Wszystkie zmysły prezesa
Kiedy kilka lat temu w programie kabaretowym w telewizyjnej Dwójce pojawił się cykliczny skecz „Posiedzenie rządu” z Robertem Górskim w roli premiera Tuska, napisałem w tym miejscu: Niech drży Platforma, bo satyra, zawarta w zabawnych scenkach, stanie się dla rządzącej partii zabójcza. I to właśnie nastąpiło, mimo że „Posiedzenie” było lekkie i przyjemne, było też trzy klasy skuteczniejsze niż przaśna propaganda stosowana przez partyjnych ciężkozbrojnych Marcina Wolskiego, Jana Pietrzaka czy kolegę Makowskiego z kabaretu OT.TO. „Posiedzenie” ocieplało wizerunek gabinetu i jego herosów, z humorem pokazywało charakter ludzi władzy, ich przywary i serwilizm wobec szefa. Pozostawiało też bolesne, niewidoczne rany. Ich skutki Platforma próbuje do dziś bezskutecznie wylizać, ale to genetyczna cecha wyłącznie dobrej satyry. Wszak niektóre utwory biskupa Krasickiego i dziś mogą dopiec do żywego, choć minęło od ich napisania trzysta lat...
Popularnością cieszy się od kilku miesięcy pokazywany na YouTube serial satyryczny „Ucho prezesa”. I znów Robert Górski wziął się do demontażu rządu, i znów mało rozumiejący, ale uchachani politycy cieszą się, że zdolny satyryk ociepla wizerunek Kaczyńskiego i jego ferajny. Zresztą napisać, że „Ucho prezesa” to program popularny, to nic nie napisać. Na YT filmik odsłaniało 40 milionów ludzi, czyli statystycznie oglądał go każdy Polak i trzy miliony Niemców. Na poważnie, liczba widzów, którzy obejrzeli dotąd rząd PiS w kabaretowej inscenizacji, to łączna liczba wszystkich, którzy w kinach obejrzeli „Krzyżaków” (32 mln) i „Faraona” (8 mln). To się nazywa moc internetu! I moc Roberta Górskiego, przez Jerzego Urbana już uznanego za szefa opozycji.
W „Uchu prezesa” nie ma prymitywnego kawału, bluzgu, szyderstwa, które stanowią siłę „dzieł” Marcina Wolskiego, by wspomnieć jego szopkę karnawałową. Satyra Górskiego jest wysublimowana, lekka, budząca sympatię, ale wcale, nie mniej przez to groźna. Robert Górski, którego vis comica, wyobraźnia i inteligencja zapewniły mu miejsce w historii polskiego kabaretu, jest samorodkiem aktorskim, czego dowiódł w cyklu satyrycznym „Historia Polski według Kabaretu Moralnego Niepokoju”.
Mimo liczby odsłon w internecie istnieje, jak sądzę, spora grupa Polek i Polaków, którzy „Ucha prezesa” dotąd nie widzieli. Ludzie! Zobaczcie to! Kaczyński jest tu pokazany niczym don Corleone, surowo spoglądający na przybocznego Mariusza (świetny Mikołaj Cieślak), uważnie słuchający rozmówców, zadający krótkie pytania lub wydający pomruki aprobaty. Mimo że sprawia wrażenie sympatycznego, zastanawia lęk, jaki wzbudza u pochlebców. Wspomniany przyboczny to według czytelnego klucza Mariusz Błaszczak, odgadujący myśli prezesa, nim ten zdecyduje się je wyartykułować. Do gabinetu prezesa przychodzą politycy, którzy potulnie tłumaczą się ze swej samodzielności lub jej braku. Proszą o pomoc, szepczą do ucha prezesa uprzejmości, uśmiechają się doń, mizdrzą. Nie mają odwagi siadać (poza księdzem Rydzykiem!), stoją więc karnie i gną się w pokłonach niczym dworzanie etiopskiego cesarza.
