Znajoma twarz
Rozmowa z PAWŁEM JASIONOWSKIM, gwiazdą muzyki disco polo i dance
– Zaprezentował pan wspaniałą galerię postaci show-biznesu. Ile zawdzięcza pan trenerom?
– Bardzo dużo. Umiejętności wokalne rozbudziła w nas Agnieszka Hekiert, a aktorskie i ruchowe Kris Adamski. To świetni fachowcy, z którymi praca była prawdziwą przyjemnością. Zaprezentowali szkołę, której nigdy wcześniej nie miałem. Przez trzy miesiące podszkoliłem swoje umiejętności wokalno-aktorskie. Ćwiczyliśmy jeszcze z Izą Puk i Anią Ozer, trenerkami wokalnymi, które również nam pomagały i bardzo im za to dziękuję.
– Bez pomocy tych osób nie dałby pan pewnie rady przeistoczyć się w tylu artystów...
– Chyba nie. Już po kilku pierwszych lekcjach doszedłem do wniosku, że aktorstwo jest w tym programie równie ważne jak śpiew. Zastanawiałem się, jak by to wszystko wyglądało, gdybym sam musiał się występów.
– Która z prezentowanych postaci okazała się najtrudniejsza?
– Każda postać kobieca była dla mnie trudna. Osobnym problemem było chodzenie na szpilkach, no i oczywiście kobieca barwa głosu, która wydawała się barierą nie do przeskoczenia. – A która była najłatwiejsza? – Nie było takiej, bo do każdej postaci przygotowywałem się pieczołowicie, poświęcając jej dużo czasu. Szukałem informacji w internecie na jej temat. Słuchałem nie tylko piosenki, którą miałem wykonać, ale zapoznawałem się z całym repertuarem artysty.
– Przypomnijmy gwiazdy, w które pan się wcielał...
–W pierwszym odcinku byłem Urszulą, w drugim Billy Joelem, w trzecim Bruno Marsem, w czwartym Toto Cutugnem, w piątym Till Lin- przygotowywać do demannem z zespołu Rammstein, w szóstym Macy Grey, w siódmym Månsem Zelmerlöwem, w ósmym Chubby Checkerem, w dziewiątym Eugeniuszem Bodo. W finałowym byłem Al Bano. Wielką przygodą było dla mnie wcielenie się w postać wokalisty z Rammstein. Wydawać się mogło, że ja i on to dwa różne światy, a jednak udało mi się zgłębić jego charyzmatyczną osobowość.
– Poszedł pan do tego show, żeby wygrać?
– Już samo zakwalifikowanie się mogę nazwać wygraną, bo było to również spełnienie moich marzeń z dzieciństwa, kiedy starałem się naśladować różne głosy, żeby się zbliżyć do oryginału. Niezwykle ważne było dla mnie, że mogłem poznać wspaniałych ludzi, nawiązać nowe przyjaźnie.
– Show „Twoja twarz brzmi znajomo” się zakończył i pan wróci do disco polo. Chyba szkoda będzie tego wszystkiego, czego się pan nauczył?
– Na pewno jeden z utworów, które prezentowałem, będę chciał włączyć do repertuaru. Niebawem wybierzemy go z zespołem i zaaranżujemy, by w ten sposób przedłużyć ten wspaniały czas. Nauczyłem się bardzo wiele i postaram się tę wiedzę dobrze wykorzystać.
– Mało kto wie, że jest pan wszechstronnie przygotowany muzycznie...
– Uczęszczałem do szkoły muzycznej w klasie fortepianu, potem ukończyłem szkołę muzyczną drugiego stopnia w Łomży, gdzie uczyłem się gry na saksofonie. Z muzyką jestem związany już od szóstego roku życia.
– Grał pan z kwartetem saksofonowym, z big-bandem, muzykę klasyczną i rozrywkową. W rezultacie wylądował pan na weselach, potem było disco polo...
– Będąc uczniem szkoły muzycznej, brałem udział w wielu projektach. Występowałem m.in. w zespole grającym na imprezach. Pod kątem jednej z nich przygotowaliśmy utwór „Żono moja”. Był rok 2007 i ku mojemu zaskoczeniu znalazł się on na płytach CD, potem był w internecie na YouTube. Piosenka stała się przebojem, także na scenie. Pojawiły się propozycje, potem teledyski sygnowane przez zespół Masters. Nagraliśmy pierwszą płytę, dzisiaj mamy na koncie kilka innych przebojów.
– Co dały panu występy na weselach?
– Były szkołą życia i polecam je wszystkim muzykom. Wesela