Pora zasilania
Tydzień na działce
Wiosną koniecznym zabiegiem jest zasilenie roślin składnikami niezbędnymi do ich bujnego wzrostu i kwitnienia. Najtańszym sposobem jest użycie własnego kompostu. Wystarczy obsypać nim wszelkie drzewka i byliny i lekko przemieszać z wierzchnią warstwą ziemi. Najlepszym źródłem próchnicy jest jednak przefermentowany obornik, ale jeżeli nie mamy w pobliżu rolnika, to w sklepach ogrodniczych można kupić obornik granulowany. Możemy również użyć popiołu drzewnego, np. z kominka. Popiół z drewna jest bogaty w wapń i potas, więc bardzo dobrze poprawi plonowanie roślin. W sklepach dostaniemy też preparaty zawierające kwasy humusowe, np. Substral Humus, które są też doskonałym źródłem próchnicy. Wystarczy posypać nim ziemię wokół roślin. Szybki, acz trochę kosztowny efekt uzyskamy, używając nawozów mineralnych. Należy tylko dokładnie przeczytać instrukcję dawkowania, aby nie zasolić zbytnio gleby. Nawozami mineralnymi nie nawozimy roślin posadzonych w tym sezonie i jesienią. Jeśli chodzi o drzewka i krzewy, nawóz rozsypujemy wokół korony (nie za blisko pnia) lekko mieszamy z ziemią i podlewamy. Wczesną wiosną można użyć też nawozów długo działających (np. przez 6 miesięcy). Tego rodzaju nawozu używamy tylko raz w sezonie. Jeżeli nawozimy trawnik, to tylko wtedy, gdy trawa jest sucha – dopiero później podlewamy.
Wprost do gruntu siejemy kwiaty jednoroczne: aksamitkę, kosmos, wilec, nagietek i smagliczkę.
Z wczesnych kwiatów cebulowych usuwamy przekwitnięte kwiaty, zostawiając liście i łodygi, które będą dalej odżywiać cebule. jola.b@angora.com.pl
Słychać klekot, powoli ptaki wprowadzają się do swoich charakterystycznych gniazd na słupach, kominach i drzewach. W środę w domu państwa Jałtuszewskich słychać było radosne krzyki. To Zdzisia wróciła z Afryki...
Jadwiga Jałtuszewska z Kartowic koło Szprotawy nawet nie próbuje ukryć swojego wzruszenia: – W środę rano budzę się, patrzę przez okno i widzę ją, Zdzisię. Przyleciała, kochana, przechyliła łeb i jakby do pokoju zaglądała.
I tak jest każdego roku wiosną. W tym „bocianka” (tak mówią Jałtuszewscy) przyleciała dwa dni później. Zdzisia przez chwilę się rozglądała. Może szukała bociana Wojtka? Na próżno. Po dłuższej chwili z klekotem i nowym partnerem wyruszyła na pobliskie łąki coś przekąsić, w końcu miała prawo zgłodnieć podczas długiego lotu z Afryki.
– Zaniosłabym jej na powitanie wszelkie frykasy, ale z niej jest ambitna bestia, nie weźmie, podkreśla, że teraz jest już od nas niezależna – dodaje pani Jadwiga.
Lata temu bocian Wojtek odniósł poważne rany w walce o piękną bocianicę, która była jego towarzyszką życia. Ona odleciała ze zwycięzcą, on, na zawsze już uziemiony, musiał pozostać w Polsce, przygarnięty przez Jałtuszewskich. Kochał swoją wybrankę nadal. I czekał całą zimę. Gospodarze pamiętają tę ekscytację, gdy czuł wiosną, że była żona nadlatuje. Ona też coś do niego czuła, skoro odwiedziła go wiosną, a później w kolejne marce.
– Jaka to była miłość... – opowiada pani Jadwiga. – Wojtek spędził u nas zimę, a ona do niego przyleciała z klekotem. Gdybyście widzieli tę radość, szczęście. Zbudowaliśmy im nawet specjalne gniazdo, takie na ziemi, tylko podwyższone, żeby para, mimo jego niepełnosprawności, mogła to swoje wielkie uczucie skonsumować.
Ale cóż, nie wyszło, a ona później przylatywała z innym. Kobiety tak czasem mają. Później wpadała na chwilę do Kartowic po powrocie z afrykańskich wojaży. Aby się przywitać. I wracała do swojego nowego życia. A Jałtuszewskim serce się krajało, kiedy obserwowali, jak porzucony Wojtek cierpi. Te wizyty były dla niego wątłą pociechą.
Nadzieja pojawiła się nagle. Na podwórko Jałtuszewskich trafiła Zdzisia, bocianica, która wypadła z gniazda. To było niesamowite. Wojtek opiekował się młodą samicą, odchował, co może wydawać się dziwne, nauczył ją latać, co wyglądało niesamowicie, i niemal zmusił do odlotu. Ludzie wspominają, jak Zdzisia przyleciała jesienią z całym stadem szykujących się do odlotu bocianów, aby pożegnać się przed podróżą do Afryki. Odleciała, żeby również po dwóch latach odwiedzić przybranego ojca. Niewiarygodne? Zbieg okoliczności?
A co powiecie na to? Kiedy Zdzisia odleciała kolejny raz, okazało się, że pani domu jest w ciąży, a przecież tak długo czekała na dzieci. Na świat przyszły bliźniaki – Kuba i Michał. Szczęśliwi rodzice wiele razy żartowali, że to był prezent od Zdzisi, z wdzięczności. I jak tu nie wierzyć w bociany? Albo chociaż w to, że bociany przynoszą szczęście.
Uczuciowe ptaki
Niestety, koniec tej miłosnej historii jest tragiczny. Wojtka zabiła zazdrość. Przed rokiem, gdy Zdzisia przyleciała i zaczęła obok budować gniazdo z nowym partnerem, stary bocian szalał, miotał się wokół słupa, nie pozwolił się zamknąć na noc w komórce. I tę noc przypłacił życiem. Na podwórku została Zuzia, kolejna wychowanka Wojtka.
– Bociany, jak ludzie, nie powinny, nie mogą być same, mają swoje uczucia – dodaje pan Rafał. A wie, co mówi. Przez ich podwórko przewinęło się jakieś 20 bocianów. Znosili je ludzie z całej okolicy. Ranne, wycieńczone. Niektóre ledwie żywe – jak bocianica, która w środę po raz pierwszy została wyniesiona z komórki. Znaleziono ją minionej jesieni, gdy spadła na jedno z podwórek. Całą zimę dochodziła do siebie. W środę, gdy otworzyła dziób i chwytała krople deszczu, na ptasim, pozornie bez wyrazu obliczu widać było szczęście. I radość życia.
– Bociany są niezwykle emocjonalne, uczuciowe – mówi pani Jadwiga.
Osobowość ze skrzydłami
Zuzia ma towarzystwo. Obok niej paraduje młody bocian. Trafił tu z otwartą jamą brzuszną, bez skrzydła, leżał w rowie. Nie miał prawa przeżyć. Ale to tylko teoria.
– Zuzka jakby spłacała dług – poważnie zauważa pan Rafał. – Bardzo zajmowała się młodszym
Dlaczego każda wiewiórka ma na imię Baśka? Znane każdemu dziecku nawoływanie: „Basia! Basia, Basia...” tak naprawdę dziwi w naszym kraju jedynie obcokrajowców. Bo obserwują, że na cieszące się popularnością chyba na całym globie imię Barbara reagują wiewiórki. I że ludzie wciąż sterczą pod drzewami w parkach i nawołują... A rude złażą, przymilają się i czekają, aż im się rzuci orzechy. I dlaczego akurat Basia, a nie np. Kasia? Po prostu tak się u nas przyjęło. Podobnie jak to, że na kota woła się: „kici, kici”, na kaczkę: „taś, taś”. Wiewiórki niedługo będą miały młode. I są teraz bardzo, bardzo łase na orzechy. I zdarza się, tak jak jest to pokazane na zdjęciu, że jak widzą ludzi, to nie czekają na żadne tam „Basia, Basia”, tylko próbują skorzystać z samoobsługi. Piotrek