Śmierć głośna, śmierć cicha (15)
Streszczenie odcinka 14.: Od Iny Sarity, gwiazdy rewii warszawskiej, komisarz Michał Burski dowiedział się, że Celina Wawrytek pojawiła się w zespole niedawno. Była naiwna i delikatna, jak nie z tego świata. Zdaniem starego baletmistrza i narkomana za pół roku mogłaby zostać solistką. Wypatrzył ją, podobnie jak dwie najlepsze tancerki, inspicjent. Koleżanki czasami jej dokuczały, jakby czując przyszłą konkurentkę.
Przyjrzał się bliźniaczkom uważnie. Obie, jak na komendę, spuściły oczy, choć Stella znowu się trochę spóźniła.
– Prowadzę śledztwo w sprawie zamordowania waszej koleżanki, a panie pytają, co to ma do rzeczy? Byłyście, jak i ofiara, zaprotegowane do pracy w teatrze przez inspicjenta...
– Ale to nie ma z tym nic wspólnego. Pan Roman odkrył nas prawie dwa lata temu, a ona była w zespole od tygodnia... – Powiecie mi, jak się zostaje girlsą? Gdzie was znalazł? – Zobaczył nas w kinie i się zachwycił – Stella odpowiedziała, jakby stwierdziła oczywistość. – W Palladium. Na Złotej... Byłyśmy na Znachorze. – Nie, to była Pani minister tańczy. Lubimy taniec... – Stella poprawiła siostrę. Choć spóźniona w reakcjach, musiała mieć ostatnie słowo. – Doszedł do nas po seansie i spytał, czy jesteśmy artystkami, bo na artystki wyglądamy.
– Odpowiedziałam, że w Raszynie, bo musi pan wiedzieć, że jesteśmy z Raszyna, mówią na nas „Siostry Halama” – Bella nie zamierzała ustąpić.
– Wtedy pan Roman powiedział, że ma dla nas ciekawą propozycję i zaprosił do kawiarni. Tam wypytywał o nasze życie i pracę. Ja pracowałam wtedy na poczcie...
– A ja szukałam pracy. Wcześniej pomagałam felczerowi. Zmarł, biedaczek, na przepuklinę...
– Pan inspicjent ofiarował nam program teatru i poprosił, aby w sprawie kariery odwiedzić go w mieszkaniu, na Kredytowej... – I zapłacił za ciastka... – Poszłyśmy z pewną obawą, czy się nadamy, ale spodobało mu się. Już wtedy potrafiłam podnieść nogę ponad głową pana Romana...
Michał przysłuchiwał się nerwowemu paplaniu dziewcząt. Przez chwilę wyobraził sobie nawet, że jest znanym reżyserem filmowym, takim jak Józef Lejtes chociażby. Bez trudu uczyniłby wtedy z bliźniaczek prawdziwe gwiazdy. Były tak piękne i oryginalne przez swoją dwoistość, że zdobyłyby świat. A on, Michał Burski, razem z nimi. Uśmiechnął się ukradkiem do swoich absurdalnych myśli.
– Słyszałem, że inspicjent pomaga w dostaniu się do zespołu, ale też śmiało sobie poczyna z kandydatkami. To prawda? – Że niby co? – Że za pomoc domaga się wdzięczności w naturze. – Kto takie bzdury wygaduje? Garderobiana? To puszczalska, która wszędzie węszy. My pochodzimy z dobrego domu, proszę pana, nasz ojciec jest konduktorem na WKD! – Więc pan Roman niczego od was nie żądał? – Niechby się tylko ośmielił – Bella powiedziała to tak groźnie, że można by obawiać się o los inspicjenta, gdyby się zapomniał. – Stelluś, zdradzimy panu naszą tajemnicę? – Dlaczego nie. Policjant to jakby pół księdza. Dużo wie... – Nikomu o tym nie mówimy, ale panu się przyznamy... – Bella nachyliła się do ucha Michała. – Jesteśmy dziewicami, a ja mam na to poświadczenie od lekarza... – Ja też miałam, ale zgubiłam. Po objeździe wyrobię sobie nowe... – Jeśli kiedykolwiek ulegniemy mężczyźnie, to tylko z miłości. Do przyszłych mężów oczywiście. W nikim innym się nie zakochamy. Tak sobie przyrzekłyśmy...
– Pójdę już, ale zapewniam, nie dlatego, że nie chciałbym być jednym z tych dwóch szczęśliwców – Michał uśmiechnął się i wyszedł z garderoby. Na korytarzu czekało już kilka osób. Wiedział, że będą pytać o możliwość opuszczenia miasta. Dlatego szybko zamienił uśmiech na minę z gatunku surowych.
W sali przesłuchań komendy miasta było zimno, bo stary Jakubiak rozchorował się i jego żona napaliła w piecach dopiero po dziesiątej. Inspicjent Roman Kałuża pocił się jednak mimo zimna. Jego okrągła, czerwona twarz lśniła, a kropla potu co chwila pojawiała na końcu nosa. O dziwo, był całkiem spokojny, choć detektywi Powłoka i Marczakowski przesłuchiwali go już od godziny. Odpowiadał konkretnie i śmiało, jakby spocone ciało a on sam stanowiły odrębne światy. – Powtarzam, nie chciała być stenotypistką i postanowiłem jej pomóc. – Często pan pomaga obcym kobietom? – olbrzym Marczakowski lubił zadawać pytania, przechadzając się za plecami przesłuchiwanego.
– Zdarza się. Celina była zbyt wrażliwa, aby wycierać się po salach sądowych. A obca była może tylko wtedy, kiedy ją zobaczyłem pierwszy raz. Szedłem za nią kawałek po Nowogrodzkiej i wydawało się, że płynie. Nie było mężczyzny, który by się za nią nie obejrzał. – Ale tylko pan do niej podszedł, tak? Bo jest pan śmiałym facetem... – Po prostu miałem do niej sprawę. Zapytałem, czy chce być artystką i zarabiać dużo pieniędzy. – Co odpowiedziała? – Mówiłem już dwa razy, zaczerwieniła się tylko. Dopiero po chwili, jak nabrała oddechu, wydukała, że się pomyliłem, bo ona ani nie umie śpiewać, ani pięknie recytować... Nie muszę chyba zapewniać, że się wzruszyłem. – I wzruszony kazał pan jej przyjść do swojej garsoniery? – Skąd panowie o tym wiedzą? – Człowieku, nie irytuj mnie. Gdybym odpowiadał na tak głupie pytania, poszedłbym do baletu – Czesław Powłoka, jeden z najinteligentniejszych policjantów w mieście, pogroził mu palcem.
– Po pierwsze, niczego jej nie kazałem. Poprosiłem najgrzeczniej. Najpierw dwa razy kawiarnia. Mam na to dowód, bo oddałem dyrektorowi rachunki za kawę z likierem. Dopiero potem ją zaprosiłem. W domu puszczałem różne kawałki z patefonu, szybsze i wolniejsze, a ona tańczyła. – Jak wypadła? – Urodziła się tancerką. – Dlaczego nie zaprosił jej pan na taki sprawdzian do teatru? – Aby jej nie przestraszyć, ale też nauczyć panujących u nas reguł. Konkurencja duża, a ona za bardzo ufna była. Dobrze, że trafiłaś na właściwego człowieka, powiedziałem, bo gdybym tak był handlarzem żywym towarem... Śmiała się tylko. Panu za dobrze z oczu patrzy, panie Romanie, mówiła... – I dlatego musiałeś ją zabić, łotrze? Powłoka skrzywił się tylko. Marczakowski także się zdziwił, z jakim brakiem przekonania wypowiedział to zdanie.
– Tylko nie łotrze, bardzo proszę! Niby dlaczego miałbym jej zrobić najmniejszą krzywdę? Lubiłem ją bardzo i ona mnie – inspicjent spokojnie otarł kroplę potu z nosa. – Mówią w teatrze, że ta piękna i ufna istota nie chciała panu ulec... – Kto tak powiedział? – Odpowiadaj, człowieku, na pytania, póki jestem cierpliwy – tym razem Marczakowski brzmiał wiarygodnie i nawet poczerwieniał na twarzy.
– Nie obraźcie się, panowie, ale jesteście, jakby to powiedzieć, z innego świata. Niby dlaczego któraś miałaby mi się oprzeć? – A niby dlaczego nie? – Bo wszystkie chcą sławy i lepszego życia, a ja im je daję. Powiedzą panowie, jaka to sława... Odpowiem na to: taka sława, jakie marzenia. Każde brawa dla nich, to, nie przymierzając, jak w policji awans o jeden stopień... – I trzeba za te brawa odwiedzać ich dziurki? Drzwi otworzyły się cicho i stanął w nich Michał. Dał znak policjantom, że mają przesłuchiwać dalej, a sam usiadł na krześle w kącie.
– A który z panów by tego nie chciał? – teraz to Roman Kałuża wyraźnie się zirytował – Czy taki brzydal jak ja miałby u którejś szanse? Całe życie jestem w cieniu! Słyszał ktoś o inspicjencie? Należy mi się coś od życia... – Jeśli pańskie ofiary są pełnoletnie... – Tylko nie ofiary, bardzo proszę... Tylko nie ofiary. Jestem dla nich Świętym Mikołajem!
– Na szczęście istnieją siostry Sitarskie... – wtrącił się do przesłuchania Michał – takie jak one przywołują do porządku takich jak pan...
Śmiech, który w tej chwili rozległ się, brzmiał omalże histerycznie. Inspicjent nie mógł przestać, aż się zakrztusił i zaczął kaszleć.
– Przepraszam, ale czy pan naczelnik poważnie? Akurat po spotkaniach z nimi to mnie można było nazwać ofiarą. To cud, że przeżyłem... – Nie popisuje się pan przed nami trochę? – Czegóż te bezwstydnice ze mną nie wyprawiały... Na stare lata czułem się deprawowany... Ale już wiem, powiedziały panu naczelnikowi o lekarskim poświadczeniu cnoty. Załatwiłem im już kilka takich i ciągle je gubią.
– Nie jestem naczelnikiem – powiedział Michał, bo nie wiedział, co powiedzieć.