Jeśli lans, to Woodlans
Struga drewniane zegarki, w jakich gustowali carowie Rosji
elementów – drewniany zegarek może służyć nawet kilkadziesiąt lat.
Nie przewidziałbym tego w żadnym biznesplanie
Umiejętność tworzenia takich zegarków nie wzięła się znikąd. – W Polsce nie można się zegarmistrzostwa nauczyć. Trzeba chodzić po zakładach zegarmistrzowskich, siedzieć z ich właścicielami, rozmawiać i podpatrywać ich przy pracy – mówi Napierała. Nie jest to łatwe. Środowisko jest hermetyczne i przekonane, że kolejnego pokolenia mistrzów tego fachu już nie będzie – dziś ludzie przychodzą do zegarmistrza co najwyżej wymienić baterie. A zegarmistrzostwo to nauka tworzenia maszyny: wycinania drobnych trybików, składania ich do kupy, po prostu tchnięcia ducha w zegarek. Ci ludzie mają głęboko ukryte pokłady energii i chyba tych, których odwiedziłem, zaciekawiło moje podejście do tematu – zaznacza.
Pierwszy zegarek może nie był piękny, ale jego twórcę rozpierała duma. – Założyłem go na rękę i pokazałem światu: na YouTube, na Facebooku. I już po kilku tygodniach pojawili się zainteresowani zakupem. Znajomi zaczęli pytać: „dlaczego nie robisz ich więcej”. W końcu zacząłem je robić – wspomina Napierała. Gdzie drwa rąbią, tam jednak wióry lecą. Napierała wcześniej pracował w dużych korporacjach, z których ostatnią był Onet. Zajmował się, jak mówi, marketingiem i reklamą. Dawną pasję związaną ze stolarstwem czy modelarstwem traktował... jak pasję. Kilka zamówień było sposobem na dorobienie do pensji, więc – czemu nie. – Jeżeli się pracuje od tej ósmej do, powiedzmy, szesnastej, pasjami można się zajmować między siedemnastą a dwudziestą. Potem okazało się, że siedzę do godziny 23, a wkrótce, że kończę o drugiej w nocy – kwituje. Po paru miesiącach pracodawcy nie wytrzymali konkurencji i Napierała pożegnał się z korporacją. – Nikomu nie radzę rzucania pracy dla realizacji pasji – mówi dziś. Jak podkreśla, on sam przez kilka miesięcy rozwijał swoją firmę. Woodlansem zainteresowały się media, widząc w firemce z Krakowa temat, a nie potencjalnego reklamodawcę. Pojawiły się artykuły i zaproszenia do audycji, a wraz z nimi kolejne zamówienia. Kiedy po kilku miesiącach wybierał między Onetem a Woodlansem, wybór był właściwie oczywisty. – Tego, co się wydarzyło, nie byłbym w stanie przewidzieć w żadnym biznesplanie. Dzisiaj, po niemal sześciu latach działalności, wiem, że to była dobra decyzja – ucina.