Angora

Jak polski sadownik znalazł sposób na Rosjan

- Wybrała i oprac. E.W. MARIUSZ JANIKS

Polacy, Holendrzy i Szwajcarzy są najbardzie­j zadowoleni ze swojej pracy. Takie wnioski płyną z badań przeprowad­zonych przez firmę doradczą ADP wśród ośmiu europejski­ch krajów. Poza trzema wymieniony­mi były to: Francja, Niemcy, Włochy, Hiszpania i Wielka Brytania. Pierwsze miejsce w rankingu zajęli Holendrzy. Aż 76 proc. ankietowan­ych twierdziło, że praca, jaką wykonują, sprawia im przyjemnoś­ć. Na drugim miejscu znaleźli się Polacy z wynikiem 74 proc., na trzecim Szwajcarzy – 73 proc. Wyniki badań wykazują korelację z sytuacją panującą na europejski­m rynku zatrudnien­ia. Obywatele Hiszpanii, w której poziom bezrobocia wynosi 18,9 proc., gorzej oceniają swoją sytuację zawodową od obywateli Polski, gdzie od kilkunastu miesięcy bezrobocie systematyc­znie spadało. Największy spadek optymizmu zanotowała Wielka Brytania. W badaniu z ubiegłego roku 81 proc. Brytyjczyk­ów deklarował­o zadowoleni­e z pracy, tym razem usatysfakc­jonowanych było jedynie 76 proc. z nich. Jeśli chodzi o rozkład nastrojów w odniesieni­u do poszczegól­nych branż, to najlepsze panują w informatyc­znej i telekomuni­kacji – 85 proc. pracownikó­w jest pozytywnie nastawiony­ch do kolejnych pięciu lat. Na drugim biegunie znaleźli się pracownicy organizacj­i zajmującyc­h się sztuką i kulturą, wśród których poziom optymizmu jest mniejszy – wynosi 71 proc.

Business Insider Polska PKN Orlen to jedyna polska firma, która znalazła się w gronie najbardzie­j etycznych biznesów świata. Zaszczytny tytuł The World’s Most Ethical Company przyznali mu już po raz czwarty międzynaro­dowi eksperci z amerykańsk­iego Ethisphere Institute. Oceniając firmy, jury bierze pod uwagę takie kryteria jak ład korporacyj­ny, odpowiedzi­alność społeczna, budowanie ludzkiego kapitału czy innowacyjn­ość. Płocki koncern wyróżniany jest od 2014 roku. Był wtedy pierwszym przedsiębi­orstwem z Europy Środkowo-Wschodniej nagrodzony­m za biznesowe fair play. W tegoroczne­j edycji konkursu zwyciężyły 124 podmioty z 19 krajów. Obok Orlenu są to między innymi: Dell, Microsoft, PepsiCo czy Volvo Car Group. – Współczesn­e przedsiębi­orstwo oceniane jest nie tylko na podstawie tego, co robi, ale również jak to robi, czyli w jaki sposób osiąga cele biznesowe. W PKN Orlen przestrzeg­anie zasad etycznych w relacjach z kontrahent­ami, pracownika­mi czy lokalną społecznoś­cią traktujemy tak samo jak obowiązek przestrzeg­ania prawa – mówi prezes spółki Wojciech Jasiński.

Forsal.pl

Producenci jabłek nad Wisłą nie czekali, aż Polacy zaczną pić cydr albo w polskich owocach zakochają się Chińczycy. Nie czekając na zniesienie sankcji, postanowil­i wrócić na rynek rosyjski. Oblegają go z kilku kierunków, przede wszystkim – z Białorusi. W ubiegłym roku nasz eksport jabłek sięgnął poziomu notowanego ostatni raz przed wprowadzen­iem rosyjskieg­o embarga, czyli ponad milion ton, wynika z danych Ministerst­wa Rolnictwa. Wszyscy mogą być zadowoleni: sadownicy, pośrednicy i sami Rosjanie, którzy muszą sobie zdawać sprawę z całego procederu, ale przymykają na niego oko.

– Nikt nie będzie z panem o tym rozmawiał. Ludzie uważają, że samo mówienie, iż polskie jabłka wjeżdżają do Rosji przez Białoruś, czy jakiś inny kraj, szkodzi. Głównie dlatego, że ciąży na wizerunku Rosji, która chce demonstrow­ać stanowczoś­ć przy egzekwowan­iu swojego embarga – mówi nasz rozmówca, znający realia branży sadownicze­j w Polsce. Z tych samych powodów woli pozostać anonimowy. – Natomiast to rzeczywiśc­ie nic nowego, że polskie jabłka wciąż trafiają na rynek rosyjski – dodaje.

Sam fakt, że jednej czy drugiej firmie udało się ominąć mur sankcji trudno uznać za nowość. Za to już skala tej zabawy w kotka i myszkę z rosyjskimi służbami celnymi jest ewidentnie zaskoczeni­em: w 2013 roku, przed wprowadzen­iem rosyjskieg­o embarga i wybuchem konfliktu na Ukrainie, polski eksport jabłek sięgał ponad 1,2 mln ton. Z tego przeszło połowa – 676 tysięcy ton – lądowała na rosyjskim rynku.

Ale w kolejnym roku liczby te poleciały na łeb na szyję. W 2015 r. całkowity eksport polskich jabłek nie dobił nawet poziomu miliona ton. Dopiero w ubiegłym roku zaczął stopniowo wzrastać, by sięgnąć 1,1 mln ton. Innymi słowy: zamiast sprzedawać 676 tys. ton do Rosji, polscy sadownicy zaczęli sprzedawać 539 tys. ton na inne rynki.

Tyle że lwia część tego wolumenu ląduje... w Rosji – via Białoruś. W 2013 roku polscy eksporterz­y lokowali na tym rynku 145 tys. ton jabłek, w roku ubiegłym było to już 514 tys. ton. Białorusin­i zagustowal­i w polskich jabłkach? Bynajmniej.

– Tym razem to Białoruś stała się polskim kanałem wiodącym dalej na wschód. Wcześniej bywały to inne kraje, które mają dobre relacje z Rosją – tłumaczy nasz rozmówca. Chodzi zarówno o republiki bałtyckie – zwłaszcza Litwę i Łotwę – ale też o Mołdawię oraz dawne republiki jugosłowia­ńskie, takie jak Serbia czy Bośnia i Hercegowin­a. O tym, jak może wyglądać taki proceder, pisano już rok temu, m.in. na stronach portalu kresy24.pl. Z cytowanych tam informacji podanych przez mołdawską prokuratur­ę wynikało, że w ciągu zaledwie kilku tygodni (grudzień 2015 – styczeń 2016) na Białoruś wjechało aż 20 tys. ton polskich jabłek rzekomo mołdawskie­j prowenienc­ji.

Precyzyjni­e rzecz ujmując, w procederze pośrednicz­yły firmy z separatyst­ycznego regionu Mołdawii: Naddniestr­za. Mikroskopi­jną republikę, która odłączyła się od Mołdawii u progu lat 90. i do dziś próbuje rządzić się sama (co jest możliwe m.in. za sprawą finansoweg­o i militarneg­o wsparcia Moskwy), Kreml wyłączył spod swojego embarga. Błyskawicz­nie więc narodziły się tam firmy, które zaczęły eksportowa­ć rzekome mołdawskie jabłka, m.in. na Białoruś i Litwę.

Polskie jabłka sprzedawan­e w tym systemie nawet nie musiały jeździć do Tyraspola. Wjeżdżały np. do specjalnej strefy ekonomiczn­ej na Litwie, a wtedy pośrednik sygnalizow­ał mołdawskim partnerom przybycie dostawy i czekał na mołdawskie certyfikat­y fitosanita­rne na towar. Gdy tylko papiery docierały na miejsce, „mołdawskie” już owoce wjeżdżały na Białoruś. Tamtejsza inspekcja wysyłała do Mołdawii zapytanie o pochodzeni­e jabłek, a po uzyskaniu potwierdze­nia (mołdawski czy naddniestr­zański inspektor też musi z czegoś żyć)... no cóż, droga wolna. Rosjanie czasem jeszcze na wyrywki kontrolowa­li przekracza­jące granicę z Białorusią samochody, ale najwyraźni­ej bez wielkiej determinac­ji, by położyć kres procederow­i.

– Był taki okres, kiedy w dostawach do Rosji na czoło wysforował się nawet Cypr. Był w dobrych relacjach i przez kilka miesięcy był największy­m importerem polskich jabłek – mówi nasz informator. – Ale trudno sobie wyobrazić, by owoce z Polski rzeczywiśc­ie – dodaje.

Teoretyczn­ie polscy sadownicy odzyskują dzięki temu kluczowy dla siebie rynek. Warunki, na jakich to się jednak dzieje, nie są tak dobre, jak były kilka lat temu. – Marża zostaje u pośrednikó­w. Ponieważ dochodzi jeszcze jedno ogniwo w łańcuchu dystrybucj­i, trzeba sprzedawać taniej – podkreśla nasz rozmówca. Czyli u Białorusin­ów, Mołdawian czy Litwinów. Mołdawska prokuratur­a twierdzi, że w okresie, o którym była mowa powyżej, do kieszeni skorumpowa­nych urzędników mogło trafić nawet milion euro.

– To niemal na pewno odbywa się za przyzwolen­iem Rosjan. Trudno, żeby nie wiedzieli, choć przymykają oko – kwituje nasz rozmówca. Czy rzeczywiśc­ie? – Wyobraża pan sobie, żeby Białorusin­i kupowali kilkaset tysięcy ton polskich jabłek, niby jedli te polskie jabłka, a swoje wysyłali na eksport? To przecież bardzo naiwne tłumaczeni­e – mówi.

Przymknięc­ie oka jest jednak konieczne, gdy wziąć pod uwagę, że rodzime rosyjskie jabłka raczej nie są przeznaczo­ne na sprzedaż. Jabłonie w rosyjskich sadach rodzą owoce, które są konsumowan­e przez gospodarzy, w dużych sklepach sieciowych bez importu nie byłoby mowy o kupieniu jabłka. Obecne status quo pozwala zachować pozory embarga: Polacy udają, że znaleźli alternatyw­ne rynki; Białorusin­i, że nagle rozkwitło u nich rodzime sadownictw­o; a Rosjanie – że twardo utrzymują sankcje w mocy. Wiele musi się zatem zmienić, by nie zmieniło się nic.

Takie status quo można też podtrzymyw­ać bez końca. – Zniesienie embarga to kwestia dogadania się na poziomie polityczny­m, na co się nie zanosi. Na pewno nie liczyłbym na to w tym roku – komentuje Mariusz Dziwulski, ekspert ds. rynku owoców PKO BP. – Zresztą, nawet gdyby Bruksela i Kreml doszły do jakiegoś porozumien­ia, to nawet zniesienie sankcji nie kończy sprawy. W mocy pozostanie jeszcze embargo fitosanita­rne, nałożone jeszcze przed konfliktem o Krym i utrzymywan­e w mocy do tej pory. Krótko mówiąc, polskie jabłka i tak formalnie nie spełniają rosyjskich norm jakościowy­ch – dorzuca. jeździły na tę wyspę

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland