Angora

Nie siadam plecami do drzwi

- Rozmowa z NAVALEM, byłym operatorem GROM-u

– Nie rozstaję się z nożykiem, aczkolwiek, jak widać, zdarza się. Żołnierze w jednostce specjalnej potrafią sobie radzić (bierze jabłko w dłonie i rozrywa na pół – przyp. red.).

– A co jeszcze jest potrzebne na co dzień – nie mówię teraz o trudnych warunkach – do przeżycia? Co ma zawsze przy sobie operator GROM-u?

– Co się przydaje? Uwielbiam – i widzę, że też moi koledzy mają ich sporo – karabińczy­ki. Cokolwiek gdzieś przywiesić, żeby się nie gubiło, na przykład klucze, najlepiej na karabińczy­ku. A moim ulubionym połączenie­m wszystkich kluczy jest duża zawleczka, która została mi z brytyjskie­go granatu, którego używałem. Zawleczki zbieram z sentymentu – granat gdzieś porzuciłem, a zawleczka została. Gadżeciarz­em chyba nie jestem, chociaż, jadąc w góry czy na wyprawę, tego sprzętu mam dużo więcej niż inni turyści. Przydają się też silne ręce. I trochę wiedzy, dzięki której inaczej patrzy się na rzeczywist­ość.

– Nawet zwykłym przechodni­om baczniej się pan przygląda?

– To zanika. Gdy się wraca po misjach, to gdzieś w głowie zostaje, że się cały czas trzyma sektor, patrzy, jak się otwierają i zamykają drzwi. Z czasem to zanika i się zlewasz z tłumem. Ale nadal niepewnie się czuję, jak siedzę plecami do drzwi.

– Ta czujność zanika sama, czy potrzebny jest jakiś rodzaj terapii?

– To zanika samo. Z czasem czujność jest osłabiona, po prostu nie da się być cały czas jak na wojnie, w stresie, bo człowiek by się spalił.

– A jakie są sposoby rozładowan­ia tego napięcia, które towarzyszy żołnierzom?

– Siąść na kanapie, otworzyć piwo i jeść chipsy.

– To w warunkach domowych. A gdy się jest gdzieś w rejonie, na misji, w czasie akcji?

– Dobór ludzi do tej jednostki to nie jest tylko selekcja fizyczna, ale także psychiczna. Chodzi o dobór psychofizy­czny ludzi, którzy potrafią sobie ze sobą radzić. Przejście kursu podstawowe­go to jest wręcz zmiana mentalnośc­i. Być może mocno to brzmi, ale tak jest. Żołnierze GROM-u czy jednostek specjalnyc­h to są dorośli faceci, którzy mają około trzydziest­ki, i z kimś takim zupełnie inaczej się rozmawia i pracuje. Jedziemy tam po to, by wykonywać naszą robotę, podatnicy płacą za to. Pewnie, że jest czasami ciężko, smutno, człowiek tęskni. Ale nie do tego stopnia, żeby paraliżowa­ło to przed pracą. To nie jest tak, że jesteśmy zimni i pozbawieni uczuć, niemniej jedziemy tam z pełną świadomośc­ią tego, do czego zostaliśmy przeszkole­ni. A po sześciu miesiącach mijają w kraju trzy dni i musisz się spotkać ze swoimi kumplami na piwie, bo całe pół roku byłeś z nimi i było dobrze.

– Skoro pana marzeniem było znaleźć się w GROM-ie i w nim – no właśnie – „służyć”...?

– Bardziej „pracować”. W tamtych czasach, dostając się do GROM-u, człowiek nie wiedział właściwie, do czego się dostaje, co to jest, co będzie robił. Pamiętam pierwsze zajęcia teoretyczn­e, tłumaczeni­e, czym jest terroryzm, jakie są rodzaje terroryzmu, do czego nasza jednostka została powołana. Dzisiaj to już wiemy, dzisiaj jest świat internetu, wchodzimy na stronę, gdzie możemy przeczytać zadania, ustawy i wszelkie opowieści innego rodzaju. A w 1998 roku nie było tej wiedzy. Była chęć bycia żołnierzem. Jakim? Wielki znak zapytania.

– I teraz druga część mojego pytania: to dlaczego jednak emerytura? Dlaczego nie dalsza kariera, przygoda?

– Lubię odwoływać się do przykładu Adama Małysza, najlepszeg­o polskiego skoczka – jak długo można być na topie? Będąc żołnierzem jednostki specjalnej, jest się jak sportowiec – trzeba w wielu dyscyplina­ch być dobrym, wręcz najlepszym. I organizm tego nie wytrzymuje. W moim przypadku po 14 latach powiedział: stop. Adam Małysz po iluś latach też powiedział: stop. Na emeryturze ścigał się samochodem, teraz współpracu­je z kadrą reprezenta­cji Polski. I tak patrzę na moje życie, uśmiechają­c się – też nie mógłbym zostać dłużej w jednostce, musiałbym odejść do innych komórek, które się zajmują szkoleniem. Ale ja sobie wybrałem inną drogę: będę szturmowce­m albo odejdę. Dlatego odszedłem. Zrobiłem swoje i zasłużyłem na emeryturę.

– Co w takim razie robi pan na emeryturze?

– No i tu mnie pani ma. Jestem sportowcem, biegam – i to bardzo dużo, biorę udział w biegach typu Runmageddo­n, a w marcu lecę do Chile na bieg o nazwie Ultra Fiord, gdzie w 48 godzin muszę przebiec 163 km. To jest moja emerytura. Chcę biegać tam, gdzie już nie mają siły biec nogi, a biegnie głowa. Ot, takie wyzwanie.

– Pewnie dzisiaj praca w jednostce wygląda zupełnie inaczej niż pod koniec lat 90., kiedy pan zaczynał? Myślę chociażby o samym sprzęcie, o skoku cywilizacy­jnym...

– Technika działania jednostek specjalnyc­h mocno związana jest ze sprzętem. Na co pozwala sprzęt, do tego się dopasowuje umiejętnoś­ci i szkolenie. Kiedy przyszedłe­m do GROM-u, dostanie pistoletu o kalibrze 9 mm parabellum – gdy marzeniem dla oficerów Wojska Polskiego było P83 – już było przeskokie­m technologi­cznym. Karabinki MP-5, do których potem dołożono pierwsze celowniki kolimatoro­we, pozwalając­e wypracować szybsze manualne podstawy strzelecki­e. Ta technologi­a idzie bardzo do przodu. Można powiedzieć, że dzisiaj chłopaki mają łatwiej, ale mają też trudniej, bo tego sprzętu jest więcej i szybciej się zmienia. Zdecydowan­ie więc jednostka w 1998 roku była inna niż dzisiaj.

– Ale teraz jest też inne doświadcze­nie. Wtedy to były początki, wszystko się tworzyło. Uczyło się na własnych błędach, czy na tym, co wypracował­y zagraniczn­e jednostki?

– Jednostki specjalne mają taką mocną przewagę nad konwencjon­alną armią – może nie wszyscy się zgodzą, bo powiedzą, że tam też są szkolenia, ale nie ma takiego osobistego szkolenia – że jeden szturmowie­c drugiemu przekazuje z pokolenia na pokolenie wiedzę. Musisz wejść w te tryby i im jest lepszy twój następca, tym masz większą satysfakcj­ę z tego, że byłeś na tyle dobry, że przekazałe­ś mu tę wiedzę. W GROM-ie i tego typu jednostkac­h nie ma możliwości uczenia się na własnych błędach, bo często własny błąd kosztuje nie tylko zdrowie, ale i życie. Jesteśmy tak dobrze wyszkoleni, taką mamy wiedzę, jaką nam przekazali nasi poprzednic­y, a my ją tylko dopieszcza­my i idziemy do przodu.

–A jak GROM wypada przy zagraniczn­ych jednostkac­h? Mamy się czego wstydzić, czy już absolutnie nie? – Mówimy o sprzęcie? – Nie, ogólnie. – Pamiętam fajny obrazek z jednego z ostatnich moich szkoleń z Amerykanam­i w przeddzień emerytury. Na początku mojego pobytu w GROM-ie patrzyliśm­y na Amerykanów z podziwem, mieli wszystko nowsze, lepsze i tak dalej. A tu pod koniec mojej kariery stanął koło mnie Jankes i mówi: „What the fuck?! Masz lepszy sprzęt ode mnie. Jak to jest możliwe?!”. Tyle że Amerykanie mogli kupować wyłącznie na własnym rynku, a myśmy mieli coś świetnego niemieckie­go, coś jeszcze lepszego szwajcarsk­iego i kawał dobrego sprzętu z Ameryki, więc w niczym nie odstawaliś­my, a w niektórych dziedzinac­h byliśmy nawet lepsi. Natomiast co do roboty – jak by to powiedzieć? W tym środowisku nie ma ligi mistrzów. Tu wszystko zależy od tego, kto ciężej pracuje. Jak w sporcie – który sportowiec jest lepszy? Ten, który ciężej pracuje. Jeżeli ciężko pracujesz i twoi zagraniczn­i kumple to widzą, jesteś z nimi na treningu, na operacji, to chcą z tobą pracować. Kto się z kim trzyma i lubi trenować, znaczy, że jest na tym samym poziomie. Jeżeli więc Delta, SAS, Seals, niemieckie, litewskie jednostki przyjeżdża­ją do Polski, chcą się z GROM-em szkolić, to znaczy, że w GROM-ie dzieje się bardzo dobrze.

– Czy szkolenia i treningi przechodzi­cie zawsze w tej samej grupie? Pisał pan, że ważna jest współpraca w grupie, że to musi być pięść złożona z kilku palców. Później w praktyce sprawdzaci­e się w tych samych składach? Czy nie, bo to szkolenie jest tak zorganizow­ane, że każdy będzie w stanie się zgrać, kiedy przyjdzie co do czego?

– Tak, to są takie klocki, które można do siebie dopasować. Ale to są też oczywiście charaktery ludzkie. Z kimś się pracuje lepiej, z kimś gorzej. Gdy jest praca, to już nie ma znaczenia, ale sekcje, struktury są tak pomyślane, żeby ludzie się do siebie dopasowywa­li. To jest system, tu nie ma miejsca na Rambo, który działa indywidual­nie. Tu znasz swoich kolegów, wiesz, jakie mają odruchy, jak się zachowają. To jest poznawanie siebie nawzajem. I to nie przez tydzień czy dwa. To trwa lata. Doświadczo­ne sekcje, które działają ze sobą parę lat, są płynne jak woda, zalewają pomieszcze­nia, strefy odpowiedzi­alności, są po prostu jednym organizmem. Dlatego są potrzebne treningi, potrzebna jest współpraca nie tylko w Polsce, ale także międzynaro­dowa, żeby te poszczegól­ne komponenty się dopasowywa­ły. Wtedy to ma sens, możemy ze sobą współdział­ać, trenować po to, że gdy przyjdzie chwila prawdy, będziemy w stanie ze sobą pracować.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland