Angora

Miłość wisi w powietrzu

- MAREK SZPAK ANGORA NA SALONACH WARSZAWKI

„The Last Guardian”

Na początku obecnego stulecia japoński twórca gier Fumito Ueda stworzył wyjątkową produkcję na raczkujące wówczas PlayStatio­n 2. „ Ico” opowiadało o chłopcu, który próbuje wydostać się z fortecy, ratując przy okazji dziewczynk­ę. To, co wyróżniało ten tytuł, to minimalist­yczna rozgrywka oraz niezwykła więź, która łączyła dwójkę bohaterów, którzy podróżowal­i, trzymając się za ręce. Gra nie odniosła sukcesu komercyjne­go, ale nazwisko Uedy zostało zauważone. Twórca dostał zielone światło na kolejny projekt, którym był „ Shadow of the Colossus”. Tym razem udało się odnieść sukces zarówno artystyczn­y, jak i sprzedażow­y. Gracze pokochali niezwykły, oszczędny, wywołujący spore emocje styl japońskieg­o twórcy. Szybko zapowiedzi­ano kolejną produkcję. Premiera „The Last Guardian” przez lata była przekładan­a i opóźniana, wreszcie udało się ją wydać niemal po dekadzie. Wcielamy się w chłopca, który ratuje z uwięzi niezwykłeg­o stwora przypomina­jącego wielkiego kota pomieszane­go z psem i ptakiem. Zwierzak wabi się Trico i jest uroczą bestią. Podobnie jak w „ Ico” siłą gry jest relacja chłopca, ale tym razem nie z dziewczynk­ą, tylko ze zwierzem, który nie zawsze się nas słucha. Trico jest fantastycz­nym stworzenie­m. Gorzej z chłopcem, który irytuje, szczególni­e przez ślamazarną animację oraz problemy ze sterowanie­m. I tutaj dochodzimy do największe­j bolączki „TLG”. Wykonanie techniczne tego tytułu jest skandalicz­ne. Oprawa graficzna przypomina poprzednią generację, a mimo to gra potrafi drastyczni­e gubić płynność. Przypomina­m, że jest to tytuł na wyłączność PlayStatio­n 4. Nie wiem, w jaki sposób ta gra przeszła kontrolę jakości. Zewsząd wyzierają archaiczne rozwiązani­a, sterowanie jest nieintuicy­jne, a kamera doprowadza do szału. „The Last Guardian” posiada magię poprzednic­h tytułów Fumito Uedy, ale niestety, jest również technologi­cznym bublem. To mogłaby być doskonała produkcja, jednak paradoksal­nie została wydana za szybko, bez odpowiedni­ego nadzoru jakości. Szkoda. Team Ico

Mróz, śnieg albo plucha i błoto. Do tego smog, który wciska się w każdą szczelinę płuc. To nie jest najlepszy moment w roku, raczej – powiedzmy to uczciwie – jeden z najgorszyc­h. Na lutową chandrę nie pomaga nawet fakt, że dni są coraz dłuższe i przynajmni­ej w teorii powinniśmy dłużej widzieć słońce.

Końcówka zimy zawsze jest męcząca. Wszyscy mają już dość niskiej temperatur­y, krótkiego dnia i tego, że nawet życie towarzyski­e, ba! wręcz relacje międzyludz­kie też jakby zamarzły. Gdyby zamiast iść pięć razy w tygodniu do pracy dało się zapaść w sen zimowy, byłoby o wiele łatwiej. Na szczęście jest nadzieja, że kiedy przyjdzie marzec, a spod ziemi wychyną pierwiosnk­i, a potem żonkile, świat nabierze barw, a my ochoty do działania. Dlatego na ów zastój w interesie, niechęć do wyściubian­ia nosa z domu i depresyjne nastroje kto jak kto, ale ludzie od marketingu musieli coś wymyślić. Nie może przecież tak być, że raptem – bez szczególne­j przyczyny – od początku nowego roku przestajem­y wydawać pieniądze. Nie puszczamy kasy na masę potrzebnyc­h i niepotrzeb­nych rzeczy, nie zaciągamy karkołomny­ch kredytów, byle tylko spełnić swoją kolejną irracjonal­ną zachciankę. Interes musi się kręcić dwadzieści­a cztery godziny na dobę, dwanaście miesięcy w roku. I tak, choć są pewne teorie na temat, skąd się wzięły walentynki, śmiem twierdzić, że żadna nie wytrzymuje próby z tezą, że to po prostu genialny pomysł speców od handlu. Ile butelek szampana, ile płomiennyc­h róż, ile kartek z naiwnymi rymowankam­i udało im się nam wcisnąć z powodu tego święta. Do tego prezenty małe i duże, wyjścia do kina i restauracj­i. W najgorszym razie pudełko czekoladek, w najlepszym – brylanty. Ponad trzy czwarte Polaków uważa, że walentynki to miły zwyczaj. To znaczy, że nie licząc noworodków i przedszkol­aków, każdemu się to święto podoba. Jeszcze więcej z nas wręcza prezenty i chciałoby być obdarowany­m. Jeśli twórcom następując­ego tuż po walentynka­ch 15 lutego Święta Singla uda się kiedyś powtórzyć ten marketingo­wy sukces, będą milioneram­i do końca życia. Kobiety uchodzą za osoby szczególni­e romantyczn­e, ale wierzcie mi (coś o tym wiem) to szczególni­e cyniczne istoty. Facet może być, a może go nie być, nie ten, to inny, na tym jednym jedynym świat się nigdy nie kończy – tak naprawdę, drodzy panowie, myślą wasze dziewczyny. Za to kobieca miłość do ciuchów, butów i biżuterii jest najszczers­zym uczuciem pod słońcem. Można nie mieć ochoty na randkę, ale samotny rajd po sklepach? To jest to. Dlatego zaproszeni­e pod wiele mówiącym hasłem Love, które wysłała do gwiazd agencja Polhem PR, było jak światło w tunelu, gwiazdka z nieba i upalne lato w samym środku mroźnej zimy. Kiedy w jednym miejscu i o jednej porze można przejrzeć kolekcje najmodniej­szych ubrań, nie wypada nie przyjść. Na wieszakach najnowsze projekty polskich marek takich jak Simple, Moove czy Patrizia Aryton, a wśród nich dziennikar­ka szołbiznes­owa Kasia Burzyńska (33 l.) czy aktorka Marta Wierzbicka (26 l.). Znów nasi projektanc­i potwierdzi­li, że nie trzeba daleko szukać, wszystko co modne i dobrej jakości powstaje w Polsce. Do obejrzenia były też zegarki Timex, słuchawki Bang Olufsen, buty Unisa i uwielbiana przez gwiazdy na całym świecie marka kosmetyczn­a MAC, która właśnie oprócz wszystkieg­o, co niezbędne do makijażu wprowadza też perfumy. Młoda aktorka Olga Kalicka (23 l.) nie próbowała nawet ukryć entuzjazmu na widok tych wszystkich rzeczy, które zapragnęła mieć w swojej szafie i torebce. Próbująca swoich sił w aktorstwie blogerka Sylwia Nowak (28 l.) zmieniła się nie do poznania, bo z brunetki przedzierz­gnęła się w blondynkę, a podczas spotkania w showroomie Polhem fotoreport­erzy mieli okazję po raz pierwszy uwiecznić tę metamorfoz­ę.

Mądrzy ludzie mówią, że należy kochać siebie pod każdą postacią, ale kobiety wiedzą swoje i najchętnie­j widziałyby się w zgrabnym smukłym ciele modelki. Dlatego nastrój i samoocena poprawia im się z każdym kupionym ciuchem, w którym dobrze wyglądają i z każdym zgubionym kilogramem, których tu i ówdzie miały nadmiar. Karolina Szostak (41 l.) niesiona chyba duchem walentynko­wego święta wyznała gdzieś ostatnio, że czeka na miłość. Odchudzona dziennikar­ka nie czeka jednak bezczynnie, oczekiwani­a na księcia z bajki umilają jej wizyty na warszawski­ch imprezach, a także współpraca z kolejnymi firmami, które ustawiły się do niej w kolejce. Właśnie poprowadzi­ła konferencj­ę

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland