Pierwsze opryski
Ogrody Czytelników
Jeżeli temperatura w ciągu dnia przekroczy 6 stopni, zwalczamy kędzierzawość liści brzoskwini. Całe drzewo pokrywamy preparatem bardzo starannie, tak aby ciecz wręcz z niego skapywała. Wczesną wiosną stosujemy Syllit 65 WP.
Przędziorki i ochojniki (małe, podobne do szyszeczek narośla na gałązkach) na iglakach niszczymy, jeżeli temperatura w ciągu dnia będzie wynosić ok. 10 stopni. Jeżeli w zeszłym roku na modrzewiach były mszyce, to warto je profilaktycznie również opryskać. To samo dotyczy świerków – jeżeli w poprzednim sezonie zauważyliśmy małe pajęczynki wśród gałązek, to znaczy, że pojawiły się przędziorki i je też warto zabezpieczyć w tym roku. Przędziorki często występują na świerkach białych Conica. Stosujemy preparaty olejowe, np. Promanal lub Treol.
Przesadzamy rośliny pokojowe do świeżej ziemi. Zaczynamy nawozić, początkowo połową dawki nawozu.
Rozmnażamy rośliny balkonowe (pelargonie, fuksje). Wierzchołkowe pędy tniemy ok. 0,5 cm pod miejscem, z którego wyrastają liście. Tę pierwszą parę listków od dołu usuwamy, zostawiając tylko 1 – 2 pary górnych liści. Zanurzamy końcówkę pędu w ukorzeniaczu i wysadzamy do lekkiej ziemi. Sadzonki można ukorzenić również w wodzie. Przesyłam zdjęcie mojego kaktusa, który ma już 3 lata, a dopiero w zeszłym roku pierwszy raz zakwitł, i to jak!!! Tak naprawdę to ja się nim zbytnio nie przejmuję. Nawo- zu do kaktusów używam bardzo rzadko. Sądzę, że służy mu bardzo stanowisko. Stoi na oknie łazienkowym w pełnym słońcu i od listopada do marca nie podlewam go wcale, a później raz w tygodniu, i to skąpo. Przesyłam serdeczne pozdrowienia ze Stronia Śląskiego w Kotlinie Kłodzkiej.
Ilona Wojaczek-Szczęsna jola.b@angora.com.pl
– Kiedyś do domu moich rodziców wpadła kawka – przez komin. Pamiętam, że zabraliśmy ją do weterynarza, a w końcu puściliśmy wolno. Dobrze zrobiliśmy?
– Dobrze! Zawsze w takich sytuacjach najlepiej jest się skontaktować z ośrodkiem, który specjalizuje się w leczeniu dzikich zwierząt. W każdym większym mieście taki jest. Nie wolno zajmować się takim ptakiem na własną rękę, bo często chcąc pomóc, możemy wyrządzić mu dużo krzywdy.
– Ale mamy jakoś go obejrzeć, sprawdzić?
– Tak, patrzymy, czy ma rany, czy jest osłabiony. Ale tak czy inaczej lepiej go zawieźć do weterynarza – czasami ptak się szamocze, ucieka i wszystko się potem źle kończy. Więc wsadzamy ptaka do pudełka kartonowego z otworkami i wieziemy do specjalisty. Tak jest najbezpiecznej.
– I ludzie przyjeżdżają? wożą pani ranne ptaki?
– Ludzie są coraz bardziej wrażliwi, dostrzegają, reagują, dzwonią z pytaniami. Jest taka zasada, że jak przywiozą zwierzaka do nas, to on musi zostać. Jest dziki, więc nikt nie ma do niego prawa. Zresztą lepiej, żeby zajmował się nim specjalista, bo zwykły człowiek może nieumyślnie zrobić mu krzywdę. To szczególnie ważne u osesków i piskląt – u nich łatwo o błędy, które prowadzą do ciężkich wad rozwojowych.
– Ile rocznie przyjmujecie dzikich zwierząt?
– W zeszłym roku mieliśmy około 1100 dzikich zwierząt. I to nie jest nasza zasługa, to nie wynika z faktu, że działamy już od kilku lat i ludzie się o nas dowiadują. Raczej chodzi o to, że więcej ludzi wie, że zwierzęta też cierpią i potrzebują pomocy. Oczywiście, wciąż jest mnóstwo złych zachowań, a niektóre zwierzaki są okrutnie traktowane. Na przykład gołębie mają u nas bardzo słaby PR i nie są szanowane. A to wspaniałe ptaki! Mamy szczęście, że możemy obcować z dzikimi zwierzętami, powinniśmy to doceniać. Trzeba w gołębiach zobaczyć ptaka, który kiedyś mieszkał na klifach skalnych – to, że teraz przebywa mieście, to wina człowieka. To my się do tego przyczyniliśmy, rzucając im kawał- Przy-
Lekarz weterynarii (potocznie weterynarz) to przedstawiciel jednej z trzech nauk lekarskich (obok medycyny i stomatologii); w Polsce osoba, która ukończyła 5,5-letnie studia i uzyskała prawo do wykonywania zawodu nadawane przez okręgową izbę lekarsko-weterynaryjną, posiadająca kwalifikacje do badania i leczenia zwierząt oraz do kontroli środków spożywczych pochodzenia zwierzęcego. ki obwarzanków. Gdybyśmy tego nie robili, stado gołębi nie siedziałoby na Rynku w Krakowie. Gołębie są bardzo inteligentne, nie stanowią żadnego zagrożenia, nie przenoszą chorób. Większym zagrożeniem niż one dla nas jesteśmy my dla nich. Mówię głównie o ptakach, bo to one są naszymi najczęstszymi pacjentami. Ale przyjmujemy też masę innych zwierząt. – Jakie na przykład? – Nietoperze, jeże, zające, kuny, łasice, myszki... Ale jednak 70 procent stanowią ptaki. Niedługo zaczyna się sezon na pisklęta, więc już zaczynamy się denerwować. W tym okresie mamy najwięcej pracy, bo ludzie często znajdują podloty szpaczków, kwiczołów czy drozdów i przywożą do nas. Podlot to jest taki etap w życiu ptaka, kiedy wychodzi już z gniazda, nie jest pisklakiem, ale nie jest też dorosły. Próbuje sobie sam radzić, a rodzice go dokarmiają. Podloty kicają sobie po krzaczkach, chcą zacząć latać. To jest moment, kiedy trzeba trochę studzić dobroć ludzi, którzy myślą, że ptakom dzieje się krzywda. Jeśli nie leży na boku, nie jest ranny, tylko sobie dziarsko kica – nie trzeba go ratować. Można ewentualnie przenieść gdzieś wyżej, żeby nie zainteresował się nim biegający po trawniku pies. Dlatego część naszej pracy polega na rozmowie z ludźmi, którym chcemy wyjaśnić, że ptaka nie możemy zamknąć w szklanej bańce.
– Jak trafi do was ranny ptak, wyleczycie go, to co się dzieje potem?