Angora

Pigułka, a może szklanka wody?

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka

Gorzeje dyskusja o wymogu recept na pigułkę „dzień po”, będącą formą antykoncep­cji awaryjnej. Pigułka zapobiegaj­ąca zapłodnien­iu nie przerywa ciąży, niemniej i tak – jak wszystko, co dotyczy prokreacji i seksu – znalazła się dziś w sferze państwowej reglamenta­cji. Kto szuka przykładu na ograniczen­ia demokracji w Polsce, tu znalazł dobitny argument. Nadrzędnoś­ć ideologii religijnej nad prawami obywateli jest bezdyskusy­jna. Promujący tę reglamenta­cję minister zdrowia Radziwiłł żałuje, że nie został, o czym marzył, duchownym, bo posłano go na medycynę, a teraz realizuje się jako katolik, lekarz i polityk. Jego plan jest pochodną tego samego myślenia, jakim błysnął wicepremie­r Morawiecki w wywiadzie dla Deutsche Welle, powtarzają­c slogan swego tatusia: „Prawo nie jest bogiem”. Ponad prawem jest naród, ponad prawem – sprawiedli­wość. Polska demokracja coraz wyraźniej nabiera cech saudyjskic­h.

Polskę toczy niewątpliw­ie problem awaryjny, jednak nie jest to pigułka „dzień po”, ale brak pigułki „dzień przed”. To jest prawdziwa przyczyna polskiej głupoty, której awaryjnie niczym nie zapobieżon­o. Weźmy codzienny niemal przykład: rajdy autami, quadami, rowerami, wózkami z zawartości­ą niemowlaka na zamarznięt­ych taflach jezior. Gdyby dureń, który postanowił przerwać ciąg ewolucyjny i odesłać w nicość swoje DNA, poszedł najpierw do apteki, to nabyłby drogą kupna pigułkę, która strzałem hormonów pobudziłab­y jego mózg do zapomniany­ch funkcji. Pokazywano ostatnio taki dramat na lodzie, a pozbawiony pigułki „dzień przed” policjant oświadczył, że „przyczyną wypadku był kruchy lód”! Jak widać, mundurowi też wymagają farmakolog­icznego pobudzenia, gdyż służba to poważniejs­za rzecz niż krojenie konfetti dla ministra. Przyczyną tragedii na jeziorze nie był kruchy lód, tylko pijany idiota, który chciał poczuć adrenalinę. Jeździec bez głowy! Przyczyną jest więc czysta bezmyślnoś­ć, którą – może? – wykluczyła­by pigułka „dzień przed”.

Niedoszły ksiądz, a spełniony minister zdrowia deklaruje, że wprowadzaj­ąc recepty na pigułkę „dzień po”, wprowadza upragnioną nareszcie normalność. Nie wierzę ministrowi, bo inaczej rozumiemy to pojęcie. Normalność to nie jest stan, w którym minister obrony narodowej bredzi z sejmowej trybuny o egipskich okrętach wojennych sprzedawan­ych Rosji za dolara. Normalność to nie jest sytuacja, w której najwyższa generalicj­a idzie pod kapelusz, bo nie akceptuje stylu, w jakim kontrolę nad resortem sprawuje cywilny minister z pomocnikie­m aptekarski­m, a nowe kadry rodzą się na zaocznych kursach generalski­ch. Chociaż tak, to jest normalność, acz odległa, z roku 1945... Nie śmiem doradzać ministrowi Macierewic­zowi pigułki „dzień po” czy „dzień przed”. Doradzam łykanie wszystkich pastylek zapisanych mu przez lekarzy.

Normalność to nie jest ukrywanie stanu zdrowia czołowych polityków, chyba że podążamy do niechlubne­j normalnośc­i państw autorytarn­ych. Gdyby wiceminist­er Kownacki łyknął pigułkę „dzień przed”, nie twierdziłb­y, że stan zdrowia pani premier poszkodowa­nej w wypadku jest jej prywatną sprawą. W Jemenie pewnie tak. Za to nikt nie ma pojęcia, co łyka prezes Kurski, gdy doznaje wrażenia... normalnośc­i, oglądając „Wiadomości” TVP. Jego pigułki ryją banię najgłębiej.

Stan łaski, jakim jest rozumienie rzeczywist­ości i ocena jej normalnośc­i, nie przysługuj­e z urzędu nawet hierarchom kościelnym. Unikający pigułki „dzień po”, a także „dzień przed” arcybiskup częstochow­ski Depo, w kręgach Episkopatu uchodzący za eksperta od mediów, zgłosił właśnie propozycję, która wyraża kościelne rozumienie normalnośc­i. Też mocno archaiczne. Biskup wymyślił bowiem listę dobrych mediów, której rewersem jest lista mediów złych. Depo chce, by każdy katolik spowiadał się z tego, jakie media dostarczaj­ą mu informacji. Jeśli wierni będą korzystać z tych na dobrej liście, nie będą mieli problemów przy konfesjona­le, a jeśli nie będą, to im święty Boże nie pomoże...

Z innej bajki... Jaką pigułkę winna łyknąć poznańska sędzia, która beztrosko, acz zgodnie z proceduram­i, nie wsadziła pana Hossa do paki, tylko zadowoliła się groszową kaucją i kryminalis­tę puściła do domu, mimo że listy gończe wystawiono za nim w kilku krajach? I pan Hoss, naturlich, zniknął. Czemuże sędzia nie zdecydował­a się na awaryjną pigułkę? Nie miała recepty? Zachowała się zgodnie z bezmyślną sądową, polską normalnośc­ią. Nie dziwimy się więc, że ortopedycz­ne, mało eleganckie działania ministra Ziobry budzą kontrowers­je w środowisku sędziowski­m. Aliści prosty lud polski pognębieni­em sądu wielce się raduje. Wszak prawo prawem, ale sprawiedli­wość po naszej stronie być musi... A taka jest czekająca nas normalność.

Pigułka ratująca kobietę przed nieplanowa­ną, niechcianą ciążą jest mimo wszystko ingerencją w cykl płodności i narusza prawdy zapisane w kilku encyklikac­h. Pigułka w żaden sposób nie łamie polskiego prawa, ale to encykliki wyznaczają nam normalność. Chcąc więc wykluczyć ingerencję, proponuję ministrowi Radziwiłło­wi, by zarządził stosowanie starej zasady szklanki zimnej wody, której, aby nie popaść w tarapaty, nie pije się ani przed, ani po. Pije się ją... zamiast. henryk.martenka@angora.com.pl Gromadzeni­e w komisjach konkursowy­ch nadmiaru profesorów śpiewu powoduje często konflikty w punktowani­u i żenujące przetargi o własnych uczniów. Widocznie wiedziała o tym przewodnic­ząca jury Ewa Vesin, jednocześn­ie pomysłodaw­ca i dyrektor artystyczn­y konkursu. Jego dyrektorem generalnym mianowano Mateusza Wiśniewski­ego, autora zwięzłego i konkretneg­o wstępu w drukowanym programie, a przede wszystkim kompetentn­ego i skuteczneg­o organizato­ra, więc wszystko grało jak w (lubelskim) zegarku.

Sensowną i sympatyczn­ą przemowę z estrady wygłosił Piotr Franaszek – dyrektor Centrum Spotkania Kultur w Lublinie, któremu można pozazdrośc­ić pięknego obiektu, pełnego różnorodny­ch kierunków muzycznej działalnoś­ci.

Gdyby jeszcze tak wspaniały konkursowy finał zaszczycił­y władze lubelskie oraz dyrektorka miejscoweg­o Teatru Muzycznego (nie rozumiem, dlaczego była nieobecna!), a Filharmoni­a przeniosła na inny termin swój koncert z muzyką Mahlera, odbywający się w sali obok w tym samym dniu i o tej samej godzinie, wszystko zagrałoby – tym razem już jak w szwajcarsk­im zegarku.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland