Krzysztof Majchrzak
– Jaka siara była, co było nie halo? Mówmy szczerze, jak kumple z jednej celi – Krzysztof Majchrzak tak zaczynał spotkanie z publicznością w Jeleniej Górze po filmie „Las 4 rano” J.J. Kolskiego.
Na 20. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym ZOOM ZBLIŻENIA było szczerze, a miejsc z taką atmosferą jest coraz mniej. Na jubileuszową edycję jednego z najważniejszych festiwali filmów niezależnych w Polsce napłynęło 6 tys. (sic!) filmów z całego świata. Do konkursu w czterech kategoriach (fabuła, dokument, animacja i video-art) komisje kwalifikacyjne wybrały 180 filmów.
Bezcenną częścią tego festiwalu są omówienia filmów konkursowych. Przyjechała ponad setka twórców, w tym z Iranu, Korei, Chin, Hiszpanii. Bezcenne są rozmowy, spotkania młodszych doświadczeniem filmowców z tymi bardzo doświadczonymi, jednocześnie bardzo pokornymi artystami w roli jurorów klasy Zbigniewa Libery, Pawła Łozińskiego, Wioli Sowy czy Bartosza M. Kowalskiego.
Szefem jury „fabuły” był Majchrzak, aktor, pedagog, reżyser. Daniel Antosik, dziennikarz, fotografik, juror: – To kino bardzo aktualne, ma ścisły związek z czasem, w którym żyjemy. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że świat, który obejrzałem w filmach, jest mi bardzo bliski. Jest w nim dużo smutku, gorzkiej refleksji, przygnębienia. Nawet jeśli pojawia się odrobina uśmiechu, to jest to mądry humor, ale nie radosny. Bartosz M. Kowalski, autor kontrowersyjnego, świetnego „Placu zabaw” i juror festiwalowy, dodaje: – Rzeczywistość jest w filmach, bardzo uniwersalna bez względu na narodowość autorów. Najbardziej wiarygodnie wypadły historie kameralne na niewielki specyficzny temat, delikatnie opowiadane.
Jego „Plac zabaw” jest podobnie uniwersalny, rozumiany, dyskutowany np. w Indiach, choć wzbudza wciąż skrajne emocje. Od gróźb śmierci, wyzwisk w Polsce, po wychodzenie z hukiem z kina w różnych miejscach świata.
– Przekonałem się, że dyskusja nie ma sensu, argumenty nie docierają. Film był ryzykiem, trochę się bałem, denerwowałem, ale dobrze poznałem ten temat. Po pół roku od premiery wiem, że głosów pozytywnych jest znacznie więcej. W jednym z DKF usłyszałem: „Największym problemem Bartosza jest to, że nie jest 85-letnim, utytułowanym reżyserem z Austrii” – przyznaje młody reżyser.
Patriotyzm przez duże „P”
Paweł Łoziński, przewodniczący jury w kategorii „dokument”: – Dwóch autorów opowiada o przerysowanym, szkolno-akademijnym polskim patriotyzmie: to „Polonez” Agnieszki Elbanowskiej o konkursie postaw patriotycznych w miasteczku pod Łodzią i „Lekcja patriotyzmu” mojego studenta Filipa Jacobsona. Oba są bardzo śmieszne, w najlepszej tradycji dokumentu lat 70. Gdyby Marek Piwowski miał dzisiaj 30 lat, mógłby robić takie filmy – prześmiewające nasz nadęty, koturnowy patriotyzm, dęte wiersze i piosenki, kpiące z panującego pustosłowia. Patriotyzm przez duże „P”, Polak przez duże „P”. Łoziński zaznacza, że „prześmiać” to jedno, ale chciałby zobaczyć też inny film. – Taki, który nie używałby słowa „patriotyzm”, wytartego przez wiele nadużywających go ust. Nie wiem, jaki ten film miałby być, ale patriotyzm, ten z maleńkiej literki „p”, to dbanie o swój kawałeczek Polski, o to, co przy wejściu do domu albo obok na ulicy. To wspólnota ludzka, sąsiedzka albo z przyrodą, z którą warto się też przyjaźnić.
Film „Więzi” 21-letniej Zofii Kowalewskiej jest jedynym polskim krótkim dokumentem, który trafił na short-listę z szansą na nominację do Oscara. Otrzymał główną nagrodę w swojej kategorii na ZOOM-ie ZBLIŻENIA. – To historia rodzinna, powrót męża po latach życia z inną kobietą do niemłodej już żony z zamiarem pojednania. Reżyserka sfilmowała właściwie dramat swoich dziadków, opowiedziała go pięknie, w delikatnej, komediowej formie. Wiem, że Zosia robiła ten film z myślą, by kamera pomogła bohaterom się porozumieć. Dla mnie to bardzo prawdziwa i szlachetna intencja, by ten film zrobić – podkreśla Łoziński.
„Klątwa” i cenzura
– Niestety, polityka bardzo wpływa na wolność, widać to po sytuacji z Teatrem Polskim we Wrocławiu, teraz po spektaklu „Klątwa” w Warszawie. Najbardziej bulwersuje ludzi, którzy go nie widzieli. Znowu są u władzy ludzie, którzy wiedzą lepiej, jak powinniśmy myśleć, jakie filmy powinniśmy oglądać, co powinniśmy czytać, jak powinniśmy żyć. Bardzo dobrze pamiętam to z czasów komunizmu: 25 lat przeżyłem w tamtym systemie, drugą połowę w demokratycznej, wolnej Polsce. Obawiam się, ile kolejnych przeżyję w takim, który przypomina mi do złudzenia PRL. Niczego się nie nauczyliśmy? Wtedy też była cenzura, mówili nam, co wolno, czego nie, z kim się mamy przyjaźnić i w co wierzyć, kiedy i jak chodzić do kościoła. Zmienił się tylko zwrot tego wektora, kierunek ideologiczny – kiedyś była partia, dziś jest Kościół, ale mechanizmy zostały te same. Budowany jest taki stan zagrożenia dla naszego życia, że wytną nam drzewa pod domem albo uchwalą nam prawo, które sprawi, że przestaniemy się czuć u siebie. Język polityków to język PRL-u, pan Kaczyński brzmi jak Gomułka – te same zwroty językowe, składnia, argumenty, poniżanie inaczej myślących. Jaki to paradoks historii, że niektórzy ludzie, którzy mniej lub bardziej przyczynili się do obalenia tamtego systemu, przejęli sposób walki przeciwnika, najgorsze cechy, zbrudzili się nimi. Metody prostackiej propagandy czy zastraszania już się kiedyś sprawdziły, czemu z nich nie skorzystać?
Stara metoda – „dziel i rządź”. Robimy ostry skręt w prawo i to jest niebezpieczne – komentuje Paweł Łoziński.
Bać się tych, którzy straszą uchodźcami
Zrobiłby film o uchodźcach, gdyby choć garstka przyjechała do Polski. – Chciałbym zrobić film o tym, że ludzie są wszędzie tacy sami i że nie ma się czego bać. Politycy próbują wybudować między nami bariery, skłócić nas. Kiedyś straszyli Ameryką, Zachodem, teraz – uchodźcami. Politycy rządzącej partii próbują w nas ten strach obudzić. Bo potem przyjdą i powiedzą: „widzicie, jaki świat jest straszny i niebezpieczny, ale my was, zagubione baranki, uratujemy. Przestraszony człowiek, wierzący propagandzie z TVP, jest łatwy do zmanipulowania. Czuję strach, ale nie przed uchodźcami, tylko przed ludźmi, którzy nas tymi uchodźcami straszą. Niestety, sami sobie najbardziej zagrażamy, nasz brak tolerancji i otwartości na innych daje złudne poczucie chwilowego bezpieczeństwa „u siebie”. Będziemy tego strachu pierwszą ofiarą. Warto o tym opowiadać w dokumentalnym filmie, pokazać manipulacje, codzienną propagandę w publicznych mediach – mówi doświadczony dokumentalista. Łoziński wspomina festiwal filmowy w Budapeszcie przed trzema laty: – Węgrzy byli bardzo smutni. Akurat puszczano film o faszyzującym burmistrzu pewnego miasteczka, który sam się sobie nie spodobał w tym filmie. Przyjechał do kina ze swoimi pałkarzami. Zrobiło się pogromowo, atmosfera jak w nazistowskich Niemczech. Nie było nikogo, kto mógłby nas chronić. Obyło się bez incydentów, mieli przewagę, ale poczułem brunatną siłę. Strasznie wtedy Węgrom współczułem, myślałem, że u nas to niemożliwe. Węgrzy się wstydzili, mówili, że mamy normalnych polityków, Tuska, Komorowskiego, a oni – szaleńca, który zabrał im demokrację. Minęły dwa lata i okazało się, że to samo stało się w Polsce.
Traktowany gorzej niż bezdomny
– Mamy do czynienia z olbrzymią grupą odbiorców, którzy nie potrafią sobie poradzić z innym filmem niż z HBO, i to jest alarmujące. Kiedyś film był sztuką, chciałbym, by nadal nią był, czemu miałby tracić ten przywilej – mówi Zbigniew Libera, artysta sztuk wizualnych.
Zrealizował film „Walser” jako głos w rozmowie o alternatywie do tego, jak żyjemy. Artysta legenda, przewodniczył jury video-art, unikalnej kategorii filmów, niemal nieobecnej na festiwalach. Zła sytuacja artystów sztuk wizualnych znana jest od lat. I pozostaje bez zmian.
– Nie mamy ubezpieczenia społecznego, emerytury, jesteśmy wyrzuceni poza nawias społeczny. Nasza sytuacja jest gorsza niż bezdomnego, o nich się dba, daje im zupę, liczy się ich. O artystów się nie dba, władza nie widzi kogoś takiego. Jeśli artysta jest profesorem akademii, to jest dla władzy profesorem, jeśli ma hurtownię, by móc uprawiać sztukę, to jest hurtownikiem. Na samym końcu są ci, którzy są „tylko” artystami i bardzo ciężko jest im związać koniec z końcem – wylicza Libera.
Pewne wydawnictwo przymierzało się do wydania książki o twórczości artysty, „Alfabet Libery”. Szacowana sprzedaż na 4 tys. egzemplarzy nie jest wystarczająca wobec np. wyznań bandziora „Masy” w 40-tysięcznym nakładzie i z dodrukiem. „Alfabetu” nie będzie. Cenzura obyczajowa, ekonomiczna, marginalizowanie sztuki – to się dzieje.
– Dzisiaj to ja się wstydzę, bo Polska to już nie jest ten sam kraj. Pozornie nic się nie zmieniło, ale został wpuszczony trujący gaz, on zaczyna działać. Ludzie zaczynają się bać, z tego strachu w obawie o rodzinę, pracę, postępują konformistycznie. Idzie ogromna fala obrzydliwej brunatnej ideologii, a z drugiej strony – korupcji, przekazywania stanowisk z klucza partyjnego, nieuczciwości jak za czasów komuny – dodaje Paweł Łoziński.
Na jeleniogórskim festiwalu czuliśmy się wolni w wyborze tematów do oglądania, dyskutowania, szanowani także przez władze. Dobre to były „zbliżenia”.