Był tu już Jacek Kurski, którego miotła kadrowa już odgarnęła na pobocze i którego ocaliła pomoc prezesa. Przybył minister wojny Macierewicz ze swym Misiewiczem, była minister edukacji i borowcy, dowodzący przed prezesem heroizmu, a przede wszystkim zawodowstwa. Dialog, qui pro quo, jaki odbył się między Macierewiczem i premier Szydło, rozmawiającą przez telefon z mężem na temat umycia okien w domu, świetnie nawiązywał do farsowej tradycji teatralnej. I tylko dwaj osobnicy, którzy pojawiają się w gabinecie prezesa, mogą sobie pozwolić na wszystko. To syn sekretarki pani Basi, warszawski cwaniaczek szalikowiec ujmujący prezesa szczerym, prymitywnym nacjonalizmem oraz kuzyn prezesa Jan, playboy rwący w telewizji panny i skubiący Jarosława na drobne pożyczki.
Oprócz Beaty Szydło pojawiają się u prezesa inne kobiety. Była już rozemocjonowana osobą prezesa posłanka Szczypińska, była Beata Kempa, cytująca z pamięci Stary Testament i sypiąca płatki kwiatów przed kroczącym ojcem Rydzykiem. Gościem prezesa była Krystyna Pawłowicz, która potem, w realu, oburzyła się na kabaretową kreację, bo się sobie nie spodobała. Wszak, jak utrzymuje, sama jest miła i przystojna. Była Agata Duda jako tłumaczka tłumacząca prezesowi spotkanie z Angelą Merkel, przy okazji pokornie upraszająca prezesa o gest życzliwy dla swego męża, Andrzeja, bezradnie antyszambrującego (w każdym odcinku!) pod drzwiami prezesa. Jest też pani Basia, matkująca prezesowi, strzegąca drzwi i bezwzględnie goniąca nachałów, czego doświadczył kompozytor Penderecki, ostatecznie odesłany precz, bo kto, pyta pani Basia, słucha jego muzyki... Zenka Martyniuka – tego się słucha! Odcinki trudno streszczać, każdy nasycony jest aluzjami, grepsami i żartami, sprawiającymi, że kilkunastominutowy odcinek chłonie się jednym tchem. I choć w tytule programu jest tylko ucho, czyli słuch, to aktorzy celnie oddają wielkość prezesa, wyrażaną pozostałymi jego zmysłami. W końcu pańskie oko konia tuczy, landrynek prezes ma pod dostatkiem, dotyk ćwiczy na kocie, a że nos ma długi i drewniany? To tylko złośliwości opozycji...
henryk.martenka@angora.com.pl do osób wrażliwych na dobra kultury narodowej, admiratorów wielkich postaci polskiej sceny, ludzi, dla których obcowanie z teatrem jest potrzebą równą oddychaniu, gaszeniu pragnienia czy modlitwy (u wierzących), a więc wielu moich dostojnych czytelników z następującym apelem, prośbą, wezwaniem i zaklęciem.
Dom Artystów Weteranów Scen Polskich jest unikalnym w skali europejskiej miejscem schronienia aktorów, śpiewaków, tancerzy, reżyserów, choreografów, scenografów przed złym losem, ubóstwem, poniżeniem, bezradnością, wreszcie brakiem zrozumienia u coraz bardziej skomercjalizowanego społeczeństwa. Transformacja odebrała ministerialną dotację, dobra zmiana nie wróży w tym względzie nic lepszego, a nasze działania jałmużnicze nigdy nie pokryją wszystkich potrzeb.
Jedyna więc nadzieja w Waszym 1 proc. podatku dochodowego przekazanego nam na KRS 0000161031. Cotygodniowi wierni czytelnicy niechże wesprą mnie na stanowisku nowego prezesa Fundacji. W dniach naszego 90-lecia będzie to najpiękniejszy prezent dla nestorów narodowej sztuki. Jeśli bowiem nie odniosę sukcesu w walce o przetrwanie Domu Artystów Weteranów, osobiście powieszę się na bramie nowej siedziby łódzkiej „Angory” i w ten sposób trafię na okładkę naszego wspaniałego tygodnika.