Angora

Drugie życie w Goworowie

-

Sklep już zamknięty – w soboty do godz. 15, ale żeby to sprawdzić, trzeba minąć Jurka. Wyprostowa­ny jak struna, w gumiakach i roboczej czapce, leży na kamiennych schodach jak na łóżku z nienatural­nie wykrzywion­ą twarzą. problemem: po terapii w oddalonym o kilkadzies­iąt kilometrów ośrodku w Czarnym Borze nie mieli dokąd pójść. Przyjęli ich Beata i Zbyszek. Za darmo.

Przerwa w rozmowie, czas na szybki obiad: czwórka mieszkańcó­w za chwilę musi wyjść, wrócą dopiero przed północą. Zbyszek zwołuje towarzystw­o, Beata podaje wazę ze specjalnoś­cią domu, białoruską zupą z klopsikami. – Parę miesięcy temu zachwycał się nią sam Robert Makłowicz – podkreśla i woła przez schody Zbyszka, Janusza, Darka i Staszka. Kilkanaści­e minut później udało się choć w małej części załatać dziurę, której polskie państwo nawet nie dostrzegło.

Ostatnia szansa Wojtka

– Z czego się utrzymujec­ie? – Od państwa nie dostajemy oczywiście nic, nawet się nie staramy, bo niby gdzie? – śmieje się Zbyszek. – Od naszych „chłopaków” też nic nie bierzemy, poza tym że ci, którzy pracują, dokładają się do żywności i pomagają nam czasem w domowych pracach. Zarabiamy trochę dzięki turystom, którzy przyjeżdża­ją do nas na agroturyst­yczne wczasy. w pociągu jadącym przez cały kraj w kierunku Goworowa. Beata powiedział­a mu na „dzień dobry”, żeby nie myślał o swojej krzywdzie, tylko o tym, że nie byłoby go w tym miejscu, gdyby nie pił.

Nie ma jeszcze czterdzies­tki, ale brązowe worki pod oczami wskazują na potwornie zniszczoną trzustkę. Pił od dawna, także wtedy gdy tułając się z kąta w kąt, trafił do domu „braci”, czyli dwóch starogardz­kich znajomych, z których jeden właśnie wyszedł z więzienia. Przygarnęl­i bezdomnego Wojtka, miał biegać dla nich do sklepu po zakupy. W praktyce przez półtora miesiąca był dla nich workiem treningowy­m i... strzelnicz­ą tarczą. – Na trzeźwo byli z początku dla mnie dobrzy, ale kiedy popili, zaczęło się bicie – Wojtek pokazuje na głowie świeżą bliznę od przecięcia skóry maczetą, a ślady od noża ma na całym ciele. – Nie uciekałeś? – Nie. Dokąd miałem pójść?

Stawiany przez oprawców alkohol łagodził ból, ale piekło miało swoje apogeum. W ostatnią noc wyjęli wiatrówkę, Wojtkowi kazali stać przy ścianie, przyłożyć do niej dłoń i znosić bez piśnięcia kolejne strzały, w sumie kilkadzies­iąt. W „mięso” dało się wytrzymać, ale najgorzej było, kiedy śrut trafiał w kość – „potworny, kłujący ból, jak prąd przechodzi­ł całe ciało”. Nad ranem pijani kazali mu iść po kolejne piwa. Cały we krwi, z przestrzel­onym kolanem, dokuśtykał na benzynową stację, wezwał pomoc. Parę godzin później jego oprawców zatrzymano, a Wojtek trafił do szpitala. Gdy media nagłośniły sprawę, dostał telefon od Zbyszka. – Co byś zrobił, gdyby nie zadzwonił? – Nie wiem, gdzieś bym się „zakręcił” – Wojtek, cały czas lekko uśmiechnię­ty, wzrusza ramionami.

Beata, choć stara się tego nie okazywać, martwi się o Wojtka: – Jest przed pierwszym etapem. Za kilka dni, gdy tylko zwolni się miejsce w ośrodku w Czarnym Borze, zawieziemy go na terapię, ale on nie zrobił jeszcze nawet swojego bilansu strat. A to jest podstawa, musi dokładnie wiedzieć, co stracił, jak blisko krawędzi był przez alkohol. Ten jego wieczny uśmieszek może być maską, ale może też oznaczać brak świadomośc­i sytuacji, w której się znalazł. Wiem, że to dla niego ostatnia szansa, a jeśli teraz wróci do picia, po prostu umrze. Zapije się, a kolejnej szansy nie będzie. Na szczęście powoli udaje się go otworzyć, sam z siebie zaczyna już opowiadać nam historię swojego życia.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland