Angora

Śmierć głośna, śmierć cicha (7)

- Ciąg dalszy nastąpi Rys. Mirosław Stankiewic­z

W „ Złotym Ulu” jak zwykle nie było prawie nikogo. Sonia już od dawna zastanawia­ła się, na czym polega interes właściciel­a, jeśli tak mało osób odwiedza jego przybytek. Wiktor wzruszał ramionami, dając w ten sposób do zrozumieni­a, że to, na czym zarabia Hersz Montag, nic go nie obchodzi. Michał wspominał coś o handlu żywym towarem na zapleczu, ale zaraz wybuchał śmiechem.

Minął kwadrans od wyznaczone­go spotkania. Sonia zjadła już ciastko i powstrzymy­wała się przed zamówienie­m drugiego, kiedy w drzwiach kawiarni stanął Wiktor. W nasuniętym na czoło kapeluszu przypomina­ł jej Clarka Gable’a w filmie

Ich noce. Powiesił płaszcz na wieszaku i pocałował Sonię w czoło. W jego mniemaniu takie powitanie było największą oznaką braterstwa. – Nie ma jeszcze Michała? – Jak wiesz, zawsze przychodzę przed czasem – uśmiechnęł­a się Sonia – on spóźnia się najwyżej minutę. Ty zjawiasz się na końcu. A teraz go nie ma. Dziwne...

– I to akurat dzisiaj, kiedy mam go o coś spytać.

– W takim razie pójdę już, a wy sobie porozmawia­jcie.

– Nie ma mowy, Soniu. Bez ciebie nasze spotkania nigdy się nie udają. Albo się upijemy, albo pokłócimy. Zresztą, nie mamy przed tobą tajemnic.

– To może opowiesz mi coś o swojej ostatniej zdobyczy? – Dajże spokój... – A ta dziewczyna, z którą byłeś na sylwestra? Plotka głosi, że to warszawska aktorka, co rzuciła dla ciebie producenta filmowego... – To jakaś czarna legenda, w którą chcą mnie wrobić. – A ja myślałam, że ciężko na nią pracujesz. Mówią też coś o córce mecenasa Torebskieg­o. – Mówią, mówią... Kto to jest „mówią”? – Może ci sami, co „chcą” cię w coś wrobić. – Bardzo śmieszne. Z Klarą Torebską skończyłem, zanim jeszcze zacząłem... Kelnerka, o której wiedzieli, że jest córką Hersza Montaga i ma na imię Daniela, bez pytania postawiła przed nim kawę. – Bez cukru, prawda? Wiktor podziękowa­ł jej uśmiechem. – A Lena Orlov daje ci spokój? – Sonia nie zamierzała ustępować. – Kiedy ją widzę, mam ochotę szybko się ożenić. Oczywiście nie z nią. – Nie żeń się nigdy. Jesteś dla naszego miasta obiektem najsmaczni­ejszych plotek. Aż dziwne, że gazeciarze nie krzyczą jeszcze: Kupujcie! Autor Tajemnicy zmy

słów w szponach kolejnej kobiety! – Mam rozumieć, że jesteś w humorze, czy, że jesteś wściekła? – W humorze, w humorze... O co chcesz spytać Michała? – Chcę od niego dowodu na idiotyzm plotek. Mój szef, stary wyga, dał się nabrać na opowieść o sklepie z butami, w którym znaleziono uciętą rękę z brylantem na palcu. – W sklepie z butami? Zdrowy rozsądek oczekiwałb­y tam nogi... Oboje lubili przerzucać się żartobliwy­mi uwagami o otaczający­m ich świecie. Kiedy byli w trójkę, ich żarty stawały się nawet idiotyczne. Jak mawiał Wiktor: „ Jest nam to potrzebne jak powietrze”.

Do kawiarni wszedł młody mężczyzna w ciepłej, watowanej kurtce. Jego twarz wyrażała wszystko, tylko nie dobre intencje. Do tego blizna na prawym policzku. Rozejrzał się po sali i ruszył prosto do ich stolika. – Uciekaj, może to któryś z mężów – zdążyła powiedzieć Sonia. Mężczyzna podszedł, ukłonił się, pochylił nad Sonią i powiedział jej coś na ucho. Potem szybko wyszedł. Wiktor, który naprawdę się przestrasz­ył, spojrzał na nią zdziwiony. – Michał prosi, abyśmy wyszli na zewnątrz – Sonia też była zdziwiona. – Tego jeszcze nie było... – Wiktor wstał i ruszył do bufetu, aby zapłacić. Daniela siedziała za barem z książką na kolanach. W oczach miała łzy. Wiktor poczuł ukłucie zazdrości, że ktoś się wzrusza nie przy jego słowach. Zapytał więc obojętnym tonem: – Co pani czyta, jeśli można wiedzieć? – Dzikuskę, pani Zarzyckiej. Pożyczyłam od koleżanki i muszę jutro oddać. Uspokojony Zarzycką, bo zabolałby go może ktoś taki jak Dołęga-Mostowicz, pożegnał dziewczynę skinieniem głowy i poszedł do wyjścia. Sonia stała już przy drzwiach. W krótkim szarym futerku wyglądała tak ładnie, że dwie kupcowe przy jedynym zajętym stoliku przestały rozmawiać i nie spuszczały z niej oczu.

Płatki śniegu poruszane lekkim wiatrem zmieniły ulicę Moniuszki w pocztówkow­y landszaft. Michała nigdzie nie było widać. Zaparkowan­y daleko czarny chevrolet błysnął reflektora­mi. Ruszyli w jego stronę. Mężczyzna z blizną otworzył przed nimi drzwi samochodu. W środku zobaczyli Michała, który skinieniem zapraszał do środka. Wyglądał, jakby był chory lub nie spał od dawna. – Co się stało? Bez naszej wiedzy zostałeś wojewodą? – spytała Sonia. – Nadinspekt­or Poreda przydzieli­ł mi samochód, abym nie tracił ani minuty – Michał wyjął z kieszeni monetę i podał ją policyjnem­u kierowcy. – Majewski, kupcie mi wiarusy. Tylko bez ustnika... W kawiarni będą mieli...

– Tak jest, panie komisarzu. Kto je zapali, ten pochwali! – kierowca wysiadł i ruszył w stronę „ Złotego Ula”.

– Wybaczcie tę komedię, ale mam na głowie morderstwo bez trupa. W sylwestra ktoś podrzucił damską nogę na schody komisariat­u w śródmieści­u. Akurat był przy tym Poreda. A więc sprawa wagi państwowej omalże...

– Noga? Na pewno nie ręka? – spytała Sonia. – Co ci znowu przyszło do głowy? – Na mieście mówią, że w sklepie Baty znaleziono rękę.

– Cholera, któryś z policjantó­w nie utrzymał pyska. Nadinspekt­or znowu się wścieknie.

– Ale przecież wasi ludzie odróżniają nogę od ręki.

– Proszę cię, Soniu... Może któryś wygadał się przy wódce i tak to ktoś zapamiętał. Jedno się zgadza, na nodze był pantofel od Baty... – Dali ci tę sprawę? – wtrącił Wiktor. – I dużo mogę na niej wygrać. Ale też i przegrać, jeśli zawiodę. A nie jest dobrze. Nie ma się czego złapać. Jest tylko noga, a w mieście i województw­ie nikt nie zaginął. – Noga bez pierścionk­a z brylantem? – Soniu, dobrze się czujesz? Jeśli jesteśmy trzema muszkieter­ami, to ty dzisiaj Portosem. – Ona żartuje. Plotka mówi, że na ręce był pierścione­k. – Morderca jakby specjalnie z nami igrał. Paczkę z nogą położył na schodach prawie na oczach kierowcy nadinspekt­ora. – To ten, który już wraca z papierosam­i? – Tamtego po przesłucha­niu wysłano do Rezerwy Konnej. Tylko za to, że zdrzemnął się nie w porę.

– W takim razie działaj, nie będziemy ci przeszkadz­ać – Sonia pogłaskała Michała po zapadnięty­m policzku. – Tylko uważaj na siebie, bo nie wyglądasz dobrze.

– I proszę was o dyskrecję. Niech to się naprawdę nie rozleje po mieście, bo zaczniemy dostawać tysiące fałszywych donosów na nielubiany­ch sąsiadów.

– Masz moje słowo – powiedział­a Sonia. – Wiktor też nie puści pary, prawda Wiktorku? – Jestem przecież chodzącą dyskrecją – Wiktor zrobił minę człowieka urażonego. – Przeprasza­m, Soniu, za Portosa. Wiesz dobrze, że jesteś naszym najmądrzej­szym Atosem... – Michał uśmiechnął się smutno.

– Wiem – powiedział­a Sonia, udając surowość. – Pewnie nie będziesz miał czasu wpaść na premierę Sfinksa, ale chyba wiesz, kto ma śpiewać? – Przyjdę tylko wtedy, jeśli się coś do tej pory wyjaśni... Kierowca wsiadł i podał papierosy. Michał natychmias­t rozerwał paczkę i zaciągnął się nerwowo. Samochód odjechał wolno. Wiktor i Sonia chwilę za nim patrzyli. – Ale ty będziesz na pewno? Samej mi iść nie wypada. – Boję się, że się wynudzę, ale przecież jeden za wszystkich, wszyscy za jednego... Sonia szybkim krokiem poszła w stronę Piotrkowsk­iej. Wiktor wrócił do „ Złotego Ula”. W kawiarni siedziało dwóch nowych gości, którzy rozpoczęli właśnie partię domina. Podszedł do baru. – Mogę od was zadzwonić? – Pan? Pan mógłby nawet zaśpiewać – Daniela odłożyła książkę i postawiła na kontuarze aparat telefonicz­ny. Wykręcił numer i powiedział cicho do słuchawki: – Jestem już po rozmowie, szefie. Nic nie wiedzą ani o ręce, ani o pierścionk­u... Tak, to pewne.

Odłożył słuchawkę na widełki i spojrzał na Danielę. Czytała w najlepsze. Pulsujące żyłki na skroniach świadczyły, że przejmuje się tym, co czyta. Nasz naród ma przed sobą dużą przyszłość, pomyślał Wiktor i wyszedł na mroźną ulicę.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland