Godność człowieka bezdomnego
Pan Tadeusz został zatrzymany koło śmietnika na warszawskiej Woli. Co tam robił? Poszukiwał surowców wtórnych. Najpierw policjanci zażądali od niego, by się wylegitymował. Kiedy zapytał, jaka jest podstawa wylegitymowania, został obrzucony stekiem wyzwisk. Wtedy pod presją podał swój dowód. Nie było w nim adresu zamieszkania. Kiedy policjanci się zorientowali, że jest bezdomny, skuli go kajdankami. Kiedy protestował, usłyszał: „My możemy z tobą zrobić wszystko, ty śmieciu”.
Wepchnęli go brutalnie do radiowozu, choć nie stawiał oporu. Powiedzieli mu, że jest poszukiwany. Gdy dojechali przed posterunek, dyżurny oficer zapytał: „Po co go przywieźliście? Zatrzymany zażądał badania alkomatem. Uczyniono to jednak dopiero po tym, jak urządził o to w komisariacie porządną awanturę.
Pan Tadeusz jest nie tylko bezdomny, jest też działaczem społecznym. Walczy o praworządność. Zna swoje prawa. Odmówił przyjęcia mandatu w kwocie 500 zł za zakłócanie spokoju, bowiem niczego takiego nie robił. Oskarżył policję o nieuzasadnione zatrzymanie. Kiedy policjanci w komendzie się zorientowali, że mają do czynienia z człowiekiem, który nie tylko nie popełnił żadnego wykroczenia, ale w dodatku zna prawo, postanowili się go pozbyć. On jednak obstawał przy tym, aby odwieziono go w miejsce, w którym go zatrzymano. Kiedy mu odmówiono i próbowano go siłą zmusić do opuszczenia posterunku, położył się na podłodze, stawiając bierny opór. Wtedy funkcjonariusze podnieśli go i brutalnie z wysokości metra rzucili na kamienną posadzkę, a następnie siłą wypchnęli z posterunku. Poszkodowany napisał do Komendy Głównej Policji o zabezpieczenie nagrań monitoringu zarówno z miejsca zatrzymania, jak i z posterunku policji.
W sprawie podjął interwencję Rzecznik Praw Obywatelskich. Na rozprawie byliśmy my, wolontariusze Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej. Zeznając przed sądem, pan Tadeusz wypowiedział znamienne zdanie: „To prawda, że jako bezdomny zajmuję w hierarchii społecznej bardzo niską pozycję. Nie czyni mnie to jednak człowiekiem bezwartościowym, pozbawionym zasad, moralności czy inteligencji. To funkcjonariusze policji wystąpili w tym incydencie w charakterze patologii”.
Sąd zwrócił się do policji o udostępnienie zapisów z monitoringu. Rozprawę odroczono.
Będzie fotografował młodzież i donosił mundurowym, kto w pobliżu szkoły pali papierosy. – Takie zachowania demoralizują innych – tłumaczy swoją inicjatywę Grzegorz Gorlo, radny miejski PiS i były kandydat tej partii na prezydenta Suwałk.
Radny mówi, że za jego czasów świat wyglądał inaczej, bo „paliło się w kiblu”. A teraz młodzież robi to w miejscu publicznym, w biały dzień, a co gorsza – w rejonie szkoły. – Wystarczy tamtędy przejechać, by zobaczyć kłęby papierosowego dymu – oburza się. – Mało tego,
Starszy pan każdego dnia zaczepia podróżnych na dworcu Warszawa Wschodnia. Jedzie odwiedzić grób żony. Szuka asystenta, który też podróżuje do Lublina. W zamian oferuje zniżkę na bilet. Jak się okazało, mężczyzna codziennie jeździ odwiedzić grób swojej żony.
Historię starszego pana, którego można spotkać w poczekalni na dworcu Warszawa Wschodnia opisała na Facebooku pani Karolina. – Pan zaczepia grzecznie stojących przy kasach pytaniem: „Nie jedzie pan/pani przypadkiem do Lublina?” – relacjonowała w poście. – Zrobiłam wywiad i dowiedziałam się, że w Lublinie pochowana jest jego żona i codziennie chce u niej być. Przysługuje mu asystent i duża zniżka na podróż. Niestety, sam musi sobie go znaleźć – pisała pani Karolina. Okazało się, że mężczyzna to 89-letni Jerzy Zawisza, ojciec Artura Zawiszy, który jest współtwórcą Ruchu Narodowego. – Rodzinnie wywodzimy się z Lublina. W ewangelickiej części cmentarza na Lipowej znajduje się nasz grób rodzinny, tam też pochowana jest mama – mówi Artur Zawisza.
Żona pana Jerzego zmarła w 1983 roku. Minęły 34 lata od jej śmierci. – Ojciec większość swojego dorosłego życia spędził w Lublinie, ale około 10 lat temu zdecydował się przenieść do Warszawy ze względu na wnuki. To była motywacja, żeby opuścić Lublin – opowiada Zawisza. I dodaje: – Ojciec jest w takiej sytuacji, że z jednej strony chce być blisko wnucząt, az drugiej – jeździć na grób żony. 89-latek ma uprawnienia, by za darmo jeździć pociągami. Szuka po prostu asystenta podróży, bo, jak opowiada jego syn, na razie ojcu nic się nie stało, ale nigdy nie wiadomo, kiedy może być potrzebna pomoc.
Artur Zawisza mówi też, że spotkał się w internecie z komentarzami, dlaczego to nie on jeździ z ojcem do Lublina. – Tata jeździ tam kilkanaście razy w miesiącu. Ja mogę pojechać raz czy dwa, ale nie kilkanaście razy. Tata umyślił sobie więc, że będzie prosił ewentualnych czekających, czy nie zechcieliby pojechać z nim – opowiada. Dodaje też, że nie da się zatrudnić opiekuna, który byłby w stanie trzy razy w tygodniu jeździć w tę i z powrotem do Lublina.
Pan Jerzy czasami opowiada rodzinie o osobach, które zgodziły się pojechać z nim w podróż. – Mówi czasem, że znalazł jakąś studentkę, która z nim jechała. Opowiada, jaka to była inteligentna dziewczyna, albo o historyku, z którym porozmawiał sobie o drugiej wojnie światowej. Fajne historie, ale nie zdawałem sobie sprawy, że to się dzieje aż na taką skalę – przyznaje współtwórca Ruchu Narodowego. Jerzy Zawisza w młodości był żołnierzem Armii Krajowej. Od 1944 roku walczył w jej regularnych oddziałach, m.in. na terenach Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. Po 1944 roku był Żołnierzem Wyklętym. – Przez kilka lat był też więziony w komunistycznym więzieniu – mówi jego syn.
Post pani Karoliny, która jako pierwsza opisała historię, udostępniono na Facebooku ponad trzy tysiące razy. Autorka jest zaskoczona „internetową karierą” swojego wpisu. – Nie przypuszczałam, że tyle osób zainteresuje się tą sprawą. Chciałam po prostu, żeby ludzie rozejrzeli się wokół siebie – mówi.