Była zakonnica pozwała zakon
„Jestem z Wrocławia. Samotnie wychowuję trójkę dzieci. Przebywam w mieszkaniu, które udostępniła mi moja kuzynka. Jednak mogę tam być tylko do czerwca. Mam złożone podanie o mieszkanie komunalne. Okres oczekiwania to 5 – 10 lat. Gdzie mam szukać pomocy? Nie stać mnie na wynajem po cenach rynkowych, co mogę zrobić w mojej sytuacji? Czy działacie Państwo we Wrocławiu? Żeby przyjść, porozmawiać? Poradzić się?”.
Niestety. Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej nie ma jeszcze komórki w stolicy Dolnego Śląska. A takie listy otrzymujemy z całej Polski. I wszędzie jest podobnie. Samorządy nie chcą budować mieszkań komunalnych ani socjalnych, bo uważają to za zbędny balast. Podejmujemy jednak interwencje u wielu prezydentów, burmistrzów i wójtów. W najbliższym czasie wybieram się z wizytą do prezydenta miasta Gdyni w sprawie kilkuset mieszkańców tzw. Pekinu – osiedla położonego na Wzgórzu Orlicz-Dreszera. Jest to dzielnica slumsów istniejąca od czasów budowy portu w Gdyni. Ludzie nie tylko nie mają tam podstawowej infrastruktury, jak kanalizacja, oświetlenie, utwardzone drogi, ale przede wszystkim żadnego prawa do gruntów, na których posadowione są ich biedadomki.
Kiedy teren wart 60 milionów złotych został zwrócony spadkobiercom, zaczęło się nękanie, nielegalne wyburzenia, oszustwa i zastraszanie ze strony administrującego tym osiedlem słynnego ze swej bezwzględności niejakiego Arkadiusza. Jednak czas oczekiwania na mieszkanie komunalne bądź socjalne w Gdyni to co najmniej 7 lat. Miasto wymyśliło więc, że pomoże właścicielom pozbyć się mieszkańców i zarobić na atrakcyjnym terenie, dopłacając do rynkowego czynszu tym, którzy wyniosą się stamtąd dobrowolnie. Ludzie, którzy dziś mieszkają w bardzo trudnych warunkach, bo nie stać ich na wolnorynkowy najem, mają być wyrzuceni na tenże rynek z niejasną obietnicą dopłat przez może dwa, trzy lata. A potem? Potem nie wiadomo. Może będą pisać do nas listy, że nie mają się gdzie podziać?
Kłopot w tym, że miasto Gdynia budowy bloku komunalnego nawet nie ma w planach. Za to planuje wydanie kilku milionów złotych na „rewitalizację” tego prywatnego przecież terenu. Za te pieniądze można by zbudować mieszkania dla potrzebujących i do tego chcemy przekonać włodarzy miasta. Żeby nie wydawali publicznych pieniędzy na pomoc finansową właścicielom, tylko na ratowanie kilkuset gdynian zagrożonych bezdomnością.
Przed krakowskim Sądem Okręgowym rozpoczął się proces byłej zakonnicy Małgorzaty Niedzielskiej przeciwko Domowi Zakonnemu Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi z siedzibą w Krakowie. Domaga się ona renty i zadośćuczynienia za utracone zdrowie.
Niedzielska w pozwie cywilnym o odszkodowanie i rentę za zrujnowanie zdrowia podczas pobytu w zakonie domaga się od zgromadzenia 1,5 tys. zł miesięcznej renty i 82 tys. odszkodowania. Wyraziła zgodę na podawanie nazwiska. – Złożyłam pozew o rentę i odszkodowanie, bo uważam, że te 13 lat mojego pobytu w zakonie wpłynęło na zrujnowanie mojego stanu zdrowia – powiedziała Małgorzata Niedzielska po rozprawie. – Pracowałam fizycznie, m.in. w kuchni, w nieogrzewanych kościołach, w momencie gdy nie wolno mi było ze względów zdrowotnych pełnić tych funkcji. Po wystąpieniu ze zgromadzenia byłam aż 19 razy w szpitalu – wyjaśniła. Jak dodała, to była ciężka praca. Pytana, czy przełożona reagowała na informacje o przemęczeniu lub złym stanie zdrowia, odpowiedziała, że „przeważnie było to bagatelizowane, a czasami wręcz spotykała się z tym, że dostawała jeszcze więcej obowiązków”. Przyznała także, że decyzja o opuszczeniu zakonu była dla niej trudna.
– Nie chciałam odejść ze zgromadzenia, ja bardzo chciałam być siostrą, chciałam pomagać ludziom, modlić się, ale czułam, że zdrowotnie nie daję już rady połączyć tego z pracą, i czułam, że psychicznie zaczynam tego nie wytrzymywać. To był taki akt desperacji, ucieczki, żeby nie zwariować – powiedziała o swoim odejściu z zakonu. Wyraziła także nadzieję, że „jej sprawa zmieni myślenie sióstr przełożonych”. – Nie wiem, na ile będą otwarte, żeby przyjąć pewne informacje, może nie są też świadome, jak czują się pokrzywdzone siostry, bo one się nie skarżą, znoszą to w milczeniu. Wydaje mi się, że ta sprawa pomoże nie tylko mnie, ale też innym osobom, które wystąpiły, i tym, które dalej pozostają w zakonie (...). Pełnomocnik powódki mec. Rafał Kałwa przyznał, że „sprawa jest trudna dowodowo ze swojej natury”. – Mamy do czynienia z instytucją, która z definicji ma charakter instytucji zamkniętej, a ponieważ roszczenie jako swoją podstawę ma zdarzenia, które działy się w trakcie pobytu pani Małgorzaty na różnych kolejnych placówkach, to musimy się w tym zakresie odwoływać do zeznań osób, które w większości w chwili obecnej pozostają dalej w ścisłej zależności hierarchicznej od władz zakonu – powiedział adwokat. – Kwestie medyczne natomiast mamy dobrze udokumentowane, bo możemy się posiłkować dokumentacją zewnętrzną – przyznał.
Stronę pozwaną reprezentowała w sądzie 7 marca matka prowincjalna Domu Zakonnego Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi z siedzibą w Krakowie wraz z pełnomocnikiem, który na początku rozprawy złożył wniosek o wyłączenie jawności procesu. Dziennikarze nie mogli poznać jego argumentacji, ponieważ sąd zarządził rozpoznawanie wniosku bez udziału publiczności. Po wysłuchaniu argumentów obu stron i po naradzie sąd wyłączył jawność procesu.