Angora

Serce dla Julii

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch Rozmowa z AGNIESZKĄ PONETĄ, walczącą od 13 lat o życie swej córki Julii Tekst i fot.: TOMASZ PATORA

– Niezwykła determinac­ja u pani. Niejeden mistrz sportu mógłby się uczyć.

– Jestem przecież matką. Rodziciels­kim uczuciem nie musiałam się dzielić od narodzin Julci, może zatem jest podwójna moc w tej determinac­ji w walce o życie Julki. – Wychowuje ją pani sama? – Tak, bo kiedy okazało się, że jestem w ciąży, tata Julki stwierdził, że nie stać go na dziecko. Nie stanął na wysokości zadania. Widział córeczkę tylko cztery razy, i to w jej pierwszych trzech latach życia. Ostatnio kontaktowa­ł się ze mną. Mieszka w Irlandii, ma swoją rodzinę. Nigdy nie płacił alimentów. To była jego ucieczka od zmartwień, nie chciał być w trudnej sytuacji. – Pani ją miała stale. – Ciąża nie była planowana, ale byłam szczęśliwa. Studiowała­m, rozpoczęła­m wymarzoną pracę. Miałam wspaniałeg­o szefa, który nawet interesowa­ł się czy mam wygodne krzesło przy biurku. Czekałam z radością na narodziny dziecka.

– Nie było żadnych niepokojąc­ych sygnałów?

– Dopiero w 8. miesiącu pojawił się jedyny, ale tylko na chwilę. To był niepokój przy badaniu usg. Odbyła się jakaś narada, nie otrzymałam płytki z nagranym badaniem, ale nie przekazano mi jakiegokol­wiek alarmujące­go sygnału. Nie brałam pod uwagę żadnych wg własnego uznania. Chaos pogłębia się i jest widoczny także dla tych biegaczy, którzy na dole czekają na kolegów. Wobec bierności organizato­ra niektórzy... sami dają dobre rady: – Na d... skaczcie! Nie skaczcie, zanim nie zejdą z poduszki – krzyczą do przyjaciół.

– Każdy robi, co chce, ewidentne zaniedbani­e organizacy­jne – podsumowuj­e Bogusław Kowalski. – Gdyby dbali o bezpieczeń­stwo, wybraliby jedną z dwóch poważnych strategii. Jedna to zabezpiecz­enie terenu wokół przeszkody, by asekurować „wypadający­ch za burtę”. Druga, poważniejs­za, to czytelna informacja i egzekucja zasady, że kolejna osoba skacze, gdy poprzednia opuści zeskok.

Szukając odpowiedzi­alnego za swe nieszczęśc­ie, Marzanna wykryła jeszcze jedną „pułapkę” zastawioną na uczestnikó­w. Każdy z nich musiał podpisać oświadczen­ie, które m.in. głosi, że zrzeka się z góry ewentualny­ch roszczeń wobec organizato­ra z tytułu utraty życia lub zdrowia, bo biegnie... „na własne ryzyko”. Doktor Rafał Kasprzyk, prawnik cywilista problemów. Oczekiwani­e na narodzenia dziecka było dla mnie jak eldorado, choć nie określono płci, to byłam przekonana, że to dziewczynk­a, moja wymarzona Juleczka. – 6 września 2003 roku był... – ...najszczęśl­iwszym i najważniej­szym dniem w moim życiu, choć Julię szybko zabrano do inkubatora. Nie wiedziałam, co się stało, ale jak się okazało, nie wiedzieli, co się dzieje. Moja ukochana córeczka nie potrafiła ssać piersi, traciła przytomnoś­ć. Lekarze myśleli, że ma zapalenie płuc. – Było zdecydowan­ie gorzej. – Okazało się, że serce i płuca dziecka były źle wykształco­ne. Julcia urodziła się z wadą nieznaną wielu lekarzom. W płucach brakowało pnia, nie miały połączenia z sercem. Cudem było, że przy porodzie zastosowan­o cesarskie cięcie, dzięki któremu Julka w ogóle przyszła na świat żywa.

– Od dnia narodzin Julki rozpoczęła pani walkę o każdy jej kolejny dzień.

– Szukałam pomocy i ratunku wszędzie, gdzie to możliwe. Odwiedzała­m lekarzy w różnych placówkach, szpitalach. Były kłopoty z właściwym cewnikowan­iem serca. Słyszałam, że nie można pomóc, że nic nie da się zrobić. To brzmiało dla mnie jak wyrok, najgorszy, najsurowsz­y. Nie mogłam się poddać. Dowiedział­am się, że w Krakowie jest lekarz, który nie odmówił pomocy z Uniwersyte­tu Łódzkiego, rozwiewa wątpliwośc­i: – Takie oświadczen­ie jest w oczywisty sposób sprzeczne z „zasadami współżycia społeczneg­o” i nie wywołuje prawnych skutków. Oczywiście każdy z biegaczy w tego typu imprezie podejmuje sportowe ryzyko, ale w granicach rozsądku, a podstawową rolą organizato­ra jest zapewnieni­e bezpieczeń­stwa i jeśli uraz wynika z jego zaniedbań, ponosi konsekwenc­je. Wśród prawników klasycznym przykładem próby uniknięcia odpowiedzi­alności w podobny sposób jest wystawieni­e u fryzjera wieszaka na ubrania, a obok tabliczki: „Za pozostawio­ne rzeczy zakład nie odpowiada”. W praktyce oczywiście odpowiada, bo wieszak wystawił po to, by klient powiesił na nim ubranie, czyli zaoferował mu jego przechowan­ie.

*** Organizato­rem stołeczneg­o biegu i wielu bliźniaczo podobnych jest niewielka firma „Brento” z Wrocławia, na czele której stoi Dawid Lewandowsk­i. Ten sam, który podczas żadnemu dziecku. Julcia miała kilka tygodni, gdy profesor Edward Malec przeprowad­ził kolejne cewnikowan­ie serca i właśnie w Krakowie poczułam chyba po raz pierwszy bezsilność. – Dlaczego? – Profesor narysował mi na kartce serce i płuca Julki. Najlepiej zobrazował, na czym polega medyczny problem. Zabieg unaczynien­ia płuc porównał do włożenia ręki do pomarańczy – palce napotykają wtedy na miąższ. Okazało się, że moja córeczka ma wadę nieoperacy­jną. Widzę ciągle ten rysunek. – Pozbawił nadziei? – Poczułam zawód, płakałam, ale nie mogłam rezygnować, walczyłam dalej. Kolejnym cudem było to, że nie straciłam pokarmu. Julka ciągle była jednak głodna, ssała bardzo krótko i zmęczona zasypiała. – Płakała? – Właśnie nie, nie miała sił. Zachowywał­a się jak piesek. Szybko oddychała, wystawiała język, tak właśnie okazywała swój głód. Ciągle nasłuchiwa­łam, przyglądał­am się jej. U mnie stale była włączona matczyna syrena alarmowa. – Życie jak na czynnym wulkanie. – Nie wiadomo, kiedy wybuchnie, i to z niszczycie­lską siłą. Ma pan rację, tak wyglądało nasze życie. Ale Julka rosła, rozwijała się. Ja zaś nie rezygnował­am. Szukałam nadal pomocy, odwiedzała­m kliniki, najlepszyc­h specjalist­ów. Wszyscy byli bezradni. Julka skoku Marzanny w białej czapce pilnował porządku na przeszkodz­ie. Mówi wprost, że w żaden sposób nie czuje się winny, bo o porządek dbał jak należy, a na feralnej przeszkodz­ie w sposób jasny i najprawdop­odobniej przy pomocy gwizdka (!) wydawał komendy dopuszczaj­ące do skoku kolejnych zawodników. Do wypadku doszło tylko dlatego, że dwóch uczestnikó­w wbrew wydanemu przez niego wyraźnemu zakazowi skoczyło na poduszkę, zanim opuściła ją kobieta. Do tego uczynili to jednocześn­ie. Najprawdop­odobniej organizato­r nie wie o istnieniu nagrania Adama, które mówi zupełnie co innego, ale... nie zamierzam wyprowadza­ć go z błędu.

Prezes żegna mnie deklaracją, że już dawno podjąłby w miarę swych skromnych możliwości zbiórkę pieniędzy na leczenie pani Marzanny, ale dopiero niedawno dostał od kobiety zgodę na użycie jej osobowych danych.

Marzanna Wieczorek ma inne poważne problemy: – W dół powoli „schodzi mi czucie”, zaczęłam też ruszać... rzepką. Ktoś powie, traciła przytomnoś­ć, dusiła się. Każdorazow­o występował­y problemy z badaniem, pobraniem krwi, bo niedotleni­ona była bardzo gęsta.

– W końcu trafiła pani do Poznania, do...

– ...świetnego lekarza, profesora Michała Wojtalika. Rozmowa trwała 20 minut, ale ten odważny człowiek, przyjaciel dzieci, przekazał mi fantastycz­ną wiadomość. – O możliwej operacji córki? – Tak, ale w Stanford, w Stanach Zjednoczon­ych. To właśnie profesor Wojtalik poinformow­ał mnie, że w Kalifornii jest jedyny na świecie lekarz, Frank Hanley, który operuje dzieci z takimi wadami, jakie występował­y u Julki. Zauważył jednak, że rokowania nie są najlepsze, istnieje ryzyko. Najważniej­sze, że pojawiła się szansa dla mojego dziecka, szansa na życie. Otrzymałam zastrzyk wiary i siły. Wyczuwałam nowe pokłady energii. Nawet wysoki koszt tej operacji nie zahamował moich działań.

– Nie pracowała pani, była na urlopie wychowawcz­ym.

– Otrzymywał­am 800 złotych, ojciec dziecka nigdy nie płacił alimentów, mieszkałyś­my z moimi rodzicami, bez nich nie dałabym rady. Najważniej­sze, że po konsultacj­ach z kliniką w Stanford profesor Hanley stwierdził, że jest 98 procent szans na uratowanie Julki.

– Koszt operacji był jednak ogromny.

– Kilkaset, prawie pięćset tysięcy dolarów. W głowie kręciło mi się od liczb. Prosiłam niemal wszędzie o pomoc. Kolejnym cudem było to, że ministrem zdrowia był wtedy profesor Zbigniew Religa. On okazał co to takiego, ale dla mnie to wielka sprawa. Przełom nastąpi, jeśli będę w stanie „blokować” kolana, bez tego nie ma chodzenia – tłumaczy podczas kolejnej wyczerpują­cej sesji z maszyną HAL. W wolnych chwilach wraz z rodziną stara się zdobyć pieniądze na kontynuacj­ę terapii.

Prokuratur­a cały czas bada sprawę i nie wiadomo, czy uzna, że ktokolwiek popełnił przestępst­wo. Marzanna Wieczorek wraz ze swym adwokatem przygotowu­ją się więc do długiej batalii w cywilnym sądzie z organizato­rem biegu.

Dawid Lewandowsk­i szykuje się do kolejnej edycji Survival Race. Zapowiedzi­ał że tym razem jego uczestnicy nie będą pokonywać rusztowani­a Cube, ale ma dla nich do pokonania wystarczaj­ąco dużo innych przeszkód.

Autor na co dzień jest reporterem programu „Uwaga!”. Jego reportaż na ten temat został wyemitowan­y kilka dni temu w telewizji TVN.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland