Piłkarze Borussii na przedmeczowej rozgrzewce w koszulkach z wizerunkiem Marca Bartry
atmosfera solidarności. Z sektora gości, na którym zasiadło kilkuset kibiców AS Monaco, skandowano „Dortmund! Dortmund!”. Spotkanie przełożono na następny dzień. W mediach społecznościowych zorganizowano spontaniczną akcję pod hasłem #BedForAwayFans, która polegała na oferowaniu przez kibiców Borussii noclegów przyjezdnym z Monako. Ta zakończyła się sukcesem, co było widać po liczbie opublikowanych zdjęć w internecie, i wielu kibiców z Francji skorzystało z gościnności Niemców. Z pomocą francuskim kibicom przyszły też niemieckie linie lotnicze Eurowings, które zadeklarowały, że nie będą pobierać żadnych dodatkowych opłat przy przebukowaniu biletów. Był to najlepszy dowód, że piłka nożna – mimo podziałów – potrafi jednoczyć fanów w najtrudniejszych chwilach. Symbolicznym momentem, jeszcze na stadionie, było wspólne głośne odśpiewanie słynnego „You will never walk alone”.
Następnego dnia okładki wszystkich największych sportowych gazet w Europie poświęcono wydarzeniom z Dortmundu. „Wszyscy razem” – apelował francuski dziennik „L’Equipe”, publikując wymowne zdjęcie fana Monaco trzymającego w górze szalik Borussii. Hiszpańska „Marca” grzmiała, że to „Atak na Ligę Mistrzów” i uspokajała swoich czytelników doniesieniami na temat stanu zdrowia Bartry, który po operacji dłoni wrócił do domu. Niemiecki „Bild” zamieścił zdjęcia przestraszonych piłkarzy BVB, stojących w klubowych dresach w pobliżu autokaru, w obstawie w pełni uzbrojonych policjantów. Lokalny dziennik „Ruhr Nachrichten” dał zdjęcie napisu na płocie, który powstał w nocy po zamachu: „Keine Bombe kriegt uns klein! BVB wird ewig sein” („Nie pokona nas żadna bomba! BVB będzie wieczny” – przyp. red.). Zapanowała atmosfera strachu i niepewności.
Kto za tym stoi?
Miejscowe służby natychmiast postawiono w stan najwyższej gotowości. W środę w Niemczech Liga Mistrzów grała nie tylko w Dortmundzie. W Monachium Bayern podejmował Real Madryt i w stolicy Bawarii również wprowadzono szczególne środki ostrożności, angażując dwa razy więcej ochroniarzy niż zwykle.
Jeszcze we wtorkowy wieczór niemiecka prokuratura wraz z policją rozpoczęła poszukiwania sprawców. Pojawiło się wielu „chętnych”, którzy przyznawali się do zama- chu. Pierwsze poszlaki wskazywały na Państwo Islamskie, które rzekomo wystosowało otwarty list, w którym przypisało sobie zamach. Jego autorzy nawiązali do grudniowego aktu terroru z Berlina, gdzie zamordowano polskiego kierowcę ciężarówki. Bezpośrednio zwrócili się w nim do kanclerz Niemiec Angeli Merkel: – 12 niewierzących może zostać zabitych w Niemczech przez naszych błogosławionych braci. Ale ty, Merkel, chyba się nie martwisz o swoich małych, brudnych poddanych. Twoje Tornada nadal latają nad ziemią Kalifatu, by mordować muzułmanów, ale my pozostajemy wytrwali w łasce Allaha. Postawiono w nim także jasne żądania: wycofania niemieckich samolotów Torna- do operujących w Syrii i zamknięcia bazy wojskowej Ramstein Air.
Idąc tym tropem, aresztowano 26-letniego Irakijczyka Abdula Beseta A., żołnierza z ISIS. 26-latek od dłuższego czasu był obserwowany przez miejscową policję. Jednak po kilku godzinach ogłoszono, że nie jest on związany z atakiem na autokar piłkarzy. Na razie Irakijczyk pozostanie w areszcie. Inne sygnały wskazują na ekstremalną lewicę – Antifę – i przeciwny jej obóz niemieckich neonazistów. W przypadku tej drugiej grupy mówi się o prowokacji i sfingowaniu wyżej cytowanego islamskiego listu w celu zasiania chaosu w Niemczech i nasilenia agresji wobec uchodźców.
O tym, jak poważne zagrożenie czekało na piłkarzy, mówił na posiedzeniu stałej komisji roboczej ds. wewnętrznych landu Nadrenii Północnej-Westfalii w miejscowym Landtagu (parlament) w Düsseldorfie minister spraw wewnętrznych: – Siła wybuchu była olbrzymia! Wciąż trwają poszukiwania sprawców, ale niewykluczone, że byli nimi kibole chętni do użycia przemocy. Ostatnia z wersji proponowana przez ministra brzmi dość absurdalnie, gdyż nigdy wcześniej kibice pił- karskich drużyn nie dopuszczali się tak szokujących zachowań. Pewne jest, że dla niemieckich służb odnalezienie tych, którzy stoją za atakiem, stało się sprawą priorytetową, o której mówiono w Niemczech non stop przez kolejne dni.
Myślami w autokarze
Zawodnicy obydwu drużyn nie mieli wyboru i niespełna dobę po zdarzeniach z Hoechsten musieli wyjść na boisko. Piłkarze Borussii ewidentnie nie poradzili sobie z tym, co wydarzyło się we wtorkowy wieczór. I trudno im się dziwić. Byli zgodni, że dostali za mało czasu, aby dojść do siebie po traumatycznych przeżyciach. – Czuję się potraktowany jak zwierzę, nie czło- wiek. Nikt nas nie pytał, czy chcemy grać, a odpowiedź byłaby jednoznaczna: wszyscy byliśmy na nie! Przyszedł jednak rozkaz ze Szwajcarii (w Nyonie mieści się siedziba UEFA – przyp. red.), z którym nie było dyskusji – mówił rozżalony defensor BVB Sokratis. W tym samym tonie wypowiadali się jego klubowi koledzy. – Rozumiem, że piłka nożna jest ważna. Kochamy ją, wkładamy w to całe serce. Dzięki futbolowi zarabiamy ogromne pieniądze, dzięki którym prowadzimy uprzywilejowane życie. Ale przede wszystkim jesteśmy ludźmi, a na świecie jest wiele ważniejszych rzeczy niż sport. Nie mogę zapomnieć tych wszystkich przerażonych twarzy i obawiam się, że nigdy mi się to nie uda. Siedziałem w autokarze obok Marcela Schmelzera i wiem, że już do końca życia będę pamiętał jego spojrzenie – powiedział Nuri Sahin. – Nie przespałem ani godziny w nocy. Nie było szans, aby skupić się na piłce – wyznał bramkarz Borussii Roman Buerki, który podczas dramatycznego przejazdu autokarem siedział obok Marca Bartry.
Swoim podopiecznym wtórował na pomeczowej konferencji prasowej trener Thomas Tuchel: – Cała drużyna była rozbita, a wobec decyzji z Nyonu byliśmy bezradni. Wysiedliśmy z autobusu, Bartra odjechał do szpitala, po czym dostaliśmy SMS-y, że mamy grać jutro. Każdy zawodnik próbował radzić sobie z tym, co się wydarzyło, na swój sposób, ale zaręczam, że żaden nie był w nastroju do gry. To absurdalna sytuacja. Chodziło o nasze sny, nasze marzenia o podboju Ligi Mistrzów. Tymczasem UEFA potraktowała nas tak, jakby ktoś rzucił w autokar puszką piwa.
Brak entuzjazmu do rywalizacji był widoczny w boiskowych poczynaniach wicemistrza Niemiec. W walce o półfinał Champions League Borussia zagrała bez charakterystycznego dla siebie zacięcia. Zespół BVB pozbawiony był – szczególnie w pierwszej połowie – ikry, a zawodnikom brakowało koncentracji. Po pierwszych 45 minutach ekipa Tuchela przegrywała 0:2. W drugiej części meczu jego zespół zaczął wracać na właściwe tory i strzelił dwie bramki. Nie wystarczyło to jednak nawet na remis. Rozgrywający doskonały sezon w Bundeslidze Łukasz Piszczek przyczynił się do straty trzeciego gola. Po jego indywidualnym błędzie piłkę do siatki wpakował Mbappe. Mecz zakończył się zwycięstwem zespołu z Księstwa 3:2. – Znam Łukasza już dobre parę lat i wiem, że dzisiaj nie był sobą. To bardzo fajny wesoły i otwarty człowiek, a dzisiaj ciężko było mi z nim nawet porozmawiać. Nawet przez moment nie widziałem uśmiechu na jego twarzy – opowiadał w pomeczowym wywiadzie dla „Canal+” grający w barwach Monaco reprezentacyjny kolega Łukasza Piszczka Kamil Glik.
Sprawa awansu nie została rozstrzygnięta, choć Monaco jest o wiele bliższe gry w półfinale Ligi Mistrzów. Jednak Borussia z całą pewnością może pokusić się o wyjazdowe zwycięstwo. Pytanie, jak szybko uda się, nie tylko piłkarzom, a całemu środowisku klubu z Signal Iduna Park, odsunąć koszmarne wspomnienia. Bez tego w pojedynkach z każdym silnym rywalem Dortmundczycy są już na starcie na dużo gorszej pozycji. W kluczowych meczach sezonu, rozgrywanych na najwyższym poziomie, o różnicy klas zespołów często decydują detale, a psychika zawodników jest niezwykle ważna. Oby zdarzenie z 11 kwietnia było ostatnim takim ciosem, jaki otrzymał futbol. Miejmy nadzieję, że w relacjach z rewanżowego meczu jedynym tematem będzie już tylko sportowa rywalizacja.