Brakuje mi olimpijskiego złota!
tych Małyszowych nagród, pucharów, medali”. – Powiększasz tę galerię. – Tak, będą dodatkowe ekspozycje, bo jeszcze wiele nagród znajduje się w moich domowych zbiorach. Niech cieszą oczy kibiców. Też nie potrafię wybrać tej najważniejszej, najcenniejszej. Ubolewam, że nie mam dwóch małych kryształowych kul za zwycięstwo w klasyfikacji lotów narciarskich. Jest tylko jedna u mnie, bo potem postanowiono już nie przyznawać oddzielnej nagrody tylko za sukcesy na mamucich skoczniach. Oczywiście najbardziej odczuwam brak złotego medalu olimpijskiego. – Jednak? – Tak. Pamiętam wprawdzie, jak wielokrotnie mówiłem, że nie zamieniłbym moich srebrnych i brązowych medali na jeden, ten najważniejszy, ale dzisiaj patrzę na to jednak inaczej. Zamieniłbym!
Kamil Stoch osiągnął zdecydowanie więcej, stał się spełnionym zawodnikiem, bo oprócz tych sukcesów, po które ja sięgałem, ma olimpijskie złoto. Mnie tego zabrakło, dlatego odczuwam żal, mam 4 inne olimpijskie medale, ten złoty dopełniłby całokształtu mojej kariery. Powtarzam sobie jednak: nie możesz mieć w życiu wszystkiego. – Pierwsze ważne zwycięstwo? – W 1996 roku w Oslo. Skakałem świetnie na treningach, ale nikt nie przewidywał, że potrafię tę formę pokazać i w konkursie głównym Pucharu Świata. Wygrana była zaskoczeniem dla wszystkich. Piękna chwila, niezapomniana. Wtedy w Oslo kończył się sezon, puchar za końcowy sukces odbierał Andreas Goldberger.
– Tak fajnie jednak nie było w kolejnych latach. Droga do sukcesu nie była łatwa...
– ...ani szybka. Rzeczywiście trzeba było czekać dosyć długo. W 1997 roku trochę z rozpędu jeszcze nie było źle, bo udało mi się dwa razy wygrać zawody pucharowe w Japonii. Co gorsza, zająłem pierwsze miejsce w próbie przedolimpijskiej i wszyscy byli przekonani, że w kolejnym sezonie odniosę sukces na igrzyskach w Nagano. A nadszedł kryzys, skakałem bardzo słabo i gdyby był ktoś lepszy, tobym nawet do Japonii nie pojechał. Trzeba było jednak skompletować drużynę, więc tylko dlatego zaliczyłem olimpijski debiut. Słabiusieńki. Nie miałem więc stypendium, było trudno, poważnie myślałem o porzuceniu nart, chciałem wrócić do wyuczonego zawodu blacharza dekarza. – Przełomowy był 2001 rok. – Nie ma najmniejszej wątpliwości. Wtedy nastąpiła największa w całej karierze eksplozja formy. Było to po wielkim kryzysie, przecież wcześniej myślałem nawet o zakończeniu kariery. Powstał jednak nowy zespół. Trenerem został Apoloniusz Tajner, pojawili się naukowcy w naszym teamie – psycholog, fizjolog. Mocno się zawziąłem. Prógowałem przełamać się i się udało. Okazało się, że wszystko się trzymie, przyszła radość i satysfakcja, i to na lata.
– „Prógowałem, trzymie się” – nie zapominasz wiślańskiej gwary.
– To ma swój urok. Staram się mówić poprawnie, bo nie wszyscy są w stanie zrozumieć, ale słowo typowej gwary często mi się „wplencie”.
– Niekiedy myślano, że popełniasz błędy językowe. W radiu wielokrotnie mówiono mi: „Poproś Adama, by poprawiał wypowiedzi w czasie nagrywania rozmów. A gwara to dodatkowa barwa twoich wypowiedzi”.
– Dzisiaj Piotrek Żyła chwilami zasuwa właściwie tylko po wiślańsku i niczym się nie przejmuje. Nasza gwara ma wiele słów zapożyczonych, choćby z czeskiego – cesta, czyli droga. – A wiesz, co to jest lajbik? – Oczywiście, to stanik. – Kto dzisiaj pamięta, że nosiłeś kolczyki...
– Jeden kolczyk, w lewym uchu. Kiedy pojawiłem się pierwszy raz w kadrze, chyba w 1994 roku, to razem z innymi młodymi chłopakami chcieliśmy się czymś wyróżniać. Taka też moda wtedy panowała. Nie mam go od 2004 roku, kiedy to po upadku w Salt Lake City znalazłem się w szpitalu. Wyjęto kolczyk z mojego ucha, zawinięto w papier toaletowy i włożono do kieszeni ubrania. Przypadkowo wyrzuciłem później do kosza. Z kariery skoczka pozostał jeszcze odmrożony nos.
– Dzisiaj jesteś działaczem, dyrektorem sportowym w Polskim Związku Narciarskim.
– Nie potrafiłbym siedzieć na tyłku i nic nie robić. Uważam, że w życiu trzeba robić to, co się lubi. Nie jest chwilami łatwo, brakuje czasu, ale znam się na skokach, lubię pomagać i dlatego to mnie bardzo rajcuje. Czuję też wsparcie ze strony kibiców. – Otrzymujesz listy z poparciem? – Nie tyle, ile w czasie kariery, kiedy poczta dostarczała nawet po kilka worków dziennie. Zapoznając się z wieloma uwagami, nabieram jeszcze większego przekonania, jak w Polsce ludzie kochają tę dyscyplinę, jak znają się na skokach. Wiele podpowiedzi jest bardzo interesujących. Jedna z pań zasugerowała mi, bym wpłynął na zmianę podium dla skoczków narciarskich. Słusznie zauważyła, że zawodnik ma sporo kłopotu z trzymaniem nart, odbieraniem nagród, pucharów, kwiatów, ponadto ściąga jeszcze nakrycie głowy, brakuje mu miejsca, rąk. I padła sugestia, by właśnie obok podium (przy każdym stopniu) znalazł się pojemnik, stojak na narty. Taki jak przykładowo w wagoniku kolejki linowej. Już podzieliłem się tym pomysłem z przedstawicielami Międzynarodowej Federacji Narciarskiej i być może w nowym sezonie organizatorzy zawodów skorzystają z takiej podpowiedzi.
– Szkoda, że w Wiśle zimą rozegrany zostanie tylko jeden konkurs Pucharu Świata.
– Ale latem będą dwa konkursy Grand Prix. Zimą też nie jest jeszcze wszystko stracone. Gdyby Ministerstwo Sportu zapewniło środki finansowe na położenie torów lodowych na rozbiegu, to na kongresie zatwierdzającym ostatecznie kalendarz zawodów z prezesem Tajnerem powalczylibyśmy jeszcze o to, by nowy sezon rozpoczynać właśnie w Wiśle.
– Panie dyrektorze, to będzie złoty okres w polskich skokach narciarskich?
– Mam wielką nadzieję. Dlatego tak bardzo zależy nam, by podnieść poziom zaplecza kadry. Dobra praca wykonywana jest w drużynie juniorów, ale wiele będzie zależało i od samych zawodników.
– Kto najmilej zaskoczył w minionym sezonie?
– Uuuuu... cała drużyna jest miłym zaskoczeniem. Wygrana w Pucharze Narodów to przeogromny sukces. Kilku polskich skoczków niemal zawsze meldowało się w ścisłej czołówce wielu konkursów i to świadczy o sile całego zespołu. Według mnie zaskoczeniem jest postawa Piotrka Żyły. On musiał najwięcej zmienić, wręcz musiał zwalczyć złe nawyki. – A Maciej Kot nie zaskoczył? – Bardzo, choć on musi pewne sprawy jeszcze bardziej zrozumieć. Musi jeszcze dojrzeć. Ma potężny talent, szkołę, możliwości, ale za bardzo chce wygrywać, a na siłę nie da się tego zrobić.
– To zawodnik pokładami ambicji.
– Ale ta ambicja mu niekiedy przeszkadza. On, stając na rozbiegu, za wszelką cenę chce wygrywać, myśli tylko o tym. Na początku sezonu cieszyłem się, że mówił tylko o dwóch dobrych skokach, tak jak ja przez lata. A w trakcie sezonu zaczęło się to rozmywać. Jak nauczy się tej automatyki, nabierze dystansu, mniej będzie wylewny w niektórych wypowiedziach, to przyjdzie oczekiwany spokój, luz i przyjdą zwycięstwa. Ma ogromne możliwości.
– Jesteś wprawdzie przeciwny powrotom, ale nie żałujesz, że nie brakuje ciebie w obecnym zespole skoczków?
– Może nie tak, że teraz chciałbym z nimi skakać, ale często myślę i żałuję, że ich nie było wcześniej. Byłoby mi łatwiej. Lider by się zmieniał, a to wywołuje jeszcze mocniejszą motywację, zwiększa rywalizację. Ja pewnie nie nadążyłbym obecnie za nimi. Wiem, ile mnie kosztowało zdobycie ostatniego mojego medalu na mistrzostwach świata w 2011 roku.
Obecnie nie byłbym w stanie dorównać młodszym, u mnie już czterdziestka na karku.
– Kamil Stoch będzie liderem polskiej drużyny w sezonie olimpijskim?
– Nie da się tego określić ze stuprocentową pewnością. Ze wszystkich sił będziemy starać się, by na igrzyskach skutecznie bronił tytułów z Soczi. Kamil ma nieprzeciętne zdolności, nadal ogromne możliwości i ciągle zapał. Jest najbardziej doświadczonym, najbardziej dojrzałym w naszej reprezentacji. Będzie mocny, bardzo mocny zimą, ale do końca nie wiadomo, czy to on zostanie jedynym liderem ekipy. Ale fajnie, by nadal była to grupa świetnych zawodników, z których każdy może znaleźć się na podium. Co więcej, jestem pewny, że Polskę na to stać, bo mamy ogromny potencjał. z ogromnymi