Burmistrz chciał im zrobić getto?
Jeździmy jak do pożaru
Miasto Łódź sprzedało prywatnej osobie kamienicę z lokatorami. Z 30 rodzin, które tam mieszkały, zostały już tylko cztery. Skuteczność, z jaką czyściciel uprzykrzał życie lokatorom, i obojętność policji na ustawiczne nękanie – przerażają. Wyłamywanie drzwi łomem, odcinanie wody i prądu, groźby, a nawet przemoc fizyczna to dla funkcjonariuszy tylko elementy zwykłego sporu, w który policja nie zamierza ingerować.
Wciąż zgłaszają się do nas osoby, które właściciel wynajmowanego przez nie mieszkania chce wyrzucić, ale nie chce mu się iść do sądu po wyrok eksmisji, więc sięga po przemoc fizyczną i psychiczną.
Ostatnio w podobnej sprawie zwrócił się do mnie burmistrz jednej z warszawskich dzielnic. Oznajmił, że osoba wynajmująca mieszkanie w trybie najmu doraźnego, a będąca w beznadziejnej sytuacji zdrowotnej i materialnej, dostanie już wkrótce mieszkanie od miasta (socjalne), ale poproszono mnie, żebym powstrzymał zbója, który tę osobą straszy, nachodzi, zmienia zamki i doprowadza ją do depresji i nieustannego płaczu. Ciekawe, że ów urzędnik samorządowy, człowiek o miękkim sercu, nawet przez chwilę nie pomyślał, że można by w tej sprawie zwrócić się do policji. On wie, że policja stoi po stronie właścicieli, więc to my, społecznicy, mamy wymuszać na właścicielu przestrzeganie prawa.
Zadzwoniłem do gościa i wyraziłem zdziwienie, że zapowiedział bezprawną eksmisję, bez tytułu wykonawczego (wyroku) i komornika. Natychmiast wszystkiemu zaprzeczył, starał się wywrzeć na mnie jak najlepsze wrażenie. Kobieta może teraz spać spokojnie, ale trudno nie zauważyć, że to państwo nie działa i że my wciąż musimy wyręczać je w jego podstawowych funkcjach, takich jak choćby obrona przed utratą zdrowia i życia, miru domowego, elementarnego poczucia bezpieczeństwa.
Wciąż otrzymujemy sygnały o takich zachowaniach i jeździmy jak pogotowie do mieszkań, w których kamienicznicy i czyściciele dopuszczają się bezprawia. Uświadamiamy agresorom, że łamią prawo, ale rzadko zdarza się patrol policyjny, który by nasze słowa potwierdził i odpowiednio zareagował. Mam nadzieję, że ktoś przeszkoli policję i uświadomi jej, że poza prawem własności istnieją jeszