Mądremu biada
Poczucie, że osuwamy się jako społeczeństwo ku warstwom dennym, podzielają tylko artyści i opozycja. Dorota Masłowska, pisarka, nazywa społeczne ogłupienie debilozą, wyrażającą się w kolokwialnym języku i idolach ustanawianych przez tabloidy i blogosferę. Jeśli za sto lat – wszak pod warunkiem że jako ludzkość przetrwamy – ktoś zechce badać społeczeństwo początku XXI wieku, a polem badawczym będą media, ten niewątpliwie głęboko zamyśli się, czy na pewno warto było trwać?
Idolem, czyli celebrytą, zatem kimś znanym, zostaje się wyłącznie z powodu, że jest się znanym. Jeśli wspiera tę niewiarygodną pozycję sława mamy czy taty albo wynagradza ją pracowitość (ta wszakże nie gwarantuje niczego), to naprawdę można poczuć się ważnym i potrzebnym. Jak na przykład Marta Kaczyńska. Bratanica prezesa i adwokatka znana była dotąd głównie z ekstrawagancji obyczajowych. Okazało się jednak, że zachęcona banalnie lekkim chlebem felietonisty uprawia tę formę z niegasnącym zapałem. Zajęła się ostatnio psimi salonami piękności w Szczecinie. Pani Marta, mając pół kolumny w tygodniku, postanowiła podzielić się – rasowa felietonistka! – bezradną konstatacją, że nie rozumie, czemu w Szczecinie jest tyle psich salonów. Strzyżenie i mycie szczecińskich kundli według Kaczyńskiej dowodzi upadku szczecińskiej gospodarki, która dotąd stała stocznią. Ale ta upadła i upadł cały przemysł, a wredna Platforma nie zatroszczyła się o nic i o nikogo. Szczecinianie musieli więc wyjechać za chlebem, a miasto zeszło na psy... Pani Marcie można podobnych pomysłów podrzucić więcej (np. czemu w niemieckim sąsiedztwie jest tylu polskich fryzjerów (ludzkich!), agencji towarzyskich oraz sprzedawców krasnali), ale ta informacja nie rozwija żadnej wiedzy o współczesności, choć daje zarobić pani, bogatej bez zajęcia, zarazem alarmując: mądremu biada!
Kolejna kobieta nie pisze co prawda felietonów (chyba?), bo jest aktorką i nazywa się Maria Seweryn. Znana głównie z faktu, że mama to Krystyna Janda, a tatuś to Andrzej Seweryn jako taki. Pani Maria nie jest nam znana z jakichś ważnych ról, teatralnych czy filmowych, ale udzielając wywiadu, przybiera ton heroiczny, pusty, zatem dźwięczący... „Jestem na zakręcie, informuje artystka dramatyczna Seweryn. Zawodowym i życiowym. Być może to ostatni, w jaki przyszło mi wejść. Ale przede wszystkim jednak wracam do pracy w teatrze (...). Z wielką radością znów pracuję. Po tej przerwie mam poczucie, że gram trochę inaczej. Coś się we mnie uwolniło, przełamało. To niezwykle interesujące (...). Strasznie dużo płaczę na scenie, oczywiście tylko w scenach, w których i do tej pory płakałam, jednak kiedy już zacznę, to powiem ci, skończyć jest trudno”... Z wywiadami, przeprowadzanymi przez życzliwych dziennikarzy, jest podobnie. Nawet gdy się nie ma kompletnie niczego do powiedzenia, skończyć trudno. Dlatego pani Maria plecie w natchnieniu dalej: „Kiedy człowiek dojrzewa, przewartościowuje pewne rzeczy (tu artystka odsłoniła swe najintymniejsze sekrety) – pogląd na świat, na siebie. Mam inne potrzeby: czasu, zastanowienia się. Wiele spraw ma chwilowy, tymczasowy charakter”. I tak dalej o wszystkim i niczym...
Nigdy dotąd nie słyszałem o Agacie Steczkowskiej. A to siostra Justyny, piosenkarki. Nie istnieje jeszcze ustawa, że siostry piosenkarek nie mają prawa pisać książek, ale może trzeba by takie prawo napisać? Otóż pani Agata napisała dzieło autobiograficzne, w którym wyjawiła najciemniejszy sekret rodzinny, notabene w Polsce znany każdemu ministrantowi. Otóż Agatę spłodził ksiądz z mamusią chórzystką. To nie było in vitro, ale jakiż to ewenement w życiu parafialnym? Szczególnie, gdy wikary przystojny, a chórzystka chętna. Zresztą stara prawda głosi, że pokładać się z księdzem grzechu nie czyni. Trudno pojąć cel wyznania p. Agaty, albowiem ejakulat księdza niczym się nie różni od ejakulatu bez święceń. Tak jak woda z Lichenia nie różni się od cisowianki (lekko gazowanej). Proza pani Agaty wywołała ponoć turbulencje pośród licznego jej rodzeństwa, co nasuwa niejakie podejrzenie, że reszta sióstr i braci była przekonana, że poczęła się w trybie niepokalanego poczęcia.
Wreszcie pani Beata Pawlikowska, pisarka, globtroterka, dziennikarka, ekspertka w niezliczonych dziedzinach, poliglotka, ekokapłanka, znachorka i w ogóle... Królowa kiczu i nonsensu.
Internet definiuje tę blondynkę jako „najbardziej wpływową twarz przemysłu ogłupiania stylem ekożycia”. Twórczyni bezcennych porad: „Jeżeli lekarz pali, pije alkohol albo coca-colę i je przetworzoną żywność, to nie może być dobrym lekarzem. Koniec i kropka” – przesądza pani Beata. Autorka terapeutycznych zaleceń: „Jeżeli jesz śmieciowe syntetyczne jedzenie, to osłabiasz swoje ciało, jednocześnie osłabiając swoją duszę i umysł”.
Cztery damy, które wychynęły ostatnio z internetu, mają najświętsze prawo do popisywania się indolencją i bezmyślnością. Nie ma bowiem prawa, by im tego wzbraniać. Owe damy istnieją wcale nie z powodu, że ich myśli drukiem spisane są wiele warte, ale dlatego, że ktoś tę produkcję kupuje i czyta. Nawet gdy się z tego potem śmieje. A skoro zacząłem Gribojedowem, to skończę Gogolem: z kogo się, dobrzy ludzie, śmiejecie, z samych siebie się śmiejecie...
henryk.martenka@angora.com.pl zespół cech stawiający dziś tego artystę na czele listy najwybitniejszych polskich śpiewaków w całej historii sztuki operowej.
Mając za sobą tak wielki sukces w Lohengrinie, czy powinien sięgać po dalszy repertuar Wagnerowski? Moim zdaniem – nie! Dzięki tak pięknie zaśpiewanemu i zagranemu Rycerzowi Graala może mieć odwagę sięgać do coraz mocniejszego tenorowego repertuaru. Ale ostrożnie, powoli, rozważnie – tak jak dotychczas.
Elzą była Anna Netrebko. Swych licznych fanów zachwyciła, mimo że postaciowo prezentowała bardziej walory bohaterek rosyjskich w rodzaju Katarzyny Izmajłowej. Ale ten uwodzicielski głos, ta kariera... Należę do tych, którym nie podobają się jej putinowskie koneksje. Chociaż z drugiej strony w niedalekiej przeszłości Schwarzkopf sympatyzowała z Hitlerem, Simionato z Mussolinim, Dawidowa ze Stalinem, Wermińska z Bierutem, a nawet Callas u progu kariery występowała przed wojskiem niemieckim w okupowanych Salonikach.
Może więc darować tę słabość rosyjskiej gwieździe, śpiewającej Wagnera sto kilkadziesiąt kilometrów od naszej granicy w towarzystwie co najmniej równych jej polskich partnerów.