Czy naprawdę chcemy postawić zarzuty rosyjskim kontrolerom?
W poniedziałek 3 kwietnia Prokuratura Krajowa ogłosiła zamiar postawienia rosyjskim kontrolerom ruchu lotniczego ze Smoleńska zarzut umyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym. Wytoczone są więc najcięższe działa, ale czy mamy do nich amunicję?
Zarzut umyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym wydaje się być zupełnie nieuzasadniony. Bo co on oznacza? Że rosyjscy kontrolerzy celowo rozbili naszego Tu-154M pod Smoleńskiem? A tak to wygląda, choć polskie prawo ma swoje niuanse i na upartego taki zarzut nie jest pozbawiony sensu. W polskim prawie istnieje bowiem coś takiego, jak zamiar ewentualny, czyli że jeśli okoliczności będą sprzyjać, to sprawca wykorzystuje okazję i swoim działaniem wspiera ślepy los, tak by do katastrofy doprowadzić. Cały dowcip polega na tym, że zamiar ewentualny też trzeba udowodnić. Dodajmy, że przed sądem rosyjskim, bo przecież o żadnej ekstradycji winnych do Polski nawet nie ma mowy.
W świat pójdzie jednak informacja, że Polacy oskarżają rosyjskich kontrolerów o celowe doprowadzenie do katastrofy. Nikt nie będzie wnikał w szczegóły polskiego prawa i analizował owego zamiaru ewentualnego. A na logikę, celowe doprowadzenie do katastrofy Tu-154M przez dwóch rosyjskich kontrolerów – operatorów radaru precyzyjnego podejścia do lądowania – jest zupełnie absurdalne. Dlaczego? Ano dlatego, że realizacja takiego zamiaru wymagałaby współdziałania ze strony polskiej załogi. Bo to załoga doprowadziła do nadmiernego zniżenia, a kontrolerzy swoimi błędnymi informacjami tylko przypieczętowali los samolotu.
Przypomnijmy, że załoga nie polegała wyłącznie na informacjach kontrolerów. Na pokładzie samolotu znajdowały się dwa sprawne wysokościomierze ciśnieniowe i jeden radiowysokościomierz, a także odbiornik nawigacji GPS pokazujący pozycję samolotu. Radiowysokościomierz pokazujący wysokość nad terenem bezpośrednio pod samolotem był w Smoleńsku bezużyteczny ze względu na ów jar znajdujący się przed lotniskiem, ale to właśnie z niego korzystał nawigator odczytujący na głos wysokość. Skąd mieli o tym wiedzieć rosyjscy kontrolerzy? Zakładali, że załoga wioząca prezydenta jest dobrze wyszkolona, skąd mieli wiedzieć, że część członków załogi nie zakończyła szkolenia? Dobrze działająca załoga jest w stanie określić, czy znajdują się na właściwej ścieżce, korzystając ze wskazań wysokościomierzy ciśnieniowych i wskazań odległości od pasa podawanych przez GPS. Właściwe położenie to wysokość będąca połową odległości: 6 km – 300 m, 4 km – 200 m, 2 km – 100 m itd. Wystarczy spojrzeć na wysokościomierz i zaraz potem na odległość, i wszystko jasne. Operator radaru ma w tym wypadku korygować błędy i uszczegółowiać informacje podawane przez systemy samolotu.
Gdy załoga dostrzeże różnice pomiędzy informacjami pokazywanymi przez własne przyrządy i informacjami podawanymi z ziemi, ma dwie opcje do wyboru:
– własne przyrządy pokazują błędnie, a naziemny kontroler podaje prawdziwe informacje;
– własne przyrządy pokazują właściwie, a naziemny kontroler podaje błędne informacje.
Co należy zrobić w obu tych przypadkach? Natychmiast przerwać lądowanie! Nie wolno podejmować nieuzasadnionego ryzyka w tak złych warunkach, na tak źle wyposażonym lotnisku. Odejść na drugie zajście i skierować się na własne lotnisko, a przynajmniej na lotnisko zapasowe, na którym panuje lepsza pogoda i dodatkowo jest do dyspozycji system lądowania ILS, którego wskazania rozstrzygnęłyby kwestię sprzeczności. Bo wskazania ILS albo by się zgadzały ze wskazaniami innych przyrządów pokładowych, albo i nie, a wówczas załoga powinna wiedzieć, co ma dalej robić.
Kontrolerzy w żadnym razie nie mogli wiedzieć, że załoga błędnie interpretuje wskazania własnych przyrządów. Nawet żeby im udowodnić tzw. zamiar ewentualny to trzeba udowodnić, że mieli świadomość, że załoga popełnia fatalny w skutkach błąd. Gdyby faktycznie wiedzieli, że załoga leci na spotkanie ziemi, a oni w tej sytuacji podawali błędne informacje, to wtedy sprawa jest oczywista – wtedy można by mówić o celowym działaniu. Rzecz w tym, że sama prokuratura mówi, że nasz samolot z ich radaru znikał, więc oni nie wiedzieli, gdzie naprawdę jest. Chcąc ukryć fatalne nieprzygotowanie lotniska i zapewne zakładając, że załoga wioząca prezydenta państwa nie popełnia szkolnych błędów, pletli bzdury „na kursie, na ścieżce, w porządku”. Fatalnie się na tym przejechali.
Ich wina nieumyślna jest nie do podważenia. To, że załogę wprowadzali w błąd, jest faktem. To, że mogli być ostatnią deską ratunku, ale swojej szansy na uratowanie samolotu – przez fatalne lekceważenie swoich obowiązków
Niestety nie odniosła się Pani w ogóle do przedstawionej przeze mnie wykładni prawa. Oczekuję tego ze względu na Pani obowiązki jako pracodawcy. Spodziewam się odpowiedzi zawierającej argumentację prawną także z tego względu, że – jak Pani wielokrotnie stwierdzała w środkach masowego przekazu – jest Pani sędzią o ogromnym doświadczeniu w orzekaniu w dziedzinie prawa pracy. Proszę wykazać i wykorzystać to doświadczenie odpowiadając merytorycznie na moje pismo z 14 marca 2017 r.
2. W świetle przyjętej przeze mnie wykładni kodeksu pracy nie ma mowy o zrzekaniu się przeze mnie urlopu wypoczynkowego oraz ekwiwalentu za niewykorzystany urlop. Prawo do zaległego urlopu i ekwiwalentu mi bowiem nie przysługuje. Proszę o ewentualne wykazanie, że przedstawiona przeze mnie wykładnia prawa jest nieprawidłowa. – nie wykorzystali, jest faktem. Ale że celowo rozbili polski samolot? Moim skromnym zdaniem to absurd.
Uważam, że kontrolerom należało postawić zarzut nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym. Taki zarzut jest bezsporny, łatwy do udowodnienia i całkiem zrozumiały. W opinii znajomych prawników wina umyślna jest znacznie trudniejsza do udowodnienia. Przy postawieniu takiego zarzutu, jeśli kontrolerzy nie poniosą żadnych konsekwencji, opinia publiczna i inne państwa będą miały pełną świadomość, że winni są Rosjanie – to oni nie przyjmują do wiadomości oczywistych zarzutów, to oni są stronniczy, to oni nie wyciągają konsekwencji wobec winnych. Ale w obecnej sytuacji wszyscy staną po stronie Rosjan. To Polska stawia absurdalne (bo tak to zostanie odebrane) zarzuty, to strona polska jest nieobiektywna. Wtedy my jesteśmy ci źli, a Rosjanie tylko słusznie bronią swoich obywateli przed nierozsądnymi, nieuzasadnionymi zarzutami. Robimy więc tak, jak byśmy sami chcieli, żeby kontrolerzy nie ponieśli odpowiedzialności. Przy takim zarzucie Rosjanie nie będą z nami współpracować, niechętni przecież do współpracy nawet przy pierwotnych zarzutach mających mocną i oczywistą podstawę.
A swoją drogą, to jak w końcu było – samolot zniszczyły wybuchy na pokładzie, czy został on rozbity przez rosyjskich kontrolerów? Albo jedno, albo drugie. Niezależnie od przyjętej wersji, rezultat będzie jeden – wielu winnych tego, co się stało, nie poniesie żadnych konsekwencji. Czekam na merytoryczne argumenty, a nie powtarzanie formułki o niezbywalnym prawie do urlopu.
3. Byłbym wdzięczny, gdyby zaprzestała Pani wprowadzania w błąd opinii publicznej stwierdzając w mediach, że chroni Pani finanse publiczne i prawa pracownicze wysyłając mnie na wielomiesięczny urlop. W istocie uszczupla Pani finanse publiczne powołując się na nieistniejący urlop i odsuwając mnie na kilka miesięcy od orzekania i od wykonywania funkcji Wiceprezesa Trybunału Konstytucyjnego.
Używając Pani terminologii, z przykrością i smutkiem obserwuję obniżanie m.in. wskutek takich działań prestiżu Trybunału Konstytucyjnego wypracowanego przez ponad 30 lat. Z poważaniem, Stanisław Biernat Wiceprezes Trybunału Konstytucyjnego