Angora

Spacer w chmurach

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch Rozmowa z PIOTREM LISKIEM, mistrzem Europy, zawodnikie­m, który skoczył o tyczce sześć metrów

– Tytuł mistrza Europy to świetne podsumowan­ie udanego sezonu halowego. Gratulacje!

– Dziękuję, ale wie pan, że zastanawia­łem się, czy jechać jednak do Belgradu i walczyć w lekkoatlet­ycznych mistrzostw­ach Europy. – Dlaczego? – Bo ubywało mi podstawowe­go sprzętu, czyli tyczek. Pękały jak zapałki. Jedna w czasie mityngu, a dwie na zajęciach treningowy­ch. To nie jest miłe uczucie, powiedział­bym nawet, że to bardzo niebezpiec­zne dla zawodnika.

– Wtedy pojawia się największy strach?

– Każdy z nas, tyczkarzy, ma trochę nierówno pod sufitem, ale radzimy sobie ze strachem. W sytuacji, gdy tyczka pęka, niestety, już nic nie możemy zrobić, nie jesteśmy w stanie zapobiec temu. Pozostaje modlitwa, by wszystko szczęśliwi­e się zakończyło. – I szczęście dopisało. – I dlatego tak bardzo się cieszę. Zdobyłem złoty medal po bardzo fajnym konkursie.

– Wreszcie medal.

– Właśnie, to też istotne, zwłaszcza po czwartym – jak mówią sportowcy – najgorszym miejscu na igrzyskach w Rio. Nie mam doświadcze­nia w staniu na najwyższym podium. W Belgradzie zupełnie nie wiedziałem, jak się zachować, cały czas ciarki, dreszcze, powtarzałe­m sobie w myślach: Lisku, tylko się nie rozklej. Nie wypadało przecież.

– Żadna tyczka nie pękła w halowych ME.

– Właśnie, szczęśliwi­e udało się zebrać na ten start komplet – osiem karbonowyc­h tyczek. Amerykańsk­i producent uznał, że łamały się nie z mojej winy. W halowych ME wytrzymały siłę mojego obciążenia i nie pękały po wygięciu.

– Komplet, czyli ile tych tyczek musi pan mieć na zawodach? – Osiem – Dużo. – Ale to właściwie minimum. Od razu uprzedzę, że dwie tyczki jeszcze nie są używane. Są dziewicze. Czekają. – Na co? – Na skoki naprawdę wysokie. Te dwie są wyjątkowo twarde, ale tylko takie mogą mnie wynieść... – Niemal pod chmury? – Prawie, tak żartujemy. – Czyli korzysta pan z sześciu tyczek?

– Tak. Pierwsza służy tylko do początkowy­ch prób treningowy­ch przed konkursem. Skaczę wtedy z rozbiegu ten najważniej­szy liczącego sześć moich kroków. Gdy o kolejne cztery wydłużę rozbieg, muszę już skakać z nieco twardszą. A jak na rozgrzewce wykonuję skok z właściwego rozbiegu, czyli z 40 kroków, wyjmuję z pokrowca kolejną. Jeszcze twardszą, czyli czwartą, rozpoczyna­m rywalizacj­ę. To właściwie moja gra wstępna w konkursie, takie macanki. We właściwej części konkursu korzystam z kolejnych dwóch...

– I wtedy już jest ta właściwa randka z tyczką?

– Dobre określenie. Uwielbiam zawody. Szkoda tylko, że często jest w nich wiele przerw, które dekoncentr­ują, no i kto lubi, jak randki się przerywa?

– Nikt. W zakończony­m sezonie halowym udanych randek, zawodów było sporo.

– Najważniej­sza dla mnie była stabilizac­ja na wysokości 5 metrów 80 centymetró­w.

– Udało się. Było i wyżej. W czasie mityngu w Poczdamie skoczył pan 6 metrów. Znalazł się pan w ekskluzywn­ym gronie tyczkarzy, którzy pokonali tę granicę.

– Jest nas dziesięciu. Elitarne, kozackie grono, można by powiedzieć – grupa lekkoatlet­ycznych komandosów. Pokonać 6 metrów to marzenie każdego z nas. – Trochę w tym magii? – Bardzo wiele. To działa na wyobraźnię. Udany skok na tej wysokości to jest dopiero frajda. Każdy jest niezwykle przyjemny, ale przy takich wysokich próbach zalewa mnie morze endorfin. Czuję się, jakbym został wystrzelon­y z ogromnej procy, przelot nad tyczką to niezwykłe uczucie radości, a spadanie to zadowoleni­e, taki błogostan. Ale każdy skok na wysokość 6 metrów to ogromny wysiłek i dlatego nie jest tak łatwo na zawołanie przekracza­ć tę granicę. Ale jest ona wyzwaniem wyjątkowym, choć każda próba zżera wiele energii.

– Pięknie opowiedzia­ne. A co jest najtrudnie­jsze? – Odpowiedni­e włożenie do dziury. – Hm... mogę prosić dokładniej? – Chodzi o właściwe ulokowanie tyczki w otworze przy skoczni. Trzeba trafić prawidłowo, bo to pozwoli na właściwe, potrzebne wygięcie tyczki i odpowiedni­e wyniesieni­e zawodnika. Tyczka ma 5 metrów 20 centymetró­w długości, biegnę szybko, często właśnie największy problem pojawia się w tej dziurze, dlatego tak dużo czasu na treningach poświęcamy wkładaniu tyczki do tego otworu, który staje się dla nas właściwie trampoliną. – Siła zawodnika też jest istotna? – Nie spędzam wielu godzin na siłowni. Nie podrzucam ton ciężarów, bo nie chodzi o to, bym mięśnie zamieniał w twarde skały i był porównywan­y z greckim herosem. Ważniejsze, bym zapanował nad swoim ciałem. Dlatego tak dużo u mnie zajęć gimnastycz­nych. Są więc godziny podnoszeni­a na drążku, chodzenia na rękach. W poprawiani­u koordynacj­i mojego ciała są ogromne rezerwy. – Tyczkarz to częściowo sprinter. – Każdy z nas wie, ile zależy od szybkiego rozbiegu! Boltem nie będę, ale muszę urywać sekundy i być niezwykle dynamiczny.

– Jest polski o tyczce?

– Właśnie nie ma, każdy z polskich zawodników jest inny i skacze inaczej. Jeśli mówimy o stylu, to mają go Francuzi. Oni słyną z niezwykłeg­o zaginania tyczki po zakończeni­u rozbiegu. Trzeba być niemal mocarzem, by prezentowa­ć tak dużą siłę. Tylko wtedy bowiem zostanie wykorzysta­na kryjąca się we włóknach węglowych tyczki czarodziej­ska moc. – To na kim się pan wzoruje? – Na Siergieju Bubce. Był jeden, niepowtarz­alny. To ojciec chrzestny naszej konkurencj­i. Filmy z jego skokami to poezja lekkiej atletyki, świetny materiał szkoleniow­y dla każdego tyczkarza.

– Zawsze pan chciał skakać o tyczce?

– Początkowo był skok wzwyż i biegi długie, ale wszystko zaczęło się od rodzinnego zakładu. – Jakiego? – Mój dziadek założył się z wujkiem, że pokonam wysokość 130 cm w skoku wzwyż. Miałem wtedy chyba osiem lat, wujek – nauczyciel WF-u – był przekonany, że sobie nie poradzę, ale okazało się, że to dziadek miał rację. W rodzinnych Dusznikach, ale tych pod Poznaniem, rozpocząłe­m wtedy treningi. Spośród lekkoatlet­ów imponowali mi szczególni­e tyczkarze. Zazdrościł­em im fruwania, spacerów w powietrzu. By trenować tę konkurencj­ę, musiałem jeździć do oddalonego o 50 km Poznania. Trzy razy w tygodniu woził mnie najczęście­j dziadek, ale do sportu pchała mnie cała rodzina. Po kilku latach zamieszkał­em w tym mieście, a od pewnego czasu żyję w Szczecinie i reprezentu­ję klub OSOT Szczecin. styl skakania

 ?? Fot. PAP/Adam Warżawa ??
Fot. PAP/Adam Warżawa
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland