Poważne dźwięki z humorem
Wojciech Waglewski zwykł twierdzić, że treść piosenek nie jest dla niego szczególnie istotna. Liczy się przede wszystkim muzyka. Słowa stanowią jedynie dodatek. Wzbogacający całość, ale niezbyt ważny. To podejście artysty do komponowania znalazło swoje odbicie w materiale wydanym na kolejnej płycie Voo Voo, która nosi tytuł „7”. Zespół prezentuje ją w całości na koncertach. Niedawno w łódzkiej Wytwórni.
O ile ostatnio na występach zdarzały się ograniczenia lub zakazy fotografowania artystów – vide koncert Anny Marii Jopek – o tyle tym razem pozostawiono fotoreporterom swobodę działania. Musieli jedynie ograniczyć robienie zdjęć do pierwszych dwóch utworów. Te były wystarczająco długie, aby fotoreporterzy mogli wypełnić swój obowiązek. Gorzej było z uchwyceniem momentu, w którym muzycy byli odpowiednio oświetleni. Bowiem niemal cały występ przebiegał w półmroku. Na czarnym tle świeciły się jedynie litery tworzące nazwę zespołu – stylizowane na neony – rozwieszone na różnej wysokości, przed i za muzykami. Nad estradą, po prawej stronie, świeciła się – również niczym neon – czerwona siódemka. Scenografia minimalistyczna, ale pomysłowo dobrana; wyjątkowo gustowna.
„Dobry wieczór” – elegancko powitał publiczność Waglewski, kiedy już usadowił się z gitarą na wysokim stołku, przed którym stał mikrofon i czarny pulpit do nut. „W związku z tym, że chcielibyśmy państwu przedstawić nową płytę, a do tej płyty musimy czasami się specjalnie przygotowywać, to proponowałbym, żeby państwo klaskali może mniej entuzjastycznie na początku, ale dłużej...” – kontynuował muzyk. Z humorem, ale odpowiednio do sytuacji. Chodziło przecież o materiał jeszcze mało znany. W takim przypadku rzeczywiście trudno o spontaniczność. Inaczej jest, kiedy koncert wypełniają przeboje. Reakcja publiczności jest wtedy bardziej żywiołowa.
„Płyta opowiada o siedmiu dniach tygodnia, co w sumie jest pewnego rodzaju metaforą – poinformował Waglewski. – Troszkę odjechaliśmy przy niej, więc mam nadzieję zabrać państwa w tę podróż. Ponoć jest dość spokojna; tańczyć się przy niej nie da...”. Tu muzyk zawiesił na moment głos, po czym szybko dodał: „My z żoną tańczymy”. I zaczęło się. Od „Środy”, bo to również pierwszy utwór na płycie. „Proszę trzymać za nas kciuki” – zaapelował wokalista przed uderzeniem po raz pierwszy tego wieczoru w struny.
Materiał zaprezentowano w takiej samej kolejności, jak na płycie. Najpierw wspomniana „Środa”, a później kolejne dni tygodnia do „Wtorku” włącznie. Jedyną różnicą były bardziej rozbudowane partie instrumentalne. Nowa muzyka Voo Voo odbiega od tej, jaką zespół jeszcze nie tak dawno prezentował. Jest mniej przebojowa. Bardziej do kontemplowania w samotności niż na imprezę taneczną. „Ostatnio, kiedy graliśmy, był to zespół muzyki młodzieżowej – żartował o repertuarowej transformacji Waglewski. – Teraz jest to zespół muzyki dawnej”. No i już nie taki młody. Ale tego wcale wykonawca nie kryje. Ba, nawet otwarcie o przemijaniu czasu śpiewa: „Środa zaczyna się. Godzina młoda, a ciało już mniej”.
Zresztą to nie pierwszy raz, kiedy Waglewski swoją twórczością pobudza do myślenia i zaskakuje. Również wcześniej miewał oryginalne pomysły. Przypomnę, że pierwsza płyta zespołu – zatytułowana po prostu „Voo Voo” – ukazała się 30 lat temu. Już na niej było sporo niespodzianek. Z jedenastu nagrań cztery miały w tytule słowo „Wizyta” i rzymskie cyfry od I do IV. Kolejne cztery utwory nosiły tytuł „Faza” (też były ponumerowane od I do IV). Trzy pozostałe piosenki to „Faz”, „F-I” i „Faza”. Zestaw instrumentów również nietypowy, bo wzbogacony o celestę, którą rzadko słychać na płytach grup rockowych, nawet jeśli muzycy łączą ten styl z folkiem, hip-hopem czy jazzem, jak to się zdarza w przypadku Voo Voo. Jeśliby chcieć na siłę odnieść album „7” do którejś z poprzednich płyt Voo Voo, to można sporo podobieństw znaleźć właśnie z ich fonograficznym debiutem. Oczywiście teraz grupa jest o wiele dojrzalsza i sprawniejsza muzycznie, ale wciąż nietuzinkowa pod względem artystycznych pomysłów.
Ponieważ niemal w każdym prezentowanym utworze dominował inny instrument, Waglewski ułożył sobie zgrabny harmonogram prezentacji zespołu. Niepozbawiony żartu i ze szczyptą ironii, z której artysta jest znany i bez której czasami trudno jest mu się obejść: „W miarę tego koncertu postaram się przybliżyć państwu muzyków, którzy przyczynili się do mojego sukcesu”. Cały Waglewski!
Błyszczał na scenie zwłaszcza Mateusz Pospieszalski. Muzyk obecny jest w grupie od drugiej płyty, zatytułowanej „Sno-powiązałka”. Gra głównie na saksofonie i klarne-