Serce dla Julii
wyjątkowe serce. Wniosek o zrefundowanie kosztów zaakceptował w 100 procentach.
– Kiedy pojechała pani z córką do USA?
– W październiku 2006 roku. Julcia miała już trzy lata. Operacja trwała 12 godzin, a nad małym serduszkiem pochylił się wieloosobowy zespół lekarzy, pielęgniarek i personelu medycznego. Skorygowano wadę płuc, zrekonstruowano pień płucny i wszczepiono Julce zastawkę od innego dziecka. Profesor Hanley okazał się cudotwórcą. Ten przemiły lekarz stwierdził jednak, że takie operacje należy przeprowadzać zdecydowanie wcześniej, najlepiej do 6. miesiąca życia dziecka. U trzyletniej Julki nie udało się, niestety, całkowicie unaczynnić płuc. Profesor zapowiedział, że w przyszłości będzie konieczny kolejny zabieg.
– Ale 25 października 2006 roku to data drugich narodzin Julki.
– Tego dnia – i ona i ja – otrzymałyśmy przepustkę do nowego życia.
– Jak pani dała sobie radę w Stanach?
– Przez pięć tygodni naszego pobytu spotkałam ludzi dobrej woli. To kolejny cud w moim życiu. W Stanford w najtrudniejszym okresie był przy mnie spotkany tam naukowiec z Wrocławia – Zbyszek. On też poprosił o pomoc polskiego księdza z oddalonego o 40 km San Jose.
Odwiedził mnie z zakonnicą w szpitalu, obdarowali Julcię zabawkami, salę przystroili balonami, a kiedy opowiedział o nas podczas niedzielnego kazania, dyżury w szpitalu zaczęły pełnić mieszkające w tamtych okolicach polskie rodziny. Pamiętam, że Julka dostała mnóstwo zabawek, więc po powrocie do Warszawy musiałam zapłacić za nadbagaż, bo dziecko nie chciało rozstać się z żadną z nich.
– Walka o życie córki wydawała się zakończona.
– Byłyśmy szczęśliwe. Moi cudowni rodzice pozbyli się wszystkich oszczędności, kupili nam mieszkanie. Małe, ale własne 27 metrów kwadratowych jest ciągle naszym najważniejszym miejscem do życia. A ono od dnia operacji toczyło się wreszcie normalnym tokiem. I ja, ale przede wszystkim Julcia, dostałyśmy mnóstwo energii. Córka uczyła się wszystkiego z ogromnym zapałem. Potrafi jeździć na nartach, pływa, uwielbia rolki, jest utalentowana muzycznie. Obecnie jest uczennicą 56. Gimnazjum w Warszawie i ma najlepsze wyniki w swej klasie, mimo że często opuszcza lekcje. Kiedy stan zdrowia córki pogarsza się, musi mieć wtedy indywidualny tok nauczania. – Finansowo pani sobie radzi? – Nie podjęłam już pracy, bo Julia wymaga ciągłej opieki. Otrzymuję tzw. rodzinne – 2,5 tys. złotych. Trwa sprawa o alimenty, ale nie można ustalić adresu ojca, mającego nową rodzinę w Irlandii.
– Serce Julii biło już innym rytmem, ale pojawiły się problemy, które zapowiadał profesor Hanley.
– Po operacji w USA Julia była traktowana jak „niezwykły medyczny okaz”. Dziwili się lekarze, studenci w szpitalu na badaniach otwierali szeroko oczy, bo o takich przypadkach nie pisano w naukowych podręcznikach. Gdy córka rozpoczęła naukę w szkole, pojawiły się pierwsze sygnały o szybko wapniejącej zastawce. Wraz z dorastaniem powiększała się prawa komora serca, ujście krwi było słabe, występowało duże ciśnienie między komorami, puściły szwy, ale w różnych szpitalach w Polsce uspakajano mnie, że nic złego się nie dzieje. Cewnikowanie serca stawało się ponownie problemem. W 2015 roku wręcz się nie powiodło, bo wapniejąca zastawka przybrała formę kolców, co uniemożliwiało specjalnej kamerze dotarcie do serca.
– Rozwiązaniem miała być kolejna operacja i wymiana zastawki?
– Planowano zastąpić ją sztuczną, sprowadzoną z Niemiec. Na zabieg do Zabrza przyjechał specjalnie profesor Marcin Demkow z Warszawy. Szybko wyszedł z sali operacyjnej, nogi ugięły mi się, gdy go zobaczyłam. „Przyjechałem tutaj, by nie skracać życia pani córce, ale by je przedłużyć, dlatego nie mogłem dokończyć operacji, bo Julka w ciągu trzech minut by zmarła” – to były jego słowa. Okazało się, że zastawka ucisnęłaby tętnicę wieńcową.
– Znowu ratunkiem mogła być tylko operacja w Stanford?
– Tak. W październiku ubiegłego roku profesor Hanley zapoznał się z wynikami badań Julii. Nie miał wątpliwości, że – tak jak przewidywał 10 lat wcześniej – potrzebna jest kolejna operacja. Ale wyraźnie zaznaczył, że czasu jest bardzo mało. – Ile wynosi jej koszt? – 700 tysięcy dolarów, zatem potrzeba minimalnie 3 milionów złotych. Dla mnie zawrotna suma. Z refundacją tym razem nie jest tak prosto, ale to temat na inne opowiadanie.
– Rozpoczęła się zbiórka.
– Z pierwszego terminu wyznaczonego w klinice w Stanford musiałam zrezygnować, nie miałam funduszy. Kolejny wyznaczony jest na czerwiec. Pozostały dwa miesiące.
– Tym razem jest szansa...
–... bo za sprawą portalu zbiórek charytatywnych Siepomaga.pl/sercejulii licznik pomocy zdecydowanie przyspiesza. W marcu na koncie było 100 publiczna ogromna tysięcy złotych, tydzień temu zebrano już ponad połowę wymaganej kwoty.
– Rozmawiamy już ponad godzinę, zerkałem kilkakrotnie na licznik, kwota w tym czasie wzrosła o kilka tysięcy.
– Nie mam słów uznania dla ludzkiej solidarności, dla ludzkich serc. Podziwiam moją mamę, sama jest mocno schorowana, ale pojawia się w ruchliwych punktach Warszawy i przez kilka godzin rozdaje informacyjne ulotki. Babcia nie chce pozwolić na śmierć swej ukochanej wnuczki.
– Pani też porusza niebo i ziemię, wszędzie szukając finansowej pomocy.
– Dosłownie. Wysłałam listy z prośbą do wielu instytucji, fundacji. Nie wszystkie odpowiedziały, ale z wielu stron otrzymałam pomocną dłoń. Przykładowo Bank PKO obiecał 10 tysięcy złotych, jeśli w jednym z biegów wystartuje dla Julii 20 osób. Na apel odpowiedziało 600 takich chętnych. Niesamowite. Znaczną kwotę przekazała Fundacja telewizji Polsat. Ludzie przeznaczają różne przedmioty na licytacje, by powiększać zbieraną kwotę. Sportowcy wykupują numery startowe w nocnym biegu we Wrocławiu, Hutnik Warszawa przeznaczył pamiątki sportowe, właściciele tunelu aerodynamicznego Flyspot – dwa półgodzinne seanse latania dla 10 osób: Można wylicytować sukienkę Laury Łącz, piłkę z autografami drużyny Adama Nawałki czy koszulkę znanego siatkarza Krzysztofa Ignaczaka. Te pamiątki przeznaczyli nieznani mi ludzie, którzy różnymi kanałami dowiadują się o Julce i jej kłopotach. Pomoc przybiera różne formy – gdzieś w czasie Wielkiego Postu droga krzyżowa odprawiana była w intencji córki, tacę z niedzielnej zbiórki w kościele na Wawrzyszewie w Warszawie (5 tysięcy złotych) też przekazano na konto zbiórki. Trwa walka z czasem, z finansami.
– Licznik pomocy w ostatnich dniach bardzo przyspieszył.
– Nie mam słów wdzięczności dla wszystkich wspomagających. Są ich już tysiące. Nie zapomnę swych łez bezsilności, ale teraz jestem uśmiechnięta, jak widzę wolontariuszy, koleżanki i kolegów Julki zbierających pieniądze do puszek na ulicach stolicy. Wierzę w prawo przyciągania tego, o czym się marzy. Widzę siebie i Julkę po drugiej stronie tęczy, w samolocie do USA. Jestem wdzięczna za każdy grosik, gest pomocy. Koszt operacji jest ogromny, ale ja nie zabieram życia żadnemu innemu dziecku. Sama już myślę o wsparciu kolejnych potrzebujących. Jak wrócę ze Stanford, to zaangażuję się w akcje pomocy dla innych dzieci i ich rodzin.
– Spotyka się pani z niezwykłą serdecznością.
– I to z różnych zakątków świata. W USA też trawa zbiórka pieniędzy, kontaktuje się ze mną muzyk ze Szwecji, pojawiają się sygnały z Niemiec, Anglii. Ostatnio wzruszył mnie 26-letni mężczyzna. Napisał, że jest ciężko chory. Twierdzi, że nie ma już dla niego ratunku i postanowił ofiarować swoje serce Julce. Chce dokonać nawet specjalnego zapisu o pobraniu tego najważniejszego ludzkiego organu. Namawiam go, by nie poddawał się, by walczył, by znalazł siły do podjęcia próby ratowania życia. Wiem doskonale, że nie można rezygnować nawet w najbardziej wydawałoby się beznadziejnej sytuacji. Gdybym się poddała, przegrałabym walkę o życie córki. Przegrałabym pojedynek o serce dla Julii. Każdego namawiam, by w życiu walczył.
– Determinacja godna mistrzostwa olimpijskiego. Widzi pani, kwota znowu powiększyła się o kilka tysięcy, choć nadal potrzeba jeszcze sporo pieniędzy.
– Mamy czas do czerwca. Wierzę w powodzenie zbiórki. Dziękuję wszystkim. Dobro wraca, wróci zatem i do tych, którzy wspierają potrzebujących pomocy. Nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości.
Każdy chcący wesprzeć Julię może to zrobić za sprawą portalu Siepomaga.pl/sercejulii Fot. Agnieszka Zimoch