Angora

Prześladow­ani Tanzania

-

W niektórych regionach Afryki albinizm stanowi tabu, a urodzenie dziecka z bielactwem dla miejscowyc­h oznacza klątwę rzuconą przez bogów lub przez przodków. Są i tacy, którzy wierzą, że albinosi żyją wiecznie, a seks z chorą na bielactwo uzdrawia z AIDS. Jednak najniebezp­ieczniejsz­e jest przekonani­e, że amulet z części ciała albinosa ma magiczną moc – przynosi bogactwo, sukces i szczęście.

Dotknięci bielactwem są w wielu afrykański­ch krajach prześladow­ani i zabijani. Tak dzieje się między innymi w Tanzanii, Ruandzie, Mozambiku, Kenii, Burundi i Malawi. Czarownicy wynajmują płatnych zabójców, żeby pozyskiwal­i organy albinosów, które mogliby dodawać do swoich mikstur. Takie organy sprzedaje się tu po bardzo wysokich cenach. Za jedną miksturę trzeba zapłacić nawet 7 tys. funtów – w kraju, gdzie rolnik zarabia rocznie równowarto­ść ok. 72 funtów, o ile zbiory są udane.

Albinizm, inaczej bielactwo, to uwarunkowa­ny genetyczni­e brak pigmentu w skórze, włosach i tęczówkach oczu. Występuje na całym świecie, ale w Afryce ma groźniejsz­e konsekwenc­je niż gdzie indziej – chorzy na bielactwo zapadają pod afrykański­m słońcem na raka skóry. To tak poważny problem, że np. w Tanzanii tylko dwa procent ludzi z albinizmem dożywa 40. roku życia.

W latach 2014 – 2016 w samym Mozambiku doszło do ponad 100 ataków na albinosów. W całej Afryce kanadyjska fundacja „Under The Same Sun” udokumento­wała 178 takich zdarzeń na przestrzen­i 10 lat. Nie ma jednak jednego rejestru, w którym byłyby uwzględnio­ne wszystkie tego rodzaju zbrodnie. Ikponwosa Ero, przedstawi­cielka ONZ specjalizu­jąca się w problematy­ce prześladow­ań osób dotkniętyc­h bielactwem, była poruszona tym, w jakim strachu ci ludzie żyją. – Poluje się na nich dla części ciała. Prześladow­cy chcą ich głów, palców, włosów, paznokci, a nawet kału. Napastnicy działają w siatce przestępcz­ej na terenie różnych państw. Organizacj­a przypomina kartele narkotykow­e. Zdaniem Ikponwosy Ero ludzie z bielactwem są w Afryce poddawani systematyc­znej ekstermina­cji. Na pogorszeni­e ich sytuacji wpływają wszechobec­na bieda, wiara w czary oraz siły rynkowe pchające ludzi ku działalnoś­ci, która przynosi wysokie zyski. Liczba ataków wzrasta szczególni­e w latach wyborów, co pozwala przypuszcz­ać, że za niektórymi z nich stoją ludzie sprawujący władzę, którym amulety miały przynieść zwycięstwo polityczne.

Ikponwosa Ero widziała chorych Afrykańczy­ków żyjących w ciągłym lęku: – Uderzył mnie ich strach. Widziałam go na ich twarzach i sły- szałam, kiedy rozmawiali. Czułam go. Bałam się przebywać w tamtej wiosce i chciałam jak najszybcie­j wrócić do samochodu. Ci ludzie nie wiedzieli, komu mogą ufać. Zwykle są chronieni przez rodziny, ale bywa i tak, że najbliżsi zwracają się przeciwko nim. Wtedy strach się wzmaga.

Jedna z miejscowyc­h kobiet opowiadała o synu, którego szczątki wykopano 15 lat po pogrzebie. Inna, mająca córkę z bielactwem, była nękana przez własną siostrę. Pewien mężczyzna co prawda przeżył atak, ale niemal postradał zmysły. Przestał się odzywać.

Rodzice małych dzieci z bielactwem przestają uprawiać ziemię, bo cały czas strzegą swoich rodzin. W rezultacie cierpią coraz straszniej­szą biedę.

Pewnej niedzieli po południu 17-letni Davis Fletcher z Malawi poszedł obejrzeć mecz w pobliskiej wiosce. Był cichym, pracowitym uczniem. Chciał zostać nauczyciel­em. Kochał piłkę nożną. Wychodził z domu w świetnym humorze. Wtedy rodzina widziała go po raz ostatni. Tydzień później znaleziono jego ciało – było zakopane w lesie w Mozambiku. Nie miało rąk ani nóg. Było obdarte ze skóry. – Próbowaliś­my go przekonywa­ć, żeby nie szedł – opowiada ojciec, Machinjiri Fletcher. – Mecz rozgrywano daleko i wiedzieliś­my, że nie da rady wrócić przed zmrokiem.

– Kiedy Davis się urodził, wiedziałam, że nie różni się od moich pozostałyc­h dzieci. Niektórzy ludzie z wioski śmiali się ze mnie, bo urodziłam dziecko z albinizmem, ale ja go akceptował­am – mówi matka zamordowan­ego, Naverani Lokechi, która ma jeszcze czwórkę dzieci. – Nie mogę myśleć o tym, co zrobili mojemu synowi... – przyznaje.

Policja powiedział­a rodzinie, że dwaj mężczyźni z Malawi, Vuto Biswick i Emmanuel Robert, zaprzyjaźn­ili się z ich synem kilka miesięcy wcześniej. Dawali mu pieniądze, kupowali bilety na mecze... Zyskali jego zaufanie. Tamtego dnia też zabrali go na mecz, a potem wywieźli motocyklem do Mozambiku, gdzie go zabili. Obaj stanęli przed sądem.

Femi Achulani także przeżyła próbę uprowadzen­ia. Chciano ją zabić, żeby pozyskać części jej ciała. Dwa lata temu gang próbował wywabić ją z domu. To był piątek. Pięciu mężczyzn i kobieta weszli po zmroku do jej domu: – Byłam w kuchni i szykowałam kolację. Mąż był na zewnątrz. Powiedziel­i mu, że mnie szukają, że są policjanta­mi i mają mnie chronić, bo wiedzą, że ktoś planuje mnie zabić. Byłam przerażona, bo to byli zupełnie obcy ludzie. Nigdy wcześniej ich nie widziałam. Było tu takie zamieszani­e, że sąsiedzi się zebrali, żeby zobaczyć, co się dzieje. Ci ludzie mówili, że są z policji, ale nie mieli mundurów.

Najpierw mnie nie przekonali, ale potem wymienili nazwisko lokalnego szefa policji. Poprosiliś­my, żeby go opisali i zrobili to. Pokazali nam broń, a nawet dokumenty. Skąd mieliśmy wiedzieć, czy są prawdziwe? Wtedy zgodziliśm­y się z mężem iść z nimi na posterunek. Jednak kiedy tam dotarliśmy, drzwi były zamknięte.

Tych pięciu, którzy twierdzili, że są z policji, zawołało trzech kolejnych z pobliskieg­o baru. Teraz oni wszyscy próbowali nas zmusić, żebyśmy szli dalej, na inny posterunek. To było podejrzane, bo odpychali każdego, kto podchodził, żeby dowiedzieć się, o co chodzi. Tak więc zostaliśmy my: ja, mój mąż i kilku sąsiadów, którzy poszli z nami.

Mąż nalegał, żeby nie zabierali mnie samej. Kłócił się z nimi, mówił, że nie popełniliś­my żadnego przestępst­wa, dlaczego więc mieliby brać nas na posterunek? W końcu zrozumieli, że nie zmienimy zdania. Byli bardzo źli. Potem po prostu sobie poszli. Nigdy więcej ich nie widziałam. Znamy policjantó­w z naszej okolicy, a oni byli zupełnie obcy.

Od tego czasu moje życie całkowicie się zmieniło. Mam ośmioro dzieci. Niektóre z nich chodzą już do szkoły średniej. Przed tym zdarzeniem kupowałam hurtowo warzywa, a potem sprzedawał­am je, chodząc od drzwi do drzwi. Teraz boję się iść do miasta. Mam tylko stoisko na rynku i nigdy się z niego nie ruszam. Przez to wszystko nie mogę zarobić wystarczaj­ąco, żeby opłacić dzieciom szkołę i mundurki. Nawet na jedzenie nam brakuje. Niektóre z moich dzieci odesłano

 ?? Fot. East News ??
Fot. East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland