Rys. Paweł Wakuła
Mama pracowała etatowo jako kierownik apteki, bo była po farmacji. A ojciec był poza tym wszystkim.
Anna: – Różnili się już samym rytmem dnia. Tata wstawał o piątej rano. Mama wtedy była nieprzytomna. Ona potrafiła siedzieć do drugiej, trzeciej w nocy i na przykład słuchać radia, a tata wpół do dziewiątej był półżywy. Mieli oddzielne pokoje, bo nie byliby w stanie egzystować razem. Nie było czegoś takiego, że tu jest sypialnia rodziców i oni śpią razem. Jakoś tam razem niewątpliwie bywali, skoro się porodziliśmy i na pewno to był jakiś ich intymny świat. Jednak w tym wspólnym mieszkaniu mieli swoje oddzielne przestrzenie i czas tylko dla siebie. Tak naprawdę to ona cały czas pracowała i dzięki temu tata mógł mieć trochę luzu. Wiadomo – pisarz zarabia nieregularnie. To są albo duże pieniądze naraz, albo latami nie ma nic. Zatem to się z jej pensji jakoś toczyło, ale nie przesadzała z zajmowaniem się domem. To nie było tak, że pracowała w aptece, a potem przychodziła, pucowała, piekła, gotowała. Gotowała, i owszem, ale na zasadzie, by było coś ciepłego do zjedzenia. Piekła bardzo rzadko, właściwie na święta. Ze sprzątaniem też nie przesadzała. Było jako tako, ale bez pucowania. Nie była taką matką Polką, jak się czasem teraz przedstawia. Musiała mieć czas na posłuchanie radia, poczytanie. Telewizora nie mieliśmy bardzo długo. Chyba miałam nego mleka. Cieszyło go, jak po całym dniu w górach i upale można było wsadzić nogi do strumienia. Zachwycony był, kiedy zawitał na rynek małego miasteczka. Floksy kwitły i można je było powąchać. Jego ulubioną książką był „Colas Breugnon” Romaina Rollanda. Całe życie powtarzał, że Colas Breugnon to on. Myślę, że wystarczy przeczytać tę książkę, by zobaczyć co miał na myśli.
Napisał też tomik prozy poetyckiej, który wyszedł tylko raz w małym nakładzie. Wiem, że poezja nie jest rynkowa i pewnie wznowienia nigdy nie będzie. Tylko Gąbka się toczy. Reszta poszła w zapomnienie. Ale ten tomik to jest dokładnie cały tata, zamknięty w wierszach i krótkich utworach prozą poetycką napisanych. To jest coś, czego nie jestem w stanie czytać bez łez w oczach. Rzadko zatem to czytam, bo niezmiennie mnie to porusza. I aż to jest niekomfortowe. Jak to czytam, to ojciec zawsze staje mi przed oczyma. Moje dzieciństwo, wakacje, zapachy i to wszystko to jest cały on.
Ewa: – Nie wszystko myśmy jednakowo odbierali i nie wszystko nas tak samo interesowało. Mnie na przykład pasjonowały wycieczki z ojcem. Bliższe lub dalsze głównie Gorce, Beskidy. Natomiast siostrę interesowało głównie to, że tato pisze dla niej. Była sporo młodsza ode mnie. Dla niej to była książka i dla niej była atrakcją. Dla mnie atrakcją były wakacyjne wypady za miasto. Trwały dwa, dwa i pół miesiąca. Bez ograniczeń. Szło się i nocowało w schronisku. Pierwszy taki nocleg, jaki pamiętam, był w 1953 roku w Luboniu. To była wycieczka z bratem, z Jordanowa, gdzie babcia miała domek. Szliśmy niebieskim szlakiem na Luboń. Dla nas to była wielka wyprawa. Na drugi dzień zejście na Rabkę i powrót do Jordanowa. Powtórzyłam tę trasę częściowo w zeszłym roku. Miałam w oczach tamtą wycieczkę. Jedno miejsce było niezmienione i objawiło mi się takie, jak wtedy. Natomiast przez te 50 lat zabudowa tak poszła do przodu, że nie przypominała niczym tamtej wyprawy. Staram się wychodzić w góry, a raczej w pagórki. Mapa w plecaczku; lubię to i kultywuję.
Anna: – Nie muszę niczego zdobywać. Nienawidzę wprost zorganizowanych wyjazdów. Najbardziej lubię iść po prostu gdzieś przed siebie. I też jak tata... Tu pachnie, a tu ptak przeleciał. Tu piękne kwiaty rosną, a tu słońce się za chmurą chowa. Mam to po tacie, i każde z nas, siostra i brat, mamy to po nim, że jesteśmy trochę dzikimi ludźmi. Najbliżsi – rodzina i zwierzę. I na tym koniec. Więcej nam nie potrzeba, nikogo więcej nie szukamy.
Tomasz: – Tata bardzo dużo jeździł. Poznał ponad 60 krajów. Przede wszystkim podróżował po Europie. To była wymiana literatów organizowana przez Związek Literatów Polskich i przez PEN Club, którego był członkiem. Potem się okazało, że jest możliwość dalszych wypraw, rejsów morskich. W dwóch takich dużych uczestniczył. Paszport miał, ale pieniędzy nie. Na paszport dostał 10 dolarów i z nimi przez trzy miesiące jeździł po Afryce. To piękny cymes.
Anna: – Do dziś pamiętam, zwłaszcza z afrykańskich podróży, jak tata wracał i rozpakowywał bagaże. Nieprawdopodobny temu towarzyszył zapach. Nigdy więcej go później nie czułam. Tata przywoził różne śmieszne rzeczy: nasiona, strączki, maski, bębny robione z tamtejszego drewna przez tubylców. Te rzeczy są do dziś w domu, ale już tak nie pachną. W ogóle tata kojarzy mi się z zapachami. On był na nie wrażliwy, ja jestem także. Może z powodu nosa, mam taki jak tata. Nie wyparłby się mnie. Prezentował mi różne zapachy. Jak zaczynały się wakacje, to rozcierał w dłoniach liście mięty i dawał mi je do powąchania. Ja robię to przez całe życie. Schnące siano, brzegi rzek z mułem obsychającym na kamieniach. Wierzby, łoziny nad brzegami, floksy kwitnące czy nasturcje – jego ulubione kwiatki. Opracowała: AGNIESZKA PACHO Ewelina Karpacz-Oboładze została w kwietniu nagrodzona w Konkursie Artystycznych Form Radiowych Grand PiK 2017 za reportaż „Taśmociął” o Eugeniuszu Rudniku, kompozytorze i reżyserze dźwięku