Serce dla Julii
– Niezwykła determinacja u pani. Niejeden mistrz sportu mógłby się uczyć.
– Jestem przecież matką. Rodzicielskim uczuciem nie musiałam się dzielić od narodzin Julci, może zatem jest podwójna moc w tej determinacji w walce o życie Julki. – Wychowuje ją pani sama? – Tak, bo kiedy okazało się, że jestem w ciąży, tata Julki stwierdził, że nie stać go na dziecko. Nie stanął na wysokości zadania. Widział córeczkę tylko cztery razy, i to w jej pierwszych trzech latach życia. Ostatnio kontaktował się ze mną. Mieszka w Irlandii, ma swoją rodzinę. Nigdy nie płacił alimentów. To była jego ucieczka od zmartwień, nie chciał być w trudnej sytuacji. – Pani ją miała stale. – Ciąża nie była planowana, ale byłam szczęśliwa. Studiowałam, rozpoczęłam wymarzoną pracę. Miałam wspaniałego szefa, który nawet interesował się czy mam wygodne krzesło przy biurku. Czekałam z radością na narodziny dziecka.
– Nie było żadnych niepokojących sygnałów?
– Dopiero w 8. miesiącu pojawił się jedyny, ale tylko na chwilę. To był niepokój przy badaniu usg. Odbyła się jakaś narada, nie otrzymałam płytki z nagranym badaniem, ale nie przekazano mi jakiegokolwiek alarmującego sygnału. Nie brałam pod uwagę żadnych wg własnego uznania. Chaos pogłębia się i jest widoczny także dla tych biegaczy, którzy na dole czekają na kolegów. Wobec bierności organizatora niektórzy... sami dają dobre rady: – Na d... skaczcie! Nie skaczcie, zanim nie zejdą z poduszki – krzyczą do przyjaciół.
– Każdy robi, co chce, ewidentne zaniedbanie organizacyjne – podsumowuje Bogusław Kowalski. – Gdyby dbali o bezpieczeństwo, wybraliby jedną z dwóch poważnych strategii. Jedna to zabezpieczenie terenu wokół przeszkody, by asekurować „wypadających za burtę”. Druga, poważniejsza, to czytelna informacja i egzekucja zasady, że kolejna osoba skacze, gdy poprzednia opuści zeskok.
Szukając odpowiedzialnego za swe nieszczęście, Marzanna wykryła jeszcze jedną „pułapkę” zastawioną na uczestników. Każdy z nich musiał podpisać oświadczenie, które m.in. głosi, że zrzeka się z góry ewentualnych roszczeń wobec organizatora z tytułu utraty życia lub zdrowia, bo biegnie... „na własne ryzyko”. Doktor Rafał Kasprzyk, prawnik cywilista problemów. Oczekiwanie na narodzenia dziecka było dla mnie jak eldorado, choć nie określono płci, to byłam przekonana, że to dziewczynka, moja wymarzona Juleczka. – 6 września 2003 roku był... – ...najszczęśliwszym i najważniejszym dniem w moim życiu, choć Julię szybko zabrano do inkubatora. Nie wiedziałam, co się stało, ale jak się okazało, nie wiedzieli, co się dzieje. Moja ukochana córeczka nie potrafiła ssać piersi, traciła przytomność. Lekarze myśleli, że ma zapalenie płuc. – Było zdecydowanie gorzej. – Okazało się, że serce i płuca dziecka były źle wykształcone. Julcia urodziła się z wadą nieznaną wielu lekarzom. W płucach brakowało pnia, nie miały połączenia z sercem. Cudem było, że przy porodzie zastosowano cesarskie cięcie, dzięki któremu Julka w ogóle przyszła na świat żywa.
– Od dnia narodzin Julki rozpoczęła pani walkę o każdy jej kolejny dzień.
– Szukałam pomocy i ratunku wszędzie, gdzie to możliwe. Odwiedzałam lekarzy w różnych placówkach, szpitalach. Były kłopoty z właściwym cewnikowaniem serca. Słyszałam, że nie można pomóc, że nic nie da się zrobić. To brzmiało dla mnie jak wyrok, najgorszy, najsurowszy. Nie mogłam się poddać. Dowiedziałam się, że w Krakowie jest lekarz, który nie odmówił pomocy z Uniwersytetu Łódzkiego, rozwiewa wątpliwości: – Takie oświadczenie jest w oczywisty sposób sprzeczne z „zasadami współżycia społecznego” i nie wywołuje prawnych skutków. Oczywiście każdy z biegaczy w tego typu imprezie podejmuje sportowe ryzyko, ale w granicach rozsądku, a podstawową rolą organizatora jest zapewnienie bezpieczeństwa i jeśli uraz wynika z jego zaniedbań, ponosi konsekwencje. Wśród prawników klasycznym przykładem próby uniknięcia odpowiedzialności w podobny sposób jest wystawienie u fryzjera wieszaka na ubrania, a obok tabliczki: „Za pozostawione rzeczy zakład nie odpowiada”. W praktyce oczywiście odpowiada, bo wieszak wystawił po to, by klient powiesił na nim ubranie, czyli zaoferował mu jego przechowanie.
*** Organizatorem stołecznego biegu i wielu bliźniaczo podobnych jest niewielka firma „Brento” z Wrocławia, na czele której stoi Dawid Lewandowski. Ten sam, który podczas żadnemu dziecku. Julcia miała kilka tygodni, gdy profesor Edward Malec przeprowadził kolejne cewnikowanie serca i właśnie w Krakowie poczułam chyba po raz pierwszy bezsilność. – Dlaczego? – Profesor narysował mi na kartce serce i płuca Julki. Najlepiej zobrazował, na czym polega medyczny problem. Zabieg unaczynienia płuc porównał do włożenia ręki do pomarańczy – palce napotykają wtedy na miąższ. Okazało się, że moja córeczka ma wadę nieoperacyjną. Widzę ciągle ten rysunek. – Pozbawił nadziei? – Poczułam zawód, płakałam, ale nie mogłam rezygnować, walczyłam dalej. Kolejnym cudem było to, że nie straciłam pokarmu. Julka ciągle była jednak głodna, ssała bardzo krótko i zmęczona zasypiała. – Płakała? – Właśnie nie, nie miała sił. Zachowywała się jak piesek. Szybko oddychała, wystawiała język, tak właśnie okazywała swój głód. Ciągle nasłuchiwałam, przyglądałam się jej. U mnie stale była włączona matczyna syrena alarmowa. – Życie jak na czynnym wulkanie. – Nie wiadomo, kiedy wybuchnie, i to z niszczycielską siłą. Ma pan rację, tak wyglądało nasze życie. Ale Julka rosła, rozwijała się. Ja zaś nie rezygnowałam. Szukałam nadal pomocy, odwiedzałam kliniki, najlepszych specjalistów. Wszyscy byli bezradni. Julka skoku Marzanny w białej czapce pilnował porządku na przeszkodzie. Mówi wprost, że w żaden sposób nie czuje się winny, bo o porządek dbał jak należy, a na feralnej przeszkodzie w sposób jasny i najprawdopodobniej przy pomocy gwizdka (!) wydawał komendy dopuszczające do skoku kolejnych zawodników. Do wypadku doszło tylko dlatego, że dwóch uczestników wbrew wydanemu przez niego wyraźnemu zakazowi skoczyło na poduszkę, zanim opuściła ją kobieta. Do tego uczynili to jednocześnie. Najprawdopodobniej organizator nie wie o istnieniu nagrania Adama, które mówi zupełnie co innego, ale... nie zamierzam wyprowadzać go z błędu.
Prezes żegna mnie deklaracją, że już dawno podjąłby w miarę swych skromnych możliwości zbiórkę pieniędzy na leczenie pani Marzanny, ale dopiero niedawno dostał od kobiety zgodę na użycie jej osobowych danych.
Marzanna Wieczorek ma inne poważne problemy: – W dół powoli „schodzi mi czucie”, zaczęłam też ruszać... rzepką. Ktoś powie, traciła przytomność, dusiła się. Każdorazowo występowały problemy z badaniem, pobraniem krwi, bo niedotleniona była bardzo gęsta.
– W końcu trafiła pani do Poznania, do...
– ...świetnego lekarza, profesora Michała Wojtalika. Rozmowa trwała 20 minut, ale ten odważny człowiek, przyjaciel dzieci, przekazał mi fantastyczną wiadomość. – O możliwej operacji córki? – Tak, ale w Stanford, w Stanach Zjednoczonych. To właśnie profesor Wojtalik poinformował mnie, że w Kalifornii jest jedyny na świecie lekarz, Frank Hanley, który operuje dzieci z takimi wadami, jakie występowały u Julki. Zauważył jednak, że rokowania nie są najlepsze, istnieje ryzyko. Najważniejsze, że pojawiła się szansa dla mojego dziecka, szansa na życie. Otrzymałam zastrzyk wiary i siły. Wyczuwałam nowe pokłady energii. Nawet wysoki koszt tej operacji nie zahamował moich działań.
– Nie pracowała pani, była na urlopie wychowawczym.
– Otrzymywałam 800 złotych, ojciec dziecka nigdy nie płacił alimentów, mieszkałyśmy z moimi rodzicami, bez nich nie dałabym rady. Najważniejsze, że po konsultacjach z kliniką w Stanford profesor Hanley stwierdził, że jest 98 procent szans na uratowanie Julki.
– Koszt operacji był jednak ogromny.
– Kilkaset, prawie pięćset tysięcy dolarów. W głowie kręciło mi się od liczb. Prosiłam niemal wszędzie o pomoc. Kolejnym cudem było to, że ministrem zdrowia był wtedy profesor Zbigniew Religa. On okazał co to takiego, ale dla mnie to wielka sprawa. Przełom nastąpi, jeśli będę w stanie „blokować” kolana, bez tego nie ma chodzenia – tłumaczy podczas kolejnej wyczerpującej sesji z maszyną HAL. W wolnych chwilach wraz z rodziną stara się zdobyć pieniądze na kontynuację terapii.
Prokuratura cały czas bada sprawę i nie wiadomo, czy uzna, że ktokolwiek popełnił przestępstwo. Marzanna Wieczorek wraz ze swym adwokatem przygotowują się więc do długiej batalii w cywilnym sądzie z organizatorem biegu.
Dawid Lewandowski szykuje się do kolejnej edycji Survival Race. Zapowiedział że tym razem jego uczestnicy nie będą pokonywać rusztowania Cube, ale ma dla nich do pokonania wystarczająco dużo innych przeszkód.
Autor na co dzień jest reporterem programu „Uwaga!”. Jego reportaż na ten temat został wyemitowany kilka dni temu w telewizji TVN.