Kobieta zmienną jest W. Brytania
Premier May chce przedterminowych wyborów
szy w brytyjskiej historii stałe 5-letnie kadencje. Odtąd, aby rozpisać przedterminowe wybory, potrzeba zgody dwóch trzecich posłów. Dlatego w swej zapowiedzi premier zawarła celową prowokację: – Mam proste wyzwanie dla partii opozycji: krytykujecie decyzje rządu w sprawie Brexitu, kwestionujecie nasze cele, grozicie blokadą ustaw. Możecie teraz pokazać, że nie oponujecie tylko dla gestów, nie traktujecie polityki jak gry. Zagłosujmy za wyborami. Wyłóżmy swoje propozycje Brexitu i alternatywne programy rządowe. I niech naród wybierze.
Liderzy: liberałów – Tim Farron i labourzystów – Jeremy Corbyn chwycili przynętę, choć z różnych powodów. Pozycja Partii Pracy jest dziś tak chwiejna, że nie może sobie pozwolić na podejrzenia, iż boi się konfrontacji. Liberalni Demokraci, jako jedyna ogólnobrytyjska partia, chcą natomiast nowego referendum i dla nich wybory to szansa ponownego zgalwanizowania obozu prounijnego.
Trzecia siła opozycyjna, Szkocka Partia Narodowa, nie ma szczególnego interesu w nowych wyborach. W poprzednich, dwa lata temu, zgarnęła niemal całą pulę – 56 z 59 przypadających Szkocji mandatów poselskich – i trudno jej się spodziewać lepszego wyniku. Nie dziwi więc zjadliwa uwaga szkockiej premier Nicoli Sturgeon wobec Theresy May: – Podjęła tę decyzję tylko w interesie własnej partii, a nie kraju. Wyraźnie widzi szansę, by zmiażdżyć wszelką opozycję i pchnąć kraj jeszcze bardziej na prawo, co oznaczałoby jak najtwardszą wersję Brexitu.
Fraser Nelson, redaktor naczelny konserwatywnego tygodnika „The Spectator”, uważa, że premier May tak naprawdę wcale nie potrzebuje nowych wyborów, wręcz przeciwnie. I wyjaśniał BBC: – Może chce skorzystać z zamętu w Partii Pracy, ale wystawia się na niebezpieczeństwo, że kampania wyborcza wyrodzi się w powtórkę kampanii przedreferendalnej. Jest więc ryzyko, że laburzyści i liberałowie zamiast przegrać, mogą zmobilizować więcej głosów, bo przeciwnicy Brexitu dostrzegą ostatnią szansę, by go zastopować.
Korespondentka polityczna „Daily Telegraph” Kate McCann uważa, że przedterminowe wybory to ryzykowny gambit: – Do tej chwili Theresa May wolała nie ujawniać detali przed podjęciem rokowań z Unią. A teraz dokładnie to ją czeka. Centralnym tematem tych wyborów będzie przecież Brexit, więc bardzo trudno będzie jej uniknąć tych detali w kampanii i w debatach. Zwłaszcza kwestii obietnic dla imigrantów z Unii po Brexicie i wielu innych nadal otwartych zagadnień.
Po wystąpieniu Theresy May, analityk „Timesa” Sam Coates zasugerował w wywiadzie telewizyjnym, że może jej chodzić nie tylko o rozprawę z opozycją, ale też z grupą najbardziej zajadłych brexiterów we własnej partii. Obecna nieznaczna większość konserwatystów w parlamencie gra na ich korzyść, ale po zwycięskich wyborach może być inaczej: – Teraz mają możliwość wywierania presji na Theresę May. Ale gdyby wybory miały jej dać bardziej wyraźną przewagę, 50, 60, 70 posłów, ich postulat całkowitego przecięcia więzów z Unią i z jej jednolitym rynkiem nie miałby już takiej siły – uważa Sam Coates.
Większość brytyjskich komentatorów jest jednak zdania, że premier May dostrzegła teraz po prostu szansę decydującej rozprawy z opozycją. Najnowsze sondaże opinii dają konserwatystom ogromną przewagę – 46-procentowe poparcie elektoratu. To o 21 proc. więcej, niż głosowałoby na laburzystów i aż o 35 proc. więcej niż na liberałów. Inne sondaże sugerują też, że popularność Brexitu w kraju rośnie i przewyższa wynik zeszłorocznego referendum.