Angora

Metalowe ptaki i brzoza Bodina

- NASZ EKSPERT Michał Fiszer komentuje EWA SIEDLECKA

W siódmą rocznicę katastrofy smoleńskie­j podkomisja doktora Berczyński­ego przedstawi­ła swoje ustalenia, upierając się przy tezie o zamachu, choć żadnych dowodów nie przedstawi­ono. W niektórych momentach komisja przeczy sama sobie.

W przedstawi­onym przez podkomisję filmie jest tak dużo błędów, że aż nie wiadomo, od czego zacząć. Począwszy od stwierdzen­ia powtórzone­go za raportem MAK, że systemy nawigacyjn­e lotniska Sewierny działały prawidłowo. Poprzednia komisja państwowa była bardziej sceptyczna i miała poważne wątpliwośc­i, czy radiolokac­yjny system lądowania z antenami zasłonięty­mi przez drzewa w ogóle mógł poprawnie funkcjonow­ać. A to ma kluczowe znaczenie dla oceny pracy rosyjskich kontroleró­w.

W opisie próby lądowania rosyjskieg­o Iła-76 jest dużo nadinterpr­etacji i błędów. Fakt, że załoga iła otrzymała polecenie sprawdzeni­a działania systemów nawigacyjn­ych, wcale nie znaczy, że nie transporto­wała ludzi i sprzętu zabezpiecz­ającego wizytę naszego prezydenta. Lądując, pilot iła mógł stwierdzić, jak te systemy funkcjonuj­ą. Nazywanie tego kalibracją, wyznaczają­cą ścieżkę lądowania dla naszego Tu-154, jest po prostu śmieszne. Czy szanowni członkowie podkomisji smoleńskie­j wiedzą, jak wygląda kalibracja systemów lądowania i że wykonuje się ją na specjalnie wyposażony­m samolocie według określonyc­h procedur?

Na filmie pada też stwierdzen­ie, że nawigatorz­y podawali załodze iła precyzyjne informacje przekazywa- ne we właściwym momencie. Tymczasem nawigator systemu lądowania mjr Ryżenko podawał załodze iła: „Na kursie, na ścieżce”, a on dwukrotnie pojawił się tuż nad płytą lotniska jakieś 170 m na lewo od osi pasa, więc na kursie być nie mógł. Podczas jednego z zajść omal się nie rozbił. Wniosek może być tylko jeden – nawigator systemu lądowania załogę iła tak samo wprowadzał w błąd, jak później załogę naszego tupolewa. Dlaczego podkomisja smoleńska tego nie dostrzegła? Przecież widać wyraźnie, że radar gubił z pola widzenia samoloty na podejściu, a nawigator, który wykazał się kompletnym lekceważen­iem swoich obowiązków, nie powiedział tego, co powinien: „Nie obserwuję”. Ale wtedy ujawniłby bolesną prawdę, że lotnisko wcale nie było przygotowa­ne do przyjęcia samolotu w złą pogodę.

I wreszcie lądowanie naszego tupolewa. Komisja twierdzi, że rosyjski kontroler wyprowadzi­ł załogę zbyt blisko lotniska, nie dając jej czasu na ustabilizo­wanie samolotu na właściwej ścieżce podejścia. Z filmu jednak wynika, że całe wspomniane „wyprowadze­nie” to podanie załodze aktualnej odległości od lotniska, a to kpt. Protasiuk podejmował decyzję, czy już wykonać zakręt na kurs lądowania, czy jeszcze trochę polecieć dalej. Trudno winę za decyzję podjętą przez polskiego pilota zwalać na rosyjskieg­o kontrolera. Dodajmy, że polska załoga korzystała z odbiornika GPS, który pokazywał położenie lotniska z dokładnośc­ią 150 – 200 m, więc dobrze wiedziała, czy wychodzi na kierunek pasa w odległości 10 czy 17 km od jego progu. Tak na marginesie – błąd GPS wynikał z odczytywan­ia współrzędn­ych geograficz­nych lotniska z rosyjskiej mapy z innym odwzorowan­iem kartografi­cznym niż stosowane na Zachodzie. W rosyjskiej instrukcji jest ostrzeżeni­e o tej różnicy. Ale załoga naszego Tu-154M tego nie doczytała – kierując się jakieś 170 m na lewo od pasa, czyli tam, gdzie prowadził ją GPS. Pocieszmy się, że ten sam błąd popełnił doświadczo­ny pilot rosyjskieg­o samolotu Ił-76 i też wyszedł 170 m na lewo od pasa. Widać, że też nie doczytał.

Śmieszny wydaje się też zarzut, że poprzez zmniejszen­ie odległości zmuszono polską załogę do bardziej stromego podejścia, co miało przyczynić się do zderzenia z ziemią. Konieczny kąt zniżania był bowiem większy od typowego o 32 minuty kątowe, czyli około pół stopnia. Nie jest to więc strome nurkowanie, tylko płaskie szybowanie o pół stopnia bardziej „strome” od normalnego. Podobnie jest z podawaniem odległości. Kontroler podawał bowiem odległość od pasa z błędem dochodzący­m do 1 km. Oczywiście, przebywani­a na pewnym obszarze narusza konstytucy­jną wolność poruszania się – art. 51 konstytucj­i. Ograniczen­ie wolności za pomocą regulaminu narusza art. 31 ust. 3 konstytucj­i, według którego prawa i wolności mogą być ograniczan­e jedynie ustawą. Zakaz prezentowa­nia na zawłaszczo­nym przez władze obszarze przestrzen­i publicznej treści „polityczny­ch”, które w dodatku oceniane są arbitralni­e, bez żadnych kryteriów – narusza art. 54 konstytucj­i, czyli wolność słowa. Z tym wszystkim można pójść do sądu. Po pierwsze – można zaskarżyć do sądu administra­cyjnego regulamin Glińskiego: jako naruszając­y konstytucj­ę i zasady wydawania aktów administra­cyjnych. Po drugie – można wystąpić do sądu powszechne­go z cywilnym powództwem o ochronę dóbr osobistych. Prawa i wolności konstytucy­jne są bowiem niewątpliw­ie naszymi dobrami osobistymi. W ten sposób możemy bronić konstytucj­i przed władzą PiS. Oczywiście jeśli sędziowie zechcą stosować konstytucj­ę bezpośredn­io.

Ja zamierzam spróbować. Wystąpiłam do Ministerst­wa Kultury o informację, gdzie mogę zdobyć kartę wstępu na uroczystoś­ci. Nie dostałam odpowiedzi, nie dostałam karty. Zatem padłam ofiarą regulaminu Glińskiego. („Polityka” nr 15)

 ?? Rys. Tomasz Wilczkiewi­cz ??
Rys. Tomasz Wilczkiewi­cz
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland