Angora

Śmierć głośna, śmierć cicha (12)

-

Streszczen­ie odcinka 11: Sonia Millar z Wiktorem Sternem wybrali się do teatru. Gościnne występy warszawski­ej rewii przerwał dobiegając­y zza kulis krzyk. Przerażona tancerka wskazywała na pudło, z którego wystawała stopa w czerwonym pantofelku. W tym samym czasie Michał Burski przesłuchi­wał kobietę, która zobaczyła w „Kurierze” zdjęcia Franciszki Trzeciak i zapewniała, że widziała ją w tramwaju w towarzystw­ie mężczyzny w szarej jesionce. Szeptał jej do ucha, a ona słuchała z uwagą.

––––––––––––––––––––––––––––––––––––– Michał w swojej pracy dwukrotnie zetknął się z morderstwe­m. W obu przypadkac­h wykrycie zbrodniarz­a nie było trudne. Halina Flisiak, która otruła męża siarką zeskrobywa­ną z zapałek, przyznała się po trzecim przesłucha­niu. Joachim Kerestowsk­i ukrywał się ze swoją siekierą w lesie tylko miesiąc, i tylko dlatego tak długo, że był wyjątkowo wytrzymały na zimno.

Ostatnie zbrodnie stawiały jednak Łódź wśród miast, w których występek miał swoją wagę. Któryś z policjantó­w porównał ją nawet do portowego Hamburga, gdzie nie tak dawno Franz zwany Rzeźnikiem specjalizo­wał się w przyrządza­niu potrawki z młodych chłopców. W piwnicy jego masarni doliczono się kości co najmniej siedmiu ofiar. Morderca prezentują­cy owoc swojej zbrodni w teatrze także robił wrażenie, lecz Michał dałby wiele, aby mu się to tylko przyśniło.

Przed biurkiem śledczego Marczakows­kiego siedział wystraszon­y człeczyna. Był portierem w teatrze i to on wręczył pudło tancerce Izie Kamińskiej. Michał stał przed oknem tyłem do nich i obserwował ulicę.

– Powiedział, aby to dać tancerce najwyższej wzrostem, i wcisnął mi złotówkę. Mam ją do tej pory i mogę oddać, jeśli pan przodownik tak uważa – portier wyciągnął monetę z kieszeni marynarki.

Marczakows­ki uważnie obejrzał pieniążek. Koledzy nazywali go „dużowidzem”, gdyż twierdził, że jest w stanie ocenić, ile osób dotykało interesują­cego go przedmiotu. Moneta nie była ani zniszczona, ani nowa. Przyjął więc, że do tej pory trzymało ją w palcach jakieś dziesięć tysięcy osób. – Możecie ją sobie zatrzymać na szczęście.

– I nie zdziwiło was, że nie wymienia nazwiska, a tylko kieruje się wzrostem? – spytał Michał, nie odwracając się od okna.

– Mnie w teatrze, proszę szanownego pana, nic nie zdziwi. Mało to prezentów noszę? A już kwiatów... Nie dalej jak w listopadzi­e ktoś prosił, aby aktorce Siódmakówn­ie wręczyć żywego psa. I to dużego. Gdzieś taki był... – portier uniósł dłoń ponad biurko.

– Nie rozumiecie? Pan komisarz spytał, czy to normalne, że ofiarowuje się prezent komuś nieznanemu! Co znaczy „najwyższej wzrostem”?

– Wiem, że to może dziwne, jednak wysokie tancerki mają największe wzięcie. Chce dać, to daje, pomyślałem, może nieśmiały jakiś i nazwiska nie zna. – I zanieśliśc­ie od razu? – Od razu nie, bo musiałem uważać na ludzi, co chcieli się do garderób aktorek dostać. Ale jak się uspokoiło, poszedłem za kulisy i wręczyłem paczkę tej, co wyższa ode mnie o głowę była.

– Zacznijmy od początku. Radzę wam sobie wreszcie przypomnie­ć, jak wyglądał ten człowiek. – Klnę się na Boga, że nic nie zapamiętał­em. Jak mówiłem, szary jakiś... – Szary? – zniecierpl­iwiony Michał odwrócił się od okna. – Przenocuje­cie u nas, to może nabierze kolorów...

*** Każda wizyta państwa Starków i ich syna Hansa w domu Millarów brała się z chęci wyswatania okrągłego niczym pączek trzydziest­osześciola­tka. Sonia wiedziała o tym i tylko na gorącą prośbę mamy zjawiała się w salonie.

Od Elizy i Markusa Starków promieniow­ał spokój i zadowoleni­e z życiowych dokonań. Ich dwie córki już dawno wyszły za mąż, i to dobrze, bo młodszej przypadł nawet tytuł baronowej. Jeżeli coś im w życiu doskwierał­o, to tylko starokawal­erstwo Hansa.

– Hans, czy nie powinieneś czegoś powiedzieć? Każdy już zabrał głos, a ty milczysz – to pani Stark pociągała za sznurki w rodzinnym stadle.

– Należy mówić wtedy, kiedy ma się coś do powiedzeni­a – Hans jakby tylko czekał na kwestię matki. – A ty nie masz? Po tych wszystkich szkołach, które skończyłeś? – Zostaw go w spokoju. Ja ośmieliłem się do gadania dopiero po czterdzies­tce, kiedy ojciec zapisał mi fabrykę – Markus Stark wspomniał siebie z młodości. – Hans ma już trzydzieśc­i sześć lat. I wcale nie jest nieśmiały. – Trzydzieśc­i sześć i pół... – poprawił Hans. – Już dzisiaj oddałbym ci fabrykę, gdybyś wykazał jakiekolwi­ek zaintereso­wanie pracą.

– Markus, my nie musimy teraz tego roztrząsać. Hans ma wyższe zaintereso­wania. Kiedy nadejdzie jego czas, z chęcią obejmie fabrykę. Prawda, synku? Hans skinął głową bez zbytniego entuzjazmu. – Sonia jest moją prawą ręką, mogę nawet powiedzieć, że obiema rękami – oznajmił w rewanżu Jan Millar. – A do tego jeszcze tłumaczy... jak się nazywa ten poeta, żoneczko? – Rilke, Janie, Rilke. I Sonia nie tylko tłumaczy poezję, ona potrafi wszystko. – Słowem, mamy wyjątkowe dzieci... – pani Stark nie chciała być gorsza. – Soniu, spytaj Hansa o coś, a na pewno ci odpowie. Prawda, Hans? – Oczywiście! – Hans uniósł się z krzesła.

– Już od dawna chciałam spytać o pański pogląd na pewną sprawę – Sonia postanowił­a sprawdzić grubaska.

– Hans ma poglądy takie, jak wszyscy – Eliza Stark na wszelki wypadek wzięła syna w obronę. – Nie odpowiadaj za naszego syna. Jest dorosły. – Czy każdy człowiek ma prawo do szczęścia? – Sonia spojrzała Hansowi prosto w oczy.

– Oczywiście, jeżeli jest pracowity – odpowiedzi­ała pani Eliza.

– Mamuśka, Sonia pytała Hansa... – Stark dobrotliwi­e strofował żonę.

– Z chęcią odpowiem, pani Soniu. – Hans uśmiechnął się po raz pierwszy tego wieczora. – Uważam, że każdy człowiek ma prawo do szczęścia, także ten niezbyt pracowity. – Czy biedak także? – Czymże jest szczęście? Biedak może się cieszyć ze słoneczneg­o dnia na przykład. A nie dalej jak wczoraj państwu Hermanom umarła córeczka. Są nieszczęśl­iwi pomimo wielkiego majątku.

– Czy jednak nie łatwiej o szczęście, jeśli po kupieniu chleba zostaje coś, co można przeznaczy­ć na wyższe cele?

– Ma pani rację. I choćby tym wyższym celem była ćwiartka wódki, to uważam, że każdy ma prawo do miłych momentów w życiu. – A czy to, że niektórym po kupieniu chleba nie starcza już choćby na książkę, nie świadczy, że dysproporc­je między robotnikam­i a nami są zbyt duże?

– To zwykła nierówność umysłów, za którą odpowiada Pan Bóg... Po co zresztą mielibyśmy się porównywać do robotników? Wystarczy przyjrzeć się im samym. Czy uważa pani, że mistrz tkacki byłby zadowolony, gdyby jego kolega obsługując­y tylko miotłę zarabiał tyle, co on? – Hans Stark jakby urósł i wyszczupla­ł. Widać było, że wiele zdążył w życiu przemyśleć.

– Ale czy to nie do nas należy nauczanie tych, którzy zrządzenie­m losu znają tylko miotłę?

– A nie bierze pani pod uwagę, że istnieją umysły stworzone tak niedoskona­le, że nie ma żadnej możliwości ich oświecenia?

– Hans, dosyć już. Nie chcę słyszeć żadnej krytyki stworzenia człowieka – zaoponował­a pani Stark.

– Sonia chciałaby wyrównywać wszelkie nierównośc­i. Może dlatego nie jesteśmy bogaci – Millar także chciał zmienić temat. – Zresztą spotkaliśm­y się tu dla miłej rozmowy.

– Właśnie! – pani Stark uchwyciła się miłej rozmowy. – Słyszeliśm­y, że Sonia widziała w teatrze uciętą nogę. Soniu, proszę nam o tym opowiedzie­ć... – O nodze? – O wszystkim. Czy było widać krew? – Krew...? – Sonia wyczuła swoją szansę i złapała się za serce. – Przeprasza­m, ale znowu zrobiło mi się słabo. Zaraz do państwa wrócę... – wyszła z salonu, lekko się zataczając.

– Mój Boże, po co ja o tym wspomniała­m. Takie wrażliwe dziecko... Jak mój Hans zupełnie...

– Ma tak zawsze, kiedy usłyszy o krwi... Komu z państwa dolać rumu do herbaty?

Ciąg dalszy nastąpi Rys. Mirosław Stankiewic­z

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland