Afera Langevina
rii względności przywykł wymykać się z domu. Mówiono o nim, że był uwodzicielem, ale on był raczej flirciarzem. Natomiast z Marią było inaczej. Okazywała wiele serdeczności temu młodemu idealiście, który pod wieloma względami przypominał jej Piotra. Zaczęli od wymiany listów, potem zostali przyjaciółmi, niebawem zakochali się, każde szukało schronienia w sercu drugiego. Kilka osób z ich otoczenia zauważyło przemianę Marii, która porzuciła czerń i szarość swoich sukien, zastępując je bielą i kwiatami. W laboratorium spojrzenia stały się badawcze. A Maria pisze do Paula: „Instynkt, który nas do siebie przyciągnął, był bardzo silny, bo pozwolił nam przezwyciężyć tyle przykrych emocji wynikających z odmiennego sposobu rozumienia i organizowania prywatnego życia przez każde z nas”.
Żyjąc w zamkniętym świecie uczonych, Maria zakochała się w naukowcu.
To wystarczyło, aby ta sytuacja przyciągnęła uwagę dziennikarza „Le Petit Parisien” Henriego Bourgeois i wydawcy „La Croix” Juliena Coudy’ego. Latem 1911 r. Jeanne Langevin domaga się separacji i kiedy Paul wyjeżdża z dwojgiem z ich czworga dzieci do Anglii, uzyskuje zaoczny wyrok skazujący Paula na alimenty, które, jego zdaniem, są zbyt wysokie. Próba ugody u Raymonda Poincarégo, adwokata Paula Langevina i byłego ministra en disponibilité, spełza na niczym. W końcu października Jeanne Langevin dowiaduje się, że Maria i Paul są razem w Brukseli na pierwszym Kongresie Solvayowskim.
I prawdopodobnie właśnie wtedy z wściekłości upoważnia Henriego Bourgeois i Juliena Coudy’ego do „sprzedania” znajdujących się w ich posiadaniu listów Marii Curie do Paula Langevina pewnemu reporterowi dziennika „Le Journal”. Nazywa się Fernand Hauser i nie odmawia sobie takiej gratki.
4 listopada 1911 r. „Le Journal” publikuje na pierwszej stronie, na dwóch kolumnach, fotografię Marii Curie, opatrzoną tymi słowy: „Historia miłosna: Pani Curie i profesor Langevin”. Już sam tytuł jest wymowny. Paul Langevin jest określony jako profesor, a Maria Curie staje się na powrót panią, choć przecież jest również profesorem. Ale pomińmy to. Ciąg dalszy też nie grzeszy delikatnością: Fernand Hauser oskarża Marię ni mniej, ni więcej jak o oderwanie prof. Langevina od rodziny. Inaczej mówiąc, czyni ją odpowiedzialną za rozbicie małżeństwa. Tego samego dnia wielki dziennik „Le Temps” w wydaniu wieczornym podejmuje te informacje, polemizując z nimi: „Pani Curie miałaby odwieść od obowiązków małżeńskich pana Langevina?”. Po relacji z rozmowy z Marią Curie w Brukseli, a potem z André Debierne’em i Janem Danyszem w laboratorium Curie, artykuł kończy się tymi słowami: „Jak widać, rzekome uwiedzenie, o którym mówiono dziś rano, jest czystym wymysłem”.
Po powrocie do Paryża
Maria radzi się przyjaciół. Jaką strategię przyjąć wobec tego zamachu na jej życie prywatne? 8 listopada kieruje do „Le Temps” komunikat zaczynający się następująco: „Uważam za wstrętne jakiekolwiek mieszanie się prasy w życie prywatne”. Kończy się on ostrzeżeniem: „ W mych czynach nie ma niczego, co poniżałoby mnie we własnych oczach. Jakie by nie były zadane mi cierpienia, nie podejmę bezpośredniego ścigania sprawców z powodu formalnego wycofania się i przeprosin, z którymi się do mnie zwrócono. Odtąd jednak będę bezwzględnie ścigać każdą publikację przypisywanych mi pism czy tendencyjnych twierdzeń na mój temat i zgodnie z przysługującym mi prawem zażądam tytułem odszkodowania znacznych sum, które spożytkuję na badania naukowe”.
To prawda, Maria Curie otrzymała kilka listów z przeprosinami. Najbardziej zadziwiający został opublikowany jako załącznik do jej komunikatu. Był autorstwa Fernanda Hausera, dziennikarza, który całą aferę rozpętał. Zasługuje na zacytowanie w całości jako bardzo odległy już wzór trochę zapomnianej etyki dziennikarskiej. Może też być wyrazem hipokryzji kierownictwa redakcji, które, w obawie przed karą sądową, znajduje tani sposób na uratowanie twarzy, zachowując kasę. Madame, Jestem w rozpaczy i składam Pani niniejszym najuniżeńsze przeprosiny.
Dając wiarę zgodnym informacjom, które wprowadziły mnie w błąd, napisałem znany Pani artykuł, którego w ogóle nie powinienem był nigdy napisać. Teraz nie mogę pojąć, jak szaleństwo mojego zawodu mogło mnie przywieść do tak haniebnego czynu.
Jestem okrutnie ukarany, Madame, przez tortury, które znoszę na myśl o krzywdzie, jaką Pani wyrządziłem. Pocieszam się jedynie tym, że jako skromny dziennikarz nie jestem w stanie w żaden sposób rzucić cienia