Straszne kulisy pewnego romansu
W poszlakowym procesie stołeczna prokuratura oskarżyła młodego mężczyznę o czterokrotne morderstwo, choć do dziś nie znalazła zwłok ani jednej ofiary.
Mariusz B. (w tym roku skończy 36 lat) może resztę życia spędzić w więziennej celi. Warszawska prokuratura uznała, że to on był sprawcą brutalnych zabójstw czterech osób, i chce, aby sąd wymierzył mu karę dożywocia. Akt oskarżenia oparty jest na poszlakach, bo zwłok ofiar do dziś nie udało się odnaleźć, a niektóre okoliczności sprawy wciąż pozostają w sferze domysłów.
Od intruza do kochanka
Historia, która dziś ma finał w sali Sądu Okręgowego w Warszawie, rozpoczęła się w latach 90. Stanisław Z. – stołeczny przedsiębiorca, który zajmował się handlem sztuczną biżuterią – poznał nastoletniego Mariusza B. Młody chłopak miał trudne dzieciństwo, dużo przeszedł, wzbudzał litość. Przedsiębiorca zaczął traktować go jak syna, pomagał mu finansowo, kupował ubrania i jedzenie. Rosnącym wydatkom sprzeciwiała się Jadwiga Z. – żona Stanisława i jego wspólniczka w interesach. Gdy młody człowiek wprowadził się do ich mieszkania, najpierw żądała od męża, aby go wyrzucił, ale z czasem zaczęła zmieniać zdanie. Po kilku latach między dojrzałą już kobietą, znudzoną rutyną w małżeństwie, a młodym i energicznym Mariuszem wywiązał się romans. Jego owocem była córka, która dla Jadwigi Z. była drugim dzieckiem. Dojrzała kobieta tak bardzo zaangażowała się w nowy związek, że wyprowadziła się od męża i zamieszkała z kochankiem. Biznesmen zaakceptował ten stan rzeczy, jednak kontaktów z byłą żoną nie zrywał ze względu na starszą córkę. Z czasem Jadwidze Z. w nowym związku przestało się układać. Ona sama nie zarabiała tyle co wcześniej, a młody kochanek zamiast uczciwej pracy wolał działalność przestępczą. Po kilku latach usłyszał pierwsze zarzuty, a prokurator zastosował wobec niego dozór policyjny.
Zabójczy plan
Mariusz B. – coraz bardziej potrzebujący pieniędzy – wpadł na makabryczny pomysł. Postanowił zmusić byłego męża swojej kochanki, aby ubezpieczył ją na wypadek swojej śmierci. Chciał, aby wykupił w znanym towarzystwie ubezpieczeniowym polisę na 200 tysięcy złotych. Gdyby jemu coś się stało, tę dużą kwotę miałaby otrzymać jego była żona. B. liczył na to, że w ten sposób za jednym zamachem pozbędzie się konkurenta i zdobędzie trochę pieniędzy na życie. Pozostało mu jedynie zwabić ofiarę i zmusić do podpisania dokumentów.
4 kwietnia 2006 roku Stanisław Z. otrzymał niespodziewanego SMS-a z telefonu byłej żony. Treść wskazywała na to, że Jadwiga Z. chciałaby jak najszybciej spotkać się w pobliżu swojego mieszkania przy ulicy Dzielnej w Warszawie. Przedsiębiorca przerwał pracę i pojechał pod wskazany adres. Jak się jednak okazało, na miejscu czekał na niego Mariusz B. Powiedział biznesmenowi, że jego żona ma jakieś kłopoty, a on nie wie jakie, ale wydają się poważne, bo kobieta jest przesłuchiwana przez policję w Starej Miłosnej. Zaproponował, aby razem pojechali do tej miejscowości i wyjaśnili sprawę. Rzecz w tym, że żadnego przesłuchania w komisariacie nie było. Mariusz B. zawiózł biznesmena do mieszkania na przedmieściach Warszawy. Tam na nich obu czekał kuzyn Mariusza B. – Krzysztof R. (ma zarzuty związane z pomocnictwem w zbrodni i zacieraniem śladów). Obaj obezwładnili biznesmena, związali go, a oczy i usta zakleili mu taśmą. Potem zaczęli go bić i straszyć. Chcieli go zmusić, aby poszedł i wykupił polisę ubezpieczeniową. Chcieli również, aby następnego dnia udał się do notariusza i przepisał na żonę udziały w firmie i mieszkanie w Warszawie. Grozili mu śmiercią, jeśli się nie zgodzi.
O tym wszystkim następnego dnia Stanisław Z. opowiedział przyjaciołom, z którymi się spotkał. Po tym jak zaginął, jeden z nich, złożył w prokuraturze dokładną relację z tej rozmowy. To dzięki temu śledczy mogli ustalić, jaki był motyw zbrodni. Stanisław Z. skarżył się znajomym, że następnego dnia po pobiciu go, sprawcy, czyli Mariusz B. i Krzysztof R., obserwowali jego córkę. Robili to w taki sposób, aby dziewczyna zorientowała się i poskarżyła się ojcu. Miała to być dodatkowa forma presji.
Zagadki zbrodni
Kilka dni później biznesmen zwierzył się przyjacielowi, że kochanek jego żony zadzwonił i zaproponował, żeby spotkali się na kolacji i rozwiązali definitywnie wszystkie problemy w ich relacjach. Stanisław Z. zgodził się. Na spotkanie zabrał swoją córkę Irenę. – Odradzałem mu to spotkanie i zwracałem uwagę, że to jest nienormalne, aby jeździć na kolację z partnerem byłej żony – zeznał później w prokuraturze przyjaciel biznesmena. – Tłumaczył, że dał słowo, że pojedzie na kolację, i uparł się, że to zrobi. Świadek zeznał, że ostatni kontakt nawiązał z biznesmenem 11 kwietnia o godzinie 12.30. – Staszek powiedział mi, że wszystko jest w porządku i zaraz wyjeżdżają – zeznawał przyjaciel biznesmena. Tak się jednak nie stało. Napastnicy wywieźli przedsiębiorcę i jego córkę do Pułtuska na działkę, gdzie znajdowały się domki letniskowe. O tym, co miało się dziać dalej, napisał w akcie oskarżenia prokurator Arkadiusz Dura z Prokuratury Okręgowej w Warszawie: Mariusz B. poszedł do domku, w którym przebywał Stanisław Z., aby z nim „pogadać”, Mariusz B. przebywał w domku 10 – 15 minut, po czym wyszedł i zawołał Irenę (twierdząc, iż „tata chce z nią porozmawiać”), z którą wszedł do domku. Wówczas Mariusz B. zachowywał się dziwnie: był bardzo zdenerwowany, kompletnie odmieniony, mówił bardzo szybko. Po około 15 minutach Mariusz B. wyszedł z domku (jak ustalono, w tym okresie dokonał podwójnego zabójstwa Ireny i Stanisława Z.).
Prokurator ustalił przebieg zdarzeń na podstawie relacji samego Mariusza B., który podczas przesłuchania na policji przyznał się do zabójstwa. Jednak później, przed sądem, odwołał to, twierdząc, że został pobity przez funkcjonariuszy i zmuszony przez nich do fałszywych zeznań. Nie wskazał miejsca ukrycia zwłok, a przecież gdyby był sprawcą, to musiałby je znać i ujawnić pod wpływem bicia.
Bez wieści
Jadwiga Z., żona zabitego biznesmena, mieszkała nadal ze swoim młodym kochankiem. Zapisała się na lekcje tańca prowadzone w domu kultury. Tam poznała starszego od siebie Henryka S. – emeryta. Między dwojgiem ludzi szybko zawiązała się przyjaźń. Tyle wiadomo na pewno. Oficjalnie Henryk S. zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach 7 marca 2007 roku. Według prokuratury Mariusz B. zwabił go do samochodu, obezwładnił, wywiózł w okolice Mławy, tam zamordował i ukrył zwłoki. Śledczy wskazują na dwa motywy: chorobliwą zazdrość o starszą partnerkę i chęć wypłaty pieniędzy z kont bankowych emeryta. Zgromadzony materiał dowodowy, zwłaszcza przeprowadzone badania dokonane przez biegłych, wskazują na psychopatyczną strukturę osobowości oskarżonego – napisał prokurator Arkadiusz Dura. Tyle że zamiast dowodów znowu są poszlaki. Zwłok staruszka nie ma, oskarżenie oparte jest na relacji Mariusza B., a ten twierdzi, że policja wymusiła zeznania biciem. Pieniądze z konta nie zostały wypłacone, a kwoty, które na nich się znajdowały, były tak niskie, że mało prawdopodobne, aby ktoś ryzykował dla nich popełnienie przestępstwa.
Kolejny raz Mariusz B. miał zabić 6 grudnia 2008 roku. Tym razem jego ofiarą miał być warszawski ksiądz Piotr. Prokurator i policjanci wiele miesięcy później odkryli, że duchowny znał zamordowanego biznesmena i jego żonę, a wcześniej znał też Mariusza B. Dotarli do świadków, którzy zeznali, że w przeszłości ksiądz Piotr molestował seksualnie Mariusza B. Zemsta za te upokorzenia miała być motywem zbrodni. Jeden ze świadków zeznał, że dzień przed tajemniczym zniknięciem kapłana Mariusz B. zadzwonił do niego i prosił o spotkanie następnego dnia. Problem z dowodami znowu się powtarza. Ani świadków zabójstwa księdza, ani jego zwłok nie ma. Oskarżenie oparte jest na relacji Mariusza B., który znowu twierdzi, że został pobity przez policjantów i zmuszony do przyznania się do morderstwa. Prokuratura twierdzi, że poszlaki układają się w całość, a zebrane dowody wskazują jednoznacznie na winę oskarżonego. Obrona, która domaga się uniewinnienia, podnosi, że nie ma zwłok, więc nie można zarzucać zabójstwa, a poszlaki nie układają się w całość. Skład sędziowski ma twardy orzech do zgryzienia. Tym bardziej że dwa lata temu Sąd Okręgowy w Warszawie wydał w tej sprawie pierwszy wyrok: dożywocie dla Mariusza B. i 9 lat więzienia dla Krzysztofa R. Jednak Sąd Apelacyjny wytknął rażące błędy w postępowaniu sądowym, wyrok w całości uchylił i kazał powtórzyć proces. W 2016 roku sprawa ruszyła od początku. Formalnie więc obaj oskarżeni są niewinni.
PS Mariusz B. i Krzysztof R. nie przyznają się do winy i składają wyjaśnienia.
Inicjały biznesmena, jego żony oraz imię ich córki zmieniono.