Pigułka, a może szklanka wody?
Gorzeje dyskusja o wymogu recept na pigułkę „dzień po”, będącą formą antykoncepcji awaryjnej. Pigułka zapobiegająca zapłodnieniu nie przerywa ciąży, niemniej i tak – jak wszystko, co dotyczy prokreacji i seksu – znalazła się dziś w sferze państwowej reglamentacji. Kto szuka przykładu na ograniczenia demokracji w Polsce, tu znalazł dobitny argument. Nadrzędność ideologii religijnej nad prawami obywateli jest bezdyskusyjna. Promujący tę reglamentację minister zdrowia Radziwiłł żałuje, że nie został, o czym marzył, duchownym, bo posłano go na medycynę, a teraz realizuje się jako katolik, lekarz i polityk. Jego plan jest pochodną tego samego myślenia, jakim błysnął wicepremier Morawiecki w wywiadzie dla Deutsche Welle, powtarzając slogan swego tatusia: „Prawo nie jest bogiem”. Ponad prawem jest naród, ponad prawem – sprawiedliwość. Polska demokracja coraz wyraźniej nabiera cech saudyjskich.
Polskę toczy niewątpliwie problem awaryjny, jednak nie jest to pigułka „dzień po”, ale brak pigułki „dzień przed”. To jest prawdziwa przyczyna polskiej głupoty, której awaryjnie niczym nie zapobieżono. Weźmy codzienny niemal przykład: rajdy autami, quadami, rowerami, wózkami z zawartością niemowlaka na zamarzniętych taflach jezior. Gdyby dureń, który postanowił przerwać ciąg ewolucyjny i odesłać w nicość swoje DNA, poszedł najpierw do apteki, to nabyłby drogą kupna pigułkę, która strzałem hormonów pobudziłaby jego mózg do zapomnianych funkcji. Pokazywano ostatnio taki dramat na lodzie, a pozbawiony pigułki „dzień przed” policjant oświadczył, że „przyczyną wypadku był kruchy lód”! Jak widać, mundurowi też wymagają farmakologicznego pobudzenia, gdyż służba to poważniejsza rzecz niż krojenie konfetti dla ministra. Przyczyną tragedii na jeziorze nie był kruchy lód, tylko pijany idiota, który chciał poczuć adrenalinę. Jeździec bez głowy! Przyczyną jest więc czysta bezmyślność, którą – może? – wykluczyłaby pigułka „dzień przed”.
Niedoszły ksiądz, a spełniony minister zdrowia deklaruje, że wprowadzając recepty na pigułkę „dzień po”, wprowadza upragnioną nareszcie normalność. Nie wierzę ministrowi, bo inaczej rozumiemy to pojęcie. Normalność to nie jest stan, w którym minister obrony narodowej bredzi z sejmowej trybuny o egipskich okrętach wojennych sprzedawanych Rosji za dolara. Normalność to nie jest sytuacja, w której najwyższa generalicja idzie pod kapelusz, bo nie akceptuje stylu, w jakim kontrolę nad resortem sprawuje cywilny minister z pomocnikiem aptekarskim, a nowe kadry rodzą się na zaocznych kursach generalskich. Chociaż tak, to jest normalność, acz odległa, z roku 1945... Nie śmiem doradzać ministrowi Macierewiczowi pigułki „dzień po” czy „dzień przed”. Doradzam łykanie wszystkich pastylek zapisanych mu przez lekarzy.
Normalność to nie jest ukrywanie stanu zdrowia czołowych polityków, chyba że podążamy do niechlubnej normalności państw autorytarnych. Gdyby wiceminister Kownacki łyknął pigułkę „dzień przed”, nie twierdziłby, że stan zdrowia pani premier poszkodowanej w wypadku jest jej prywatną sprawą. W Jemenie pewnie tak. Za to nikt nie ma pojęcia, co łyka prezes Kurski, gdy doznaje wrażenia... normalności, oglądając „Wiadomości” TVP. Jego pigułki ryją banię najgłębiej.
Stan łaski, jakim jest rozumienie rzeczywistości i ocena jej normalności, nie przysługuje z urzędu nawet hierarchom kościelnym. Unikający pigułki „dzień po”, a także „dzień przed” arcybiskup częstochowski Depo, w kręgach Episkopatu uchodzący za eksperta od mediów, zgłosił właśnie propozycję, która wyraża kościelne rozumienie normalności. Też mocno archaiczne. Biskup wymyślił bowiem listę dobrych mediów, której rewersem jest lista mediów złych. Depo chce, by każdy katolik spowiadał się z tego, jakie media dostarczają mu informacji. Jeśli wierni będą korzystać z tych na dobrej liście, nie będą mieli problemów przy konfesjonale, a jeśli nie będą, to im święty Boże nie pomoże...
Z innej bajki... Jaką pigułkę winna łyknąć poznańska sędzia, która beztrosko, acz zgodnie z procedurami, nie wsadziła pana Hossa do paki, tylko zadowoliła się groszową kaucją i kryminalistę puściła do domu, mimo że listy gończe wystawiono za nim w kilku krajach? I pan Hoss, naturlich, zniknął. Czemuże sędzia nie zdecydowała się na awaryjną pigułkę? Nie miała recepty? Zachowała się zgodnie z bezmyślną sądową, polską normalnością. Nie dziwimy się więc, że ortopedyczne, mało eleganckie działania ministra Ziobry budzą kontrowersje w środowisku sędziowskim. Aliści prosty lud polski pognębieniem sądu wielce się raduje. Wszak prawo prawem, ale sprawiedliwość po naszej stronie być musi... A taka jest czekająca nas normalność.
Pigułka ratująca kobietę przed nieplanowaną, niechcianą ciążą jest mimo wszystko ingerencją w cykl płodności i narusza prawdy zapisane w kilku encyklikach. Pigułka w żaden sposób nie łamie polskiego prawa, ale to encykliki wyznaczają nam normalność. Chcąc więc wykluczyć ingerencję, proponuję ministrowi Radziwiłłowi, by zarządził stosowanie starej zasady szklanki zimnej wody, której, aby nie popaść w tarapaty, nie pije się ani przed, ani po. Pije się ją... zamiast. henryk.martenka@angora.com.pl Gromadzenie w komisjach konkursowych nadmiaru profesorów śpiewu powoduje często konflikty w punktowaniu i żenujące przetargi o własnych uczniów. Widocznie wiedziała o tym przewodnicząca jury Ewa Vesin, jednocześnie pomysłodawca i dyrektor artystyczny konkursu. Jego dyrektorem generalnym mianowano Mateusza Wiśniewskiego, autora zwięzłego i konkretnego wstępu w drukowanym programie, a przede wszystkim kompetentnego i skutecznego organizatora, więc wszystko grało jak w (lubelskim) zegarku.
Sensowną i sympatyczną przemowę z estrady wygłosił Piotr Franaszek – dyrektor Centrum Spotkania Kultur w Lublinie, któremu można pozazdrościć pięknego obiektu, pełnego różnorodnych kierunków muzycznej działalności.
Gdyby jeszcze tak wspaniały konkursowy finał zaszczyciły władze lubelskie oraz dyrektorka miejscowego Teatru Muzycznego (nie rozumiem, dlaczego była nieobecna!), a Filharmonia przeniosła na inny termin swój koncert z muzyką Mahlera, odbywający się w sali obok w tym samym dniu i o tej samej godzinie, wszystko zagrałoby – tym razem już jak w szwajcarskim zegarku.