Koleżanka Pana Boga
– „Jedna z najbardziej tajemniczych i kontrowersyjnych postaci polskiego show-biznesu”, „ekstrawagancka gwiazda”, „ekscentryczka”... Tak się o pani mówi między Bugiem a Wisłą...
– Bywało gorzej. Jeszcze kilkanaście lat temu nasze środowisko modowe w ogóle nie dawało sobie ze mną rady. Nie mieściłam się w żadnej szufladzie, do której chcieli mnie wepchnąć, więc na wszelki wypadek wyrzucili na margines, ogłaszając, że Minge nie jest projektantką. A teraz, proszę, proszę – ekscentryczna, kontrowersyjna.
– Nie odnajduje pani siebie w tych opisach?
– Żaden do mnie nie pasuje, ale czy to ma jakieś znaczenie? Cokolwiek powiem, to i tak wszyscy wiedzą lepiej, jaka jestem. A najlepiej wiedzą oczywiście dziennikarze, którzy dorysowują mi wielkie rogi i jeszcze większe kopyta. Dać przykład? – Zamieniam się w słuch. – W 2011 roku zostałam zaproszona na Mercedes-Benz Fashion Week w Nowym Jorku. Miałam zaprezentować swoje kreacje razem z takimi gigantami mody jak Oscar de la Renta, Calvin Klein, Ralph Lauren, Donna Karan. Impreza odbywała się w Hotelu Hudson na Manhattanie. Wśród mniejszych i większych gwiazd w pierwszym rzędzie, ubrana od stóp do głów w moje rzeczy, siedziała Kelly Rowland. Otoczył ją tłum dziennikarzy, robią zdjęcia, filmują, a ona opowiada, że w domu ma całą szafę sukienek Minge i jest nimi zachwycona. Na pokazie był pan redaktor z dużego komercyjnego polskiego radia. Interesowało go tylko jedno – ile zapłaciłam piosenkarce za to, żeby wystąpiła w mojej sukience...
– Mnie też by zainteresowało. Gwiazdy takiej klasy za włożenie kreacji znanego projektanta inkasują bajońskie sumy.
– Rekordzistki życzą sobie nawet po kilkaset tysięcy dolarów. Mnie nie stać na takie wydatki. Rowland zobaczyła w prasie zdjęcia mojej poprzedniej kolekcji, którą prezentowałam w Paryżu, i sama zaproponowała współpracę. Ani jej, ani żadnej innej gwieździe nigdy nie zapłaciłam, żeby przyszła na mój pokaz albo chodziła w moich projektach. Pan redaktor, gdy to usłyszał, popatrzył na mnie jak na idiotkę i poszedł węszyć dalej. Wypytywał mojego syna, menedżerkę, jeszcze kogoś. Wszyscy mówili to samo: Rowland nie wzięła pieniędzy. Ale on oczywiście wiedział lepiej. Następnego dnia w swoim radiu poinformował, że podczas Mercedes-Benz Fashion Week w Nowym Jorku nie zabrakło polskiego akcentu, była Ewa Minge. Tajemnicą pozostanie, ile zapłaciła słynnej wokalistce za to, że miała na sobie jej kreację...
– Podobno zrobiła mu pani straszną awanturę.
– Pewnie, że dostałam szału. Od lat ciężką pracą staram się pokazać, że my, Polacy, nadajemy się nie tylko „na zmywak”, do sprzątania wychodków i do przepychania rur na świecie. Że będąc znikąd w Polsce i w stosunku do świata też znikąd, bo z Polski, można jednak osiągnąć sukces. A tu nagle liczy się tylko to, za ile „kupiłam” Rowland! To nie jest fair. Zadzwoniłam do tego faceta i zapytałam, dlaczego nie pisnął ani słowa o tym, że udało mi się wykreować markę, w której chcą się pokazywać takie sławy jak Cheryl Cole, La Toya Jackson, Paris Hilton, Adriana Karembeu, Ivanka Trump czy Rowland. A on mi na to: Pani myśli, że dla kogo ja pracuję? Przecież to nie publiczne radio misyjne, tylko komercyjna stacja, w której news ma się dobrze sprzedać. I rzucił słuchawką.
– Ale powiedział szczerze: informacja bez sensacji to towar niechodliwy. Takie czasy.
– Jaka informacja?! To są tylko balony napakowane bezwartościowym odorem. Jak kiedyś pękną, zrobi się z tego wielki smród i może w końcu pojmiecie, że to, co zwyczajne, normalne, też jest interesujące.
– Powiedziała typowa, zwyczajna Polka, szara myszka Ewa Minge, która na okrągło sprząta, pierze i prasuje.
– To akurat nie są moje mocne strony, ale w wieku dwudziestu kilku lat założyłam firmę, która zatrudnia dzisiaj ponad sto osób i zdobywa kolejne światowe rynki. Bez niczyjego wsparcia wybudowałam mojej rodzinie dom. Sama wychowałam dwóch synów, sama robię zakupy i gotuję. Zapomniałam dodać, że zakupy wrzucam do wypasionej fury. I że mam kierowcę, ale korzystam z niego tylko na długie trasy. Miewam też fanaberie. Jak mi się chce pobyć kilka dni w Monte Carlo albo gdziekolwiek indziej, to tam lecę. Stać mnie na to... A! Jeszcze coś: od lat mieszkam na prowincji, kilkaset kilometrów od Warszawy. I kocham to prowincjonalne życie wśród normalnych ludzi. Tutaj nikt nie udaje kogoś, kim nie jest. Jeśli na tym polega ekscentryzm, to niech będzie – jestem ekscentryczką. – Pani nigdy nie udaje? – Po co? Może jestem inna, bo inna od innych, ale to akurat uważam za swoją zaletę. Nie znoszę unifikacji... Wie pani, dlaczego zawsze chciałam zbudować markę Minge poza Polską?
– Żeby uciec z grajdoła, w którym koledzy z branży raczyli uznać, że żadna z pani projektantka.
– Ja stąd nigdy nie ucieknę. Uznałam po prostu, że w dziedzinie, którą się zajmuję, udział w krajowych zawodach nie ma sensu. Polska moda istniała w czasach Jerzego Antkowiaka, Grażyny Hase i Basi Hoff. Po PRL-u, w latach dziewięćdziesiątych, zapatrzyliśmy się na to, co robią na Zachodzie, i już tylko kopiowaliśmy. Ja nigdy nie rżnęłam. U mnie nie było podróbek. Miałam gdzieś światowe trendy. W 2003 roku, po tym jak pierwszy raz pokazałam swoją kolekcję we Włoszech, ludzie, którzy znają się na modzie, powiedzieli mi, że mam silne DNA, jestem marką, która nie jest odtwórcza, podobnie jak Chanel, Armani, Dior, Versace, Dolce Gabbana czy Prada. Trudno o większy komplement, zwłaszcza gdy się go słyszy po pokazie na Schodach Hiszpańskich w Rzymie. Donna sotto le Stelle to przecież jedna z najbardziej prestiżowych imprez modowych na świecie. Byłam pierwszą Polką, którą tam zaproszono... Jak widać, opłaca się nie być „taką jak wszyscy”. Każdy powinien być sobą i wyrażać siebie w taki sposób, jaki mu się tylko zamarzy. Byle tylko nie wyrządzić krzywdy drugiemu człowiekowi.
– Podbiła pani Rzym, Mediolan, Madryt, Barcelonę, Paryż, Genewę, Montreal, Nowy Jork. Najbardziej prestiżowe gazety świata wygłaszają peany na pani cześć, nazywając „jedyną godną zauważenia projektantką w Europie Wschodniej”. Bardzo boli, że w Polsce na okrągło wałkuje się temat Minge „słynnej celebrytki”?
– Miłe to nie jest, ale zdążyłam się przyzwyczaić. Opowiem o pewnym drastycznym zdarzeniu, które chyba charakteryzuje, kim jestem, a jak mnie odbierają. Od dwóch lat prowadzę Fundację Black Butterflies, która wspiera pacjentów onkologicznych i przewlekle chorych na nieuleczalne choroby. Kilka tygodni temu jedna z naszych podopiecznych zmarła. Piękna, młoda kobieta, która zostawiła trójkę małych dzieci. Obiecałam jej, że po śmierci będzie wyglądała tak, jak sobie wymarzyła. Z jej mamą i przyjaciółką umyłyśmy ją, ubrałyśmy, a później już sama zrobiłam jej makijaż. Kiedy przyjechali panowie z pogotowia, żeby stwierdzić zgon, zamurowało ich. Minge myje nogi nieboszczykowi i maluje go! Niewiarygodne!
– Znają panią z fotek w tabloidach i „kolorówkach”. W szalonych kreacjach i fryzurach, z tatuażami, z pięknym biustem, rewelacyjną pupą...
– Sama wrzucam takie zdjęcia na mojego Facebooka i Instragram.
– Czuje się pani celebrytką?