Wizja wzbogacenia się doprowadziła byłego policjanta i nauczyciela na ławę oskarżonych
szli z zamiarem jej okaleczenia, może nawet zabójstwa. To nie był napad rabunkowy. Oni nawet nie zapytali Marty o pieniądze, tylko ją katowali.
Gdy Marek P. zabiera głos krótko przed ogłoszeniem wyroku, jego gorycz jest równie wielka jak pierwszego dnia procesu: – Tylko ja teraz wiem, co się dzieje z moją żoną. Oni nie przyszli, żeby ukraść. Oni przyszli ją zabić. Katowali ją, bili, dusili. I kto? Oskarżony B. – policjant. Oskarżony M. to brat policjanta. Policjanci na nas napadają, zamiast nas bronić...
Sporny paralizator
– Oskarżeni bili i przyduszali swoją ofiarę. Używali paralizatora – to dalsza część mowy końcowej prokurator Agaty Cieślak-Żywickiej. – To fakt, że paralizator nie został zabezpieczony. Nie może być to jednak okoliczność łagodząca. Obaj działali z chęci zysku. Wszystko dokładnie zaplanowali. To okoliczności obciążające. Podobnie jak ta, że oskarżony był policjantem! On powinien stać na straży porządku prawnego!
Stan faktyczny w tej sprawie właściwie nie budzi wątpliwości. Kwestią sporną jest paralizator. Prokuratura przyjęła, że sprawcy się nim posługiwali. Ofiara także pamięta, że była nim rażona. Przy takim założeniu oskarżonym zarzucono rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Co oczywiście może skutkować wyższymi wyrokami.
– Paralizatora nie ma. Tymczasem, aby przyjąć, że oskarżeni posługiwali się niebezpiecznym narzędziem, musimy znać jego parametry – to część mowy końcowej mecenas Agnieszki Jaskólskiej. – Co więcej, w opinii bie- głych czytamy, że u pokrzywdzonej nie stwierdzono śladów użycia paralizatora. Brak śladów na ciele wskazuje, że paralizatora tam nie było.
– To na oskarżycielu ciąży udowodnienie, że ten nieszczęsny paralizator tam był – mecenas Wojciech Górski ma podobne zdanie, co jego przedmówczyni. – Przypominam, że pokrzywdzona mówiła też coś o przedmiocie przypominającym broń. Dlaczego oskarżenie nie poszło tym tropem?
Sąd już wcześniej zapowiadał zmianę kwalifikacji prawnej na łagodniejszą.
– Nie mamy paralizatora – tłumaczy sędzia Maria Motylska-Kucharczyk. – Nie możemy zatem ocenić stopnia jego niebezpieczeństwa.
I tak obaj oskarżeni zostali skazani między innymi za usiłowanie rozboju, nie zaś rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Adrian B. usłyszał wyrok pięciu lat i czterech miesięcy pozbawienia wolności, zaś Jakub M. posiedzi 5 lat. Ponadto muszą zapłacić Marcie P. 30 tysięcy złotych, zaś firmie jej męża – 20 tysięcy złotych.
– Sąd się tu nasłuchał przeprosin obu oskarżonych – sędzia krótko uzasadnia wyrok. – Postawa taka powinna być spontaniczna. Tymczasem oskarżeni najpierw się nie przyznają. Potem wzajemnie obciążają, a w końcu mówią. Dane personalne pokrzywdzonych zostały zmienione