Zarabianie na pytaniach
Zły użytek z dobrego prawa
Demokracja nie jest idealnym ustrojem, lecz na razie najlepszym, jaki ludzkość zdołała wypracować. W prawdziwym systemie demokratycznym władza wykonawcza, ustawodawcza i sądownicza sprawują nad sobą wzajemną kontrolę. Im bardziej ustrój ten jest rozwinięty, tym większą kontrolę nad pewnymi aspektami władzy może również sprawować obywatel.
Dzięki Ustawie o dostępie do informacji publicznej przeciętny Kowalski ma prawo weryfikować działalność instytucji publicznych i wydatkowania publicznych pieniędzy, które pochodzą przecież z jego kieszeni, między innymi żądając udzielenia informacji publicznej od organów władzy i podmiotów wykonujących zadania publiczne.
Ta świetna w założeniach ustawa stwarza szerokie pole do wykorzystywania jej w sposób, jaki nawet nie śnił się jej autorom. Pomysłowość ludzka nie zna granic i pojawiło się wiele sposobów nadużywania uprawnień poprzez zalewanie urzędów i placówek publicznych setkami wniosków o udzielenie informacji w celu sparaliżowania ich działania.
Okazuje się, że dzięki tej ustawie Kowalski może również nieźle zarobić. Pewien pomysłowy obywatel do spółki z radcą prawnym podeszli do kwestii biznesowo i wzięli na cel szkoły w jednym z miast wojewódzkich. Cynicznie wykorzystując prawo obywatela do informacji oraz do reprezentacji sądowej i korzystania z bezpłatnej pomocy prawnej, sprytny obywatel, a raczej obywatelka, mieszkanka województwa małopolskiego, wysyła do łódzkich gimnazjów e-mail zatytułowany „Zapytanie”, zawierający kilkanaście drobiazgowych pytań, m.in. o opłaty za media, koszty utrzymania budynku, darowizny na rzecz WOŚP, delegacje zagraniczne, ich liczbę, koszty itp.
Trik polega na tym, że wysyła te e-maile jako np. BasiuniaC@, z adresu poczty elektronicznej „pisz.to”, przypisanego do domeny krajowej Królestwa Tonga. Jest to państwo położone na blisko 170 wyspach Polinezji, zaś domeny „.to” cieszą się wielką popularnością wśród hakerów. Jeśli więc nawet nie trafią od razu do folderu ze spamem, pracownicy szkoły czy przedszkola z reguły traktują wiadomości pochodzące od „Basiuni C” jako śmieci i nie czytają ich, podejrzewając, że „Basiunia C” raczej nie kontaktuje się w sprawach związanych z działalnością edukacyjną. Tymczasem dyrektor szkoły ma obowiązek udzielenia odpowiedzi na wszystkie zadane w ten sposób pytania, i to w terminie 14 dni.
Zakres żądanych przez Basiunię informacji jest tak obszerny, że przeciętny dyrektor, nawet gdyby zabrał się do pracy nad odpowiedzią od razu po przeczytaniu wiadomości, miałby problem, żeby zmieścić się z jej udzieleniem w terminie. Nie zapominajmy, że taki dyrektor jest również nauczycielem, który z reguły prowadzi zajęcia edukacyjne, chociażby w ograniczonym wymiarze.
Ponieważ do wniosku o udzielenie informacji publicznej nie stosuje się przepisów Kodeksu postępowania administracyjnego, Basiunia nie musi go ponownie wzywać do jej udzielenia ani czekać dłużej niż 14 dni ze złożeniem skargi. Już po kilku dniach od wysłania e-maila udziela radcy prawnemu pełnomocnictwa, zaś przedsiębiorczy Ulisses, nie czekając nawet na upływ terminu, czternastego dnia składa skargę na bezczynność do sądu administracyjnego.
Do tej pory Basiunia złożyła około 20 skarg; dyrektorzy gimnazjów wnieśli o połączenie spraw, jednak nie zostały one jeszcze rozpoznane. Opłata sądowa w takiej sprawie wynosi 100 zł, ale ponieważ Basiunia jest samotną matką dwójki dzieci, zostaje zwolniona od kosztów sądowych. Jeśli sprawy nie zostaną połączone, odbędzie się 20 posiedzeń; w razie uwzględnienia skarg jej radca każdorazowo zainkasuje 480 zł. Gdyby Basiunia była bardziej złośliwa, mogłaby jeszcze żądać ukarania dyrektora grzywną administracyjną.
W województwie łódzkim jest tylko 1410 publicznych szkół i placówek oświatowych, ale już w małopolskim jest ich 2798, a w mazowieckim – 3813. Przemnóżcie to sobie przez 480 zł. W samym tylko Łódzkiem Basiunia i jej pełnomocnik mogą zarobić ponad pół miliona. Muszą tylko wysłać jeszcze 1390 e-maili i 1390 skarg do sądu.
Basiunia C i spółka cynicznie wykorzystują dobrodziejstwa demokracji – prawa do sądu, pomocy państwa dla ubogich obywateli i prawa rodziców do informacji o działalności szkoły jako placówki wykonującej zadania publiczne. Jej działanie jest absolutnie legalne. Nikt nie ma prawa nawet zapytać po co, ponieważ od osoby wykonującej prawo do informacji publicznej nie wolno żądać wykazania interesu prawnego lub faktycznego.
Do demokracji trzeba dorosnąć. Pozostaje mieć nadzieję, że Ulisses nie znajdzie w województwie mazowieckim „Kasiuni B” albo „Madziuli W”, bo jeśli nagle w Warszawie zorientują się, że muszą wypłacić 1,8 mln złotych z tytułu kosztów zastępstwa radcowskiego dla Kasiuni czy Madziuli, ustawa zostanie zmieniona. I już Jan Nowak czy Janina Kowalska nie będą mogli zapytać i wymusić udzielenia odpowiedzi, co dzieje się z ich podatkami, które trafiają do szkół, przedszkoli, szpitali czy Kancelarii Premiera. To oni już wyłożyli na przedsięwzięcie Basiuni 2000 zł z tytułu samych nieuiszczonych opłat sądowych i to oni najbardziej ucierpią z powodu tego nadużycia, nie tylko finansowo.
Nie trzeba być mitycznym Ulissesem, żeby wymyślić takie przedsięwzięcie. Każdy adwokat czy radca prawny umiejący dodać dwa do dwóch szybko zda sobie sprawę z istnienia takiej możliwości legalnego, łatwego i szybkiego zarobku. Czemu tego nie robimy? Wstępując do zawodu, ślubujemy przestrzeganie porządku prawnego Rzeczypospolitej Polskiej. Obowiązują nas zasady spisane w Kodeksach etyki, które Ulisses ma za nic, a przecież radca prawny ma obowiązek wykonywać czynności zawodowe rzetelnie i uczciwie, zgodnie z prawem, zasadami etyki zawodowej oraz dobrymi obyczajami.