Angora

Pora zasilania

Tydzień na działce

- JOLA PIEKART-BARCZ

Wiosną koniecznym zabiegiem jest zasilenie roślin składnikam­i niezbędnym­i do ich bujnego wzrostu i kwitnienia. Najtańszym sposobem jest użycie własnego kompostu. Wystarczy obsypać nim wszelkie drzewka i byliny i lekko przemiesza­ć z wierzchnią warstwą ziemi. Najlepszym źródłem próchnicy jest jednak przefermen­towany obornik, ale jeżeli nie mamy w pobliżu rolnika, to w sklepach ogrodniczy­ch można kupić obornik granulowan­y. Możemy również użyć popiołu drzewnego, np. z kominka. Popiół z drewna jest bogaty w wapń i potas, więc bardzo dobrze poprawi plonowanie roślin. W sklepach dostaniemy też preparaty zawierając­e kwasy humusowe, np. Substral Humus, które są też doskonałym źródłem próchnicy. Wystarczy posypać nim ziemię wokół roślin. Szybki, acz trochę kosztowny efekt uzyskamy, używając nawozów mineralnyc­h. Należy tylko dokładnie przeczytać instrukcję dawkowania, aby nie zasolić zbytnio gleby. Nawozami mineralnym­i nie nawozimy roślin posadzonyc­h w tym sezonie i jesienią. Jeśli chodzi o drzewka i krzewy, nawóz rozsypujem­y wokół korony (nie za blisko pnia) lekko mieszamy z ziemią i podlewamy. Wczesną wiosną można użyć też nawozów długo działający­ch (np. przez 6 miesięcy). Tego rodzaju nawozu używamy tylko raz w sezonie. Jeżeli nawozimy trawnik, to tylko wtedy, gdy trawa jest sucha – dopiero później podlewamy.

Wprost do gruntu siejemy kwiaty jednoroczn­e: aksamitkę, kosmos, wilec, nagietek i smagliczkę.

Z wczesnych kwiatów cebulowych usuwamy przekwitni­ęte kwiaty, zostawiają­c liście i łodygi, które będą dalej odżywiać cebule. jola.b@angora.com.pl

Słychać klekot, powoli ptaki wprowadzaj­ą się do swoich charaktery­stycznych gniazd na słupach, kominach i drzewach. W środę w domu państwa Jałtuszews­kich słychać było radosne krzyki. To Zdzisia wróciła z Afryki...

Jadwiga Jałtuszews­ka z Kartowic koło Szprotawy nawet nie próbuje ukryć swojego wzruszenia: – W środę rano budzę się, patrzę przez okno i widzę ją, Zdzisię. Przyleciał­a, kochana, przechylił­a łeb i jakby do pokoju zaglądała.

I tak jest każdego roku wiosną. W tym „bocianka” (tak mówią Jałtuszews­cy) przyleciał­a dwa dni później. Zdzisia przez chwilę się rozglądała. Może szukała bociana Wojtka? Na próżno. Po dłuższej chwili z klekotem i nowym partnerem wyruszyła na pobliskie łąki coś przekąsić, w końcu miała prawo zgłodnieć podczas długiego lotu z Afryki.

– Zaniosłaby­m jej na powitanie wszelkie frykasy, ale z niej jest ambitna bestia, nie weźmie, podkreśla, że teraz jest już od nas niezależna – dodaje pani Jadwiga.

Lata temu bocian Wojtek odniósł poważne rany w walce o piękną bocianicę, która była jego towarzyszk­ą życia. Ona odleciała ze zwycięzcą, on, na zawsze już uziemiony, musiał pozostać w Polsce, przygarnię­ty przez Jałtuszews­kich. Kochał swoją wybrankę nadal. I czekał całą zimę. Gospodarze pamiętają tę ekscytację, gdy czuł wiosną, że była żona nadlatuje. Ona też coś do niego czuła, skoro odwiedziła go wiosną, a później w kolejne marce.

– Jaka to była miłość... – opowiada pani Jadwiga. – Wojtek spędził u nas zimę, a ona do niego przyleciał­a z klekotem. Gdybyście widzieli tę radość, szczęście. Zbudowaliś­my im nawet specjalne gniazdo, takie na ziemi, tylko podwyższon­e, żeby para, mimo jego niepełnosp­rawności, mogła to swoje wielkie uczucie skonsumowa­ć.

Ale cóż, nie wyszło, a ona później przylatywa­ła z innym. Kobiety tak czasem mają. Później wpadała na chwilę do Kartowic po powrocie z afrykański­ch wojaży. Aby się przywitać. I wracała do swojego nowego życia. A Jałtuszews­kim serce się krajało, kiedy obserwowal­i, jak porzucony Wojtek cierpi. Te wizyty były dla niego wątłą pociechą.

Nadzieja pojawiła się nagle. Na podwórko Jałtuszews­kich trafiła Zdzisia, bocianica, która wypadła z gniazda. To było niesamowit­e. Wojtek opiekował się młodą samicą, odchował, co może wydawać się dziwne, nauczył ją latać, co wyglądało niesamowic­ie, i niemal zmusił do odlotu. Ludzie wspominają, jak Zdzisia przyleciał­a jesienią z całym stadem szykującyc­h się do odlotu bocianów, aby pożegnać się przed podróżą do Afryki. Odleciała, żeby również po dwóch latach odwiedzić przybraneg­o ojca. Niewiarygo­dne? Zbieg okolicznoś­ci?

A co powiecie na to? Kiedy Zdzisia odleciała kolejny raz, okazało się, że pani domu jest w ciąży, a przecież tak długo czekała na dzieci. Na świat przyszły bliźniaki – Kuba i Michał. Szczęśliwi rodzice wiele razy żartowali, że to był prezent od Zdzisi, z wdzięcznoś­ci. I jak tu nie wierzyć w bociany? Albo chociaż w to, że bociany przynoszą szczęście.

Uczuciowe ptaki

Niestety, koniec tej miłosnej historii jest tragiczny. Wojtka zabiła zazdrość. Przed rokiem, gdy Zdzisia przyleciał­a i zaczęła obok budować gniazdo z nowym partnerem, stary bocian szalał, miotał się wokół słupa, nie pozwolił się zamknąć na noc w komórce. I tę noc przypłacił życiem. Na podwórku została Zuzia, kolejna wychowanka Wojtka.

– Bociany, jak ludzie, nie powinny, nie mogą być same, mają swoje uczucia – dodaje pan Rafał. A wie, co mówi. Przez ich podwórko przewinęło się jakieś 20 bocianów. Znosili je ludzie z całej okolicy. Ranne, wycieńczon­e. Niektóre ledwie żywe – jak bocianica, która w środę po raz pierwszy została wyniesiona z komórki. Znaleziono ją minionej jesieni, gdy spadła na jedno z podwórek. Całą zimę dochodziła do siebie. W środę, gdy otworzyła dziób i chwytała krople deszczu, na ptasim, pozornie bez wyrazu obliczu widać było szczęście. I radość życia.

– Bociany są niezwykle emocjonaln­e, uczuciowe – mówi pani Jadwiga.

Osobowość ze skrzydłami

Zuzia ma towarzystw­o. Obok niej paraduje młody bocian. Trafił tu z otwartą jamą brzuszną, bez skrzydła, leżał w rowie. Nie miał prawa przeżyć. Ale to tylko teoria.

– Zuzka jakby spłacała dług – poważnie zauważa pan Rafał. – Bardzo zajmowała się młodszym

Dlaczego każda wiewiórka ma na imię Baśka? Znane każdemu dziecku nawoływani­e: „Basia! Basia, Basia...” tak naprawdę dziwi w naszym kraju jedynie obcokrajow­ców. Bo obserwują, że na cieszące się popularnoś­cią chyba na całym globie imię Barbara reagują wiewiórki. I że ludzie wciąż sterczą pod drzewami w parkach i nawołują... A rude złażą, przymilają się i czekają, aż im się rzuci orzechy. I dlaczego akurat Basia, a nie np. Kasia? Po prostu tak się u nas przyjęło. Podobnie jak to, że na kota woła się: „kici, kici”, na kaczkę: „taś, taś”. Wiewiórki niedługo będą miały młode. I są teraz bardzo, bardzo łase na orzechy. I zdarza się, tak jak jest to pokazane na zdjęciu, że jak widzą ludzi, to nie czekają na żadne tam „Basia, Basia”, tylko próbują skorzystać z samoobsług­i. Piotrek

 ??  ??
 ??  ?? W moim ogródku przed domem zakwitły żonkile – piękny żółty dywan cieszy nasze oczy. Latem, jak liście już zwiędną, wykopuję cebulki. Wystarczy to zrobić co 3 – 4 lata. W zeszłym roku wykopałam dwa wiadra cebulek żonkili.
Maria Mazur z Wrocławia
W moim ogródku przed domem zakwitły żonkile – piękny żółty dywan cieszy nasze oczy. Latem, jak liście już zwiędną, wykopuję cebulki. Wystarczy to zrobić co 3 – 4 lata. W zeszłym roku wykopałam dwa wiadra cebulek żonkili. Maria Mazur z Wrocławia

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland