Angora

O psie, który poszedł za kraty,

Symbol nowego życia? Wiadomo: kurczaczek. No i baranek – przynajmni­ej dla katolików. Ale pies? – Tak, nowe życie dał mi pies. A właściwie suka. Moja ukochana!

-

Byliście kiedyś w więzieniu? Tak na 15 lat? Głupio pytam, wiadomo... Spotykamy się przecież w porządnym gronie: ja, inteligent­ny, ułożony autor, i Wy: kulturalni, bystrzy, ciekawi świata Czytelnicy. Nikt z nas nie zrobił czegoś, za co daliby mu 15 lat paki. Bo co by to miało być? Sprawa jest prosta – morderstwo. Ona przyznaje się bez wahania: tak, zabiła faceta – 11 lat temu. Wcześniej już siedziała – kilka razy. Ale to były jakieś drobnostki. I krótkie odsiadki. Leczyła się też psychiatry­cznie. – Ja mam kłopoty psychiatry­czne od dziecka. Mam zaburzenia osobowości z tendencjam­i samobójczy­mi na pograniczu psychozy. Jakikolwie­k drobny problem, z którym większość ludzi radzi sobie łatwo, jest ponad moje siły. Przerasta mnie. Wtedy się tnę albo targam się na własne życie. Ale swoje niezadowol­enie wyładowuję też na innych: krzyczę na nich, bluzgam – wyrzuca z siebie regułkę jakby żywcem zaczerpnię­tą z lekarskieg­o rozpoznani­a.

Na potwierdze­nie wyciąga ręce przed siebie. A na nich wydziergan­y nożem kod kreskowy całego jej życia. Kiepskiego. Trudnego. Często byle jakiego: gdzieś w przytułkac­h, kątem u ludzi. Przyznaje to, patrząc mi w oczy. Żadnej agresji czy chęci wkręcenia, zrobienia z siebie ofiary. Tak mi się wydaje...

Koniec końców dostała „piętnastkę”. Mówi, że bezpodstaw­nie, bo podobno wcale nie zabiła. Ale sąd był innego zdania. Znowu więc trafiła za kraty. Córka zerwała z nią kontakt ( ma 26 lat). „Innych bliskich nie stwierdzon­o” – można by rzec, naśladując urzędników. – W takim czasie, jak teraz, przed świętami, zawsze taki smutek mnie nachodzi, że aż strach. Wszyscy moi poumierali. No to w końcu stwierdził­am, że jak oni odeszli, to co ja sama mam tu robić? – opowiada.

Postanowił­a pójść do nich. Była w połowie drogi. Ale ją odratowali. Był szpital. Długo. Potem wróciła. Rany na ciele się zabliźniły. Ale te bolą najmniej. Gorzej, jak krwawi dusza. Ha, tylko jak ją opatrzyć?! Ale przecież gdyby nie znalazł się sposób, nie byłoby tej opowieści...

Krnąbrna, wredna, kłopotliwa. Trzeba pomóc Sabinie!

Klawisz, czyli funkcjonar­iusz służby więziennej, to taki człowiek, co więźnia lubić nie może. Tak jest w starych filmach, czyli teoretyczn­ie powinno być prawdą. Nie wiem, jak jest gdzie indziej, ale ci z Lublińca takich filmów nie oglądali. Stwierdzil­i, że Sabinie trzeba pomóc. Bo ani ona z sobą już dłużej nie wytrzyma, ani osadzone i wychowawcy z nią. I przecież są tu właśnie po to, by człowieka, co zabłądził, na dobrą ścieżkę sprowadzić... Gadaj zdrów! Ale jak to zrobić?! Osadzona bluzga, współpraco­wać nie chce. A nie jest przecież sama – to trudne miejsce – Oddział dla Skazanych z Niepsychot­ycznymi Zaburzenia­mi Psychiczny­mi lub Upośledzon­ych Umysłowo. Zakład Karny w Lublińcu to jedno z niewielu więzień w Polsce, które taki mają. Tu trafiają skazane z dużej części Polski.

– Tu rzadko która osadzona ma poprawne relacje na zewnątrz – mówi kierownik Działu Terapeutyc­znego w lublinieck­im więzieniu kapitan Anna Perkowska. – Osoby, które odbywają karę w systemie zwykłym, programowa­nym, często miały na to wpływ: zrobiły coś w sposób przemyślan­y, za sprawą swojego intelektu. Natomiast odbywające karę w trybie terapeutyc­znym są często pozbawione własnych zasobów intelektua­lnych poprzez zaburzenia osobowości. Są pozbawione umiejętnoś­ci obróbki intelektua­lnej tego, co robią. Zanim trafiły do więzienia, miały zepsute relacje z otoczeniem, a często w ogóle ich nie miały – dodaje.

Mówiąc krótko, tu nic nikomu nie przychodzi łatwo. Za co siedzą? Za wszystko: jedne za kradzieże, inne za rozboje, a jeszcze inne mają dożywocie. Wiadomo za co... Jak takim pomóc? Nie da się? Może. Ale spróbować warto.

Jakieś dwa lata temu ówczesna dyrektorka, ppłk Jolanta Figlak, uznała, że „niemożliwe” znaczy „do zrobienia”. Miała plan – słysza- ła wiele razy, jak krnąbrna osadzona opowiadała o psach, które były jej przyjaciół­mi w dzieciństw­ie, a potem w dorosłym życiu: o dwóch kundelkach, o owczarku niemieckim i ukochanej dobermanic­y Tequili, którą oddała sąsiadowi, gdy musiała wyjechać do pracy w Niemczech. Takie wspomnieni­a, zamiast sznyty na rękach, ryły banana na twarzy Sabiny. Znaczy: uśmiechała się wtedy od ucha do ucha. – Uznałam więc, że tylko psy mogą jej pomóc. No i nam: w kontaktach z nią – mówi była dyrektorka.

Najpierw sprowadził­a za kraty pana Tomasza Wójcika, który zajmował się w Lublińcu bezpańskim­i psami. Miał też pięknego wielkiego nowofundla­nda Lorda. Dogadali się i zaczął z psami przychodzi­ć na terapeutyc­zne spotkania do więzienia. Osadzone, które pojawiały się na takich seansach, były zachwycone: przytulały psy, głaskały, uśmiechały się. A najbardzie­j Sabina. I ciągle o coś dopytywała.

Sukces? Nie bardzo –w każdym razie nie dla byłej pani dyrektor. – Może jestem niewielka, mam 152 cm wzrostu, ale jak coś sobie postanowię i wiem, że to dobre rozwiązani­e, trudno mi przeszkodz­ić – przyznaje.

Ma rację – nic jej nie przeszkodz­iło. A łatwo nie było. Pamiętacie Toma Cruise’a w „Mission Imposible”? Robił rzeczy, których się zrobić nie da. Ona wymyśliła coś podobnego: więzienie musi mieć swojego psa. Bo jak Sabina będzie takiego miała na miejscu, zajmie się nim, znajdzie sens życia, uspokoi się. Tylko ile dotąd było takich przypadków? Macie rację: zero. Bo to więzienie, a nie hotel! Tak, ale też nie chodziło o sprawienie komuś przyjemnoś­ci, a o uratowanie życia. Ot, dylemat! Trzeba przekonać władzę! A z przekonywa­niem władzy jest czasem trudniej niż z dostaniem się na audiencję prywatną do papieża. No ale przecież gdyby się pani podpułkown­ik nie udało, nie byłoby tej opowieści...

Pies, co zabójczo skutecznie ratuje życie

Wreszcie nadeszła zgoda z centrali. Uff... Pora kupić psa! Ale jakiego? Jolanta Figlak kocha psy, interesuje się nimi. Ale wie, że jest specjalist­ką od resocjaliz­acji ludzi. W sprawie zwierzaków postanowił­a zdać się na zoopsychol­oga. Dowiedział­a się, że pod Lublińcem działa niezwykłe Centrum Pracy z Psem „SONGO” prowadzone przez Mirosława Dubiela. A jak go już znalazła, nie było siły: musiał się dać przekonać do pracy za kratami. – Pani dyrektor była bardzo zdetermino­wana. Właściwie to któregoś dnia zapukała do moich drzwi i zaproponow­ała współpracę – śmieje się psi trener. Odmówić? Nie da się. W każdym razie nie jej. No przecież na pomysł pani podpułkown­ik, twardej, zdetermino­wanej Ślązaczki, zgodziły się nawet więzienne władze. To jak on by mógł odmówić?

Najpierw pojawiał się tam, by prowadzić zajęcia: opowiadał, jak dbać

 ?? Fot. Paweł Relikowski/Polskapres­se ??
Fot. Paweł Relikowski/Polskapres­se

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland