Cud na Camp Nou
na kiju z klubowym herbem. Stworzą przedmeczową oprawę. Towarzyszyć jej będzie ogromny transparent „TOTS AMB L’EQUIP” (wszyscy z drużyną). To moja kolejna wizyta na Camp Nou, jednak kilkanaście minut przed pierwszym gwizdkiem czuję, że atmosfera nie przypomina w niczym tej z poprzednich wyjazdów. Zazwyczaj miejscowi kibice są nad wyraz spokojni. Barcelońską publiczność można określić wręcz mianem teatralnej, zachowującej się ekspresyjnie wyłącznie po efektow- który zamienia na bramkę największa ikona „Blaugrany”, Leo Messi. Camp Nou eksploduje. Kibice nie ustają w kolejnych przyśpiewach i okrzykach. Nie słychać własnego głosu. Już wiem, że muszę się wycofać z tego, co powtarzałem wielokrotnie, że domowe mecze Barcelony pozbawione są fanatyzmu. Atmosfera przypomina tę z bałkańskich czy tureckich trybun. Wszyscy oczekują, że „Remontada” stanie się faktem, i czekają na kolejne gole wbijane bezradnemu zespołowi z Paryża.
W 62. minucie dochodzi do tego, o czym nikt z kibiców zgromadzonych na stadionie nie chciał nawet gry. Nikt nie siedzi na swoim miejscu, a trybuny przypominają prawdziwy kocioł! Dziesiątki tysięcy fanów chcą wraz ze swoimi idolami strzelić tego decydującego o awansie gola. Atakować próbuje już nawet bramkarz Barcy, Ter Stegen. 95. minuta. Piłkę zagraną po rzucie wolnym z głębi pola do bramki pakuje Sergi Roberto! Amok, euforia, orgazm! Wszyscy rzucają się sobie w ramiona, wielu kibiców nie potrafi powstrzymać łez. Chwilę później sędzia kończy mecz i rozpoczyna się prawdziwa, trwająca ponad 20 minut, fiesta na trybunach. Kibice chodzący na mecze swojej drużyny od wielu lat nie są w stanie przy-