Bliskość spojrzenia Madonny
KSIĄDZ W CYWILU
Bardzo lubię odwiedzać małe, najczęściej drewniane kościółki, których jest bez liku na szlakach naszych (nie tylko wakacyjnych) wędrówek. Gdy szczęście dopisze, to zdarza się, że te Boże przybytki są otwarte pomimo pory dalekiej od wyznaczonej godziny, gdy kapłan sprawuje tam Eucharystię.
Półmrok tych miejsc łagodzony promieniami słońca, które zaglądają do środka przez kolorowe szybki sfatygowanych starością witraży, i lekki chłód (pomimo upalnej letniej pogody) otulający wchodzącego, sprawiają, że od pierwszej chwili człowiek doznaje przyjemnego uczucia, że znalazł się w miejscu, gdzie choćby na chwilę dozna azylu od trosk świata przetaczającego się na zewnątrz.
Bardzo lubię w takiej chwili zająć miejsce w ławce z klęcznikiem, na którym czas pozostawił ślady modlących się na nim wielu pokoleń wiernych, po których pozostała już tylko mglista pamięć i może obrośnięte mchem nagrobki na małym przykościelnym cmentarzyku.
Bardzo lubię tam siedzieć, wpatrując się w skaczące światełko wiecznej lampki przy ołtarzu. Wtedy po kilku chwilach zaczynam słyszeć ciszę tego miejsca, która nabiera dźwięków modlitw napełniających to miejsce od niepamiętnych czasów.
Zamykam oczy i wyobrażam sobie pątników przynoszących ze sobą prośby i podziękowania z nadzieją, że dobry Bóg nie pozostawi ich samych z troskami trudnego życia.
Później otwieram oczy i powracam wzrokiem do miejsca obok skaczącego czerwonego światełka.
On tam jest i mówi do mnie ciszą, a ja, siedząc na końcu małego kościółka, staram się wsłuchiwać w jego głos, i jest mi dobrze.
Szczególnie lubię małe lokalne sanktuaria maryjne, w których od niepamiętnych czasów na poczesnych miejscach (często w ołtarzu kościółka) znajdują się ikony Matki Bożej albo figurki Madonny wyrzeźbione ręką najczęściej anonimowego artysty. Pewnie znawcy sztuki mieliby niekiedy swoje krytyczne zdanie na temat poziomu artystycznego tych