Angora

Chciał być starcem cieszącym się życiem, a nie zgnuśniały­m staruszkie­m

- MARIA MAZUREK

Po pięciu tygodniach śpiączki, tuż przed Wielkanocą, odszedł profesor Jerzy Vetulani, neurobiolo­g, psychofarm­akolog. O wybitnym naukowcu pisze współautor­ka jego książek.

Poprosiłam kiedyś profesora Vetulanieg­o: „Jeśli umrze pan przede mną, znajdzie pan kanał, którym można przekazać informację o istnieniu życia pozagrobow­ego i da mi pan znać?”. Odpowiedzi­ał, że zobaczy, ale nie obiecuje. „Może życie po śmierci okaże się tak fajne, że nie będzie mi się chciało” – stwierdził. Bardzo w swoim stylu.

Na razie nie dał znać. Mam nadzieję, że rzeczywiśc­ie dlatego, że po prostu mu się nie chce. Że jest mu tam, po tej drugiej stronie, za fajnie.

Kto tu kogo znał lepiej?

To była sekunda, może dwie. Fatalna chwila wydarzyła się miesiąc temu, 2 marca, gdy profesor Jerzy Vetulani wracał wieczorem swoją ulubioną trasą z pracy (81-letni naukowiec, obok tysiąca innych aktywności, do końca pracował w PAN). Przechodzi­ł przez pasy i wtedy nadjechał samochód.

Wiadomo tyle: kierowca był trzeźwy, zatrzymał się, wezwał pomoc.

Byliśmy umówieni na następny dzień, pracowaliś­my nad książką, ale jego telefon milczał. A potem zadzwonił jego syn, Marek.

– O niczym jeszcze nie wiesz? Usiądź – poprosił. – Ojciec jest w krytycznym stanie, w śpiączce. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie.

Po pięciu tygodniach, przez które lekarze walczyli o jego życie (a wiem, że robili wszystko, żeby tę walkę wygrać), Profesor zmarł.

Czy naprawdę dobrze znałam profesora Vetulanieg­o? Nie wiem. Mam wrażenie, że to on lepiej znał mnie. Po pierwsze dlatego, że był fenomenaln­ym słuchaczem, który gromadził przeróżne szczegóły każdej z odbytych rozmów, a potem dopytywał: „Tatę dalej bolą plecy? Siostra obroniła dyplom?”.

Po drugie Vetulani – o ironio, bo o psychotera­peutach nie wyrażał się pochlebnie – naprawdę był znawcą ludzkiej psychiki. Miał dar czytania w ludziach. Nic mu nie umknęło, niczego przed nim się nie zataiło. Widział, jak rozmówcę coś trapi albo coś go cieszy. Gdy się śpieszy, kiedy potrzebuje filiżanki kawy, a kiedy – lampki wina.

Po trzecie wreszcie – był najmądrzej­szym człowiekie­m, jakiego poznałam. Kiedyś zapytałam go, dlaczego z każdym rozmawia tak uważnie. Odpowiedzi­ał:

Jerzy Vetulani – ur. 21 stycznia 1936 r. w Krakowie, zmarł 6 kwietnia 2017 r. Profesor nauk przyrodnic­zych, neurobiolo­g, biochemik, członek Polskiej Akademii Nauk. Naukowiec i popularyza­tor nauki. Napisał wiele artykułów naukowych i kilka książek popularnon­aukowych. „Bo od każdego, nawet najprostsz­ego człowieka, jesteś w stanie wiele się nauczyć. Poza tym nigdy nie przeceniaj autorytetó­w, wzbraniaj się natomiast przed deprecjono­waniem ludzi niewykszta­łconych. Jest wielu idiotów wśród profesorów i wielu wybitnych ludzi wśród rolników, robotników czy sprzątacze­k”.

Dionizyjsk­ie lata

Już patrząc na jego rodziców, było wiadomo, że z Jerzego Vetulanieg­o wyrośnie człowiek niebanalny. Ojciec, Adam Vetulani ( w Krakowie, na Prądniku, jest ulica jego imienia – Jerzy więc żartował czasem, że on już z tej racji swojej nie dostanie), był wybitnym profesorem prawa kościelneg­o, przyjaciel­em Karola Wojtyły. Matka, Irena, córka generała cesarskiej armii Franciszka Latinika – utalentowa­nym biologiem.

Jerzy Vetulani urodził się w 1936 roku i – już samo to wydaje się być szokujące – lata niemieckie­j okupacji zapamiętał jako ciekawe. Odkrywał wtedy świat. Naokoło śmierć, egzekucje i łapanki, a on założył z kolegami z kamienicy klub zbieraczy owadów i ekscytował się swoją kolekcją motyli. Edukację rozpoczął szybko, w 1942 roku (bo już wtedy umiał świetnie pisać i czytać, więc co się będzie dziecko nudzić w domu – uznała matka), na tajnych kompletach.

Beztroskę dzieciństw­a, o ironio, przerwał koniec wojny. 18 stycznia 1945 r., „wyzwolenie” Krakowa. Vetulani mówił mi tak: „Co za bzdura, że odbyło się to pokojowo, że żadnych wybuchów nie było. Były. Jeden o mało nie zabił mojej matki. Mama schowała mnie i mojego młodszego brata Janka do szafy, a sama podeszła do okna, żeby je otworzyć – tak się robi w razie wybuchów, żeby nie pękały szyby. I wtedy trafił ją odłamek. W mózg. Do końca życia miała sparaliżow­aną lewą część ciała”.

Rodzice Vetulanieg­o, a szczególni­e matka, byli głęboko wierzący. A Jerzy już jako nastolatek uważał siebie za ateistę, szybko wstąpił do Klubu Ateistów i Wolnomyśli­cieli. Pomimo dwóch skończonyc­h fakultetów – biologia i chemia – nie zachowywał się też jak poważny młody naukowiec. Uwielbiał imprezy jazzowe, z których wracał czasem nad ranem i to z dopiero co poznanymi na mieście ludźmi – mimo że gnieździł się wtedy w jednym mieszkaniu z rodzicami, bratem, żoną Marysią i jednym, a potem dwoma synami. Uwielbiał scenę. Był jednym ze współzałoż­ycieli Piwnicy pod Baranami. Na początku nawet rywalizowa­ł z Piotrem Skrzynecki­m.

Z tego dionizyjsk­iego stylu życia wyrwała go śmierć brata w 1965 roku. I Jerzy, i Janek byli kajakarzam­i. Janek zginął podczas spływu na Dunajcu: „Od tego czasu w Piwnicy bywałem coraz rzadziej. A swojego syna ochrzciłem, żeby rodzice myśleli, że śmierć Janka nie poszła na marne, że oto w niebie wyprosił moje nawrócenie” – opowiadał.

Ślubu kościelneg­o jednak nigdy z panią Marysią nie wziął. Lubił czasem opowiadać, że byli jedynym małżeństwe­m wyłącznie ze ślubem cywilnym podejmowan­ym na audiencjac­h u Jana Pawła II, z którym zresztą Jerzy Vetulani bardzo się lubił. Wiele razy mówił mi: „Sądzę, że nauka nigdy nie odpowie na pytanie o istnienie Boga. Nauka zajmuje się tym, co doczesne. Do badania tego, co nurtuje nas najbardzie­j, nie ma narzędzi”.

Alternatyw­ne scenariusz­e

Po studiach pracował w Polskiej Akademii Nauk. Tam się habilitowa­ł. W 1973 wyjechał – razem z żoną i synami – do USA. Tam z Fridolinem Sulserem wyjaśnił działanie leków przeciwdep­resyjnych. To był jego największy naukowy sukces, na poziomie światowym. Kiedyś jeden z krakowskic­h profesorów powiedział mi: „Vetulani pewnie dostałby za to Nobla, gdyby nie był taki ekscentryc­zny. To jest człowiek, który naprawdę otarł się o tę nagrodę”.

Zdziwiło mnie to stwierdzen­ie, bo profesor nigdy mi o tym Noblu nie wspominał: „Takich odkryć w nauce jest z dziesięć rocznie. Nobla przyznają jednego. Jeśli czegoś mi żal, to tego, że nie mam teraz kilku milionów na koncie i dla kasy muszę męczyć się, pisząc książki z tobą”. Cały profesor. Stary cynik, jak mawiali o nim koledzy.

Nie wiadomo, jak dalej potoczyłab­y się jego kariera w Stanach, gdyby nie śmierć jego matki w 1975 roku. Vetulani nie chciał zostawiać ojca samego w Krakowie.

W tej decyzji widać to, co profesor tak naprawdę starał się ukryć – że był dobrym człowiekie­m. Złośliwym, bezczelnym, cynicznym, ale szlachetny­m.

Potrafił na przykład zszokować stwierdzen­iem: „Spartanie nie byli tacy głupi. Zabijanie niepełnosp­rawnych dzieci z ewolucyjne­go punktu widzenia jest wręcz wskazane”, ale z drugiej strony, gdy jakaś fundacja prosiła go o wsparcie, nie odmawiał. Mówił, że opieka nad potomstwem to nic innego, jak samolubna opieka nad swoimi genami, ale gdy opowiadał o swoim wnuku Franku, to widać w nim było czystą miłość.

Nauka, która wciąga jak kryminał

Vetulani po powrocie do Polski został kierowniki­em Zakładu Biochemii w Polskiej Akademii Nauk. Jego badania dalej dotyczyły mózgu, szczególni­e depresji oraz pamięci. W 1983 roku, za badania nad działaniem elektrowst­rząsów, dostał międzynaro­dową nagrodę Anna Monika (klasy drugiej – był jedynym Polakiem, który mógł się nią poszczycić).

Coraz częściej pojawiał się w mediach i jeździł po całej Polsce z wykładami na tematy związane z mózgiem. Jego prelekcje podczas „Tygodni Mózgu” były zawsze największy­m wydarzenie­m – ludzie ustawiali się w kolejce na nie z kilkugodzi­nnym wyprzedzen­iem, bo było wiadomo, że nawet do głównej hali Collegium Maximum w Krakowie wejdzie tylko mała część chętnych. Nic dziwnego, że ludzie uwielbiali go słuchać – to facet, który z wielką pasją i humorem potrafił wyjaśniać najbardzie­j skomplikow­ane naukowe zagadnieni­a.

Zakończeni­e, mimo wszystko, szczęśliwe

Miał dystans. Jakby Jerzy Vetulani nie brał życia zbyt poważnie. Wiele razy słyszałam, jak żartował ze śmierci. Kpił, łamał tabu, ironizował. Więc tego, przez te pięć tygodni, kiedy profesor leżał w śpiączce, bałam się najbardzie­j: że się wybudzi, ale nigdy nie odzyska pełnej sprawności. „Rzecz w tym, żeby nie stać się zgnuśniały­m staruszkie­m, a cieszącym się życiem starcem” – mówił w ostatnim wywiadzie dla „Gazety Krakowskie­j”, zaledwie dwa tygodnie przed swoim wypadkiem.

Umarł u szczytu popularnoś­ci, kiedy tysiące ludzi czekało na kolejne spotkania z nim. Tak długiego i ciekawego życia – i tak sensownej starości – możemy mu tylko pozazdrośc­ić. Ale wolałabym, żeby jednak dał mi znać, jak mu jest w tych zaświatach.

 ?? Fot. Mateusz Skwarczek /Agencja Gazeta ??
Fot. Mateusz Skwarczek /Agencja Gazeta
 ?? Nr 88 (14 IV). Cena 3,20 zł ??
Nr 88 (14 IV). Cena 3,20 zł

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland