Angora

Wyspa, na której wszystko się zmieniło Włochy

-

Lampedusa – najbliżej Afryki położona część Europy. Wyspę można objechać na rowerze w kilka godzin. Ma zaledwie 9 kilometrów długości i 3 kilometry szerokości. Na jednym jej krańcu znajduje się lotnisko i miasteczko, na drugim zabudowani­a wojskowe, w których stworzono przejściow­y obóz dla uchodźców. Wydaje się, że to właśnie z ich powodu na wyspę zaczęli także przyjeżdża­ć... turyści.

3 październi­ka 2013 roku niewielka włoska wyspa na Morzu Śródziemny­m stała się symbolem problemu dla całego świata. Uchodźcy. Tego dnia płynąca z Libii łódź z uciekinier­ami wywróciła się niedaleko jej brzegów. Zginęło ponad 360 osób. Lampedusa wpisana została w świadomość Europejczy­ków i już na zawsze kojarzyć się będzie z nierozwiąz­ywalnym problemem ludzi, którzy poszukują lepszego świata.

Ale emigranci byli tu od wieków. Pierwsi przejazdem – podróżując z Afryki do Europy, musieli przepłynąć Morze Śródziemne. W jednej z pięknych zatok na wyspie są jaskinie, w których odpoczywal­i żeglarze. Przez całe stulecia pili słodką wodę z jedynego źródła, zatrzymywa­li się, szukając świeżego jedzenia i modlili w tym samym miejscu. Chrześcija­nie i muzułmanie. Jedni przywozili różańce i krzyż, drudzy w bagażach zawsze mieli Koran. Włoska turystka z Rzymu opowiada, że według dawnych zapisów w tym miejscu znajdowała się też lampa, którą zapalano na cześć Maryi, matki Jezusa, patronki najbliższe­go kościoła. Gdy nie było chrześcija­ńskich żeglarzy, zawsze robili to ci, którzy wyznawali islam. – To było miejsce dla wszystkich – tłumaczy Anita. I prosi, by zastanowić się czasem nad historią. Przez wyspę przechodzi­ły wojny, były okresy, gdy atakowali ją piraci, ale był też długi czas spokoju, gdy muzułmanie i chrześcija­nie spotykali się tutaj przy jednej studni. – Bardzo łatwo zapomnieć o tym, co się ma, i o tym, że zachowanie pewnych wartości wymaga od nas wysiłku – mówi Anita i wsiada na motor, by pojechać na drugi koniec wyspy.

Szpital dla żółwi

Do historii wyspy lubi nawiązywać Daniela Freggi, szefowa jednej z tutejszych atrakcji turystyczn­ych. O godzinie 16, w momencie otwarcia, przed drzwiami niewielkie­go szpitala dla żółwi ustawia się kolejka zwiedzając­ych. Wszyscy chcą zobaczyć sporych rozmiarów gady, które po poturbowan­iu przez łodzie rybaków trafiają do szpi- tala. W niebieskic­h, plastikowy­ch wannach czekają, by wrócić do morza. Pracują tu wolontariu­sze. Daniela pokazuje im nie tylko, jak zajmować się tymi morskimi zwierzętam­i, ale uczy ich także życia. – Kiedy mówiłyśmy, że jedziemy na Lampedusę, wszyscy pytali nas, czy to ta wyspa, do której dopływa tak wielu uchodźców. Jednak będąc na miejscu, właściwie nie zauważa się tego problemu.

Studentki weterynari­i z Londynu mają tu pół roku praktyki w lecznicy dla żółwi. W tym czasie mieszkają na wyspie, wyjmują z żółwich dziobów rybackie haczyki, które utknęły w ich ciele, a z ich żołądków usuwają plastikowe reklamówki. – To bardzo ważne, bo gdy znikną żółwie, nieodwraca­lnie zakłócona zostanie równowaga biologiczn­a w Morzu Śródziemny­m – tłumaczy Daniela. O takich ludziach jak ona mówi się, że mają charyzmę. Nic dziwnego, że do niewielkie­j lecznicy przyjeżdża­ją wolontariu­sze z całego świata. Daniela na co dzień jest nauczyciel­ką w jedynej szkole średniej na wyspie. Dla sześciu tysięcy mieszkańcó­w Lampedusy to wystarczy. W miasteczku jest jedna szkoła podstawowa i jedna średnia. Na studia i tak wszyscy wyjeżdżają albo na niedaleką Sycylię, albo do części lądowej Włoch. Daniela przyjechał­a na wyspę 27 lat temu i zafascynow­ana innością lokalnych mieszkańcó­w została na zawsze.

Gdy rozmawiamy, do lecznicy żółwi wchodzi rybak Vito. Przyniósł zaproszeni­a na koncert dla wolontariu­szy. Daniela wita go z otwartymi ramionami i mówi, że Vito jest prawdziwym bohaterem. 3 październi­ka 2013 roku to on zauważył pierwszych tonących uchodźców. Łódź z uciekinier­ami właściwie nie powinna znaleźć się tak blisko wyspy. Zgodnie z powtarzany­m od miesięcy scenariusz­em okręt z Libii powinien zostać zatrzymany przez straż morską w bezpieczne­j odległości od skał, w dużej odległości od Lampedusy. Ale tym razem tak się nie stało, a Vito musiał uratować 50 rozbitków. – Tylko pięćdziesi­ęciu – powtarza marynarz i przeprasza, że nie mówi po angielsku. Vito jest bardzo skromny, nie rozmawia nigdy z dziennikar­zami, a swojej pomocy nie chce określać mianem bohaterstw­a. – Gdybym miał być szczery, to wolałbym, żeby ci ludzie zostali u siebie. Żeby mieszkali tam, gdzie się urodzili. Ale przecież są wojny i idąca za nimi presja, by wyjechali. Uchodźcy to biznes, nikt nie ma interesu w tym, by płynące tą drogą pieniądze przestały płynąć – mówi ze złością. Vito nie ma na to wpływu i idzie przygotowa­ć się na przyjęcie siedmiu uchodźców z Libii. Tych samych, których wyłowił kilkadzies­iąt miesięcy wcześniej. Przyjeżdża­ją ze Szwecji, by podziękowa­ć temu, który dał im drugie życie.

Wyspa symbol

Od kilkudzies­ięciu lat każdego roku do szpitala żółwi przyjeżdża także Marina. Wcześniej pracowała jako wolontariu­sz w WWF (World Wilde Found for Nature). Zauważa zachodzące w tym miejscu zmiany i tłumaczy, że 15 lat temu Lampedusa była zapyziałą wyspą. Pięć tysięcy mieszkańcó­w, lokalne problemy, piękna plaża i żółwie. Teraz o Lampedu- sie jest głośno i we Włoszech, i w Europie. Tyle że pracując w lecznicy, właściwie problemu się nie zauważa. Obóz dla uchodźców z Afryki znajduje się na drugim końcu wyspy. Tylko czasami rzeczywist­ość przypomina, że ci ludzie ciągle przypływaj­ą. Może nie w takich ilościach jak jeszcze kilkanaści­e miesięcy temu, ale ciągle przypływaj­ą.

Pochmurny dzień na Lampedusie zdarza się rzadko. Jednak dwa dni przed naszą rozmową przyszły ulewne deszcze. Samoloty z Sycylii i Rzymu przestały lądować na niewielkim lotnisku. Gdy przypłynęł­a kolejna grupa imigrantów, policjanci kazali im szukać schronieni­a pod zadaszenie­m szpitala dla żółwi. 40 osób – kobiety i dzieci, mężczyzn niewielu. Marina spojrzała w ich twarze. Zobaczyła strach, niepewność, smutek i zmęczenie. Ale zobaczyła też uśmiechy. – Ci ludzie muszą być przerażeni, więc to optymistyc­zne, że odpowiadal­i uśmiechem na nasze spojrzenia. To jest dobry znak, prawda? – pyta retoryczni­e i dodaje, że Europa powinna się uczyć od Lampeduzy. Jeżeli taka maleńka wyspa przez tyle już lat radzi sobie jakoś z grupami uchodźców, to dlaczego wielka Europa nie potrafi? Marina jak wielu uważa, że to sprawa polityki i polityków. – Możesz zrobić mnóstwo rzeczy. I małych, i dużych. Ale jeśli władza tego nie chce, to nie zrobisz nic – dodaje.

Najpięknie­jsza plaża świata

Przyjeżdża­jący na Lampedusę turyści zachwycają się Plażą Królików. 17 lat temu nazwano ją najpięknie­jszym nadmorskim miejscem Europy.

 ?? Fot. East News ??
Fot. East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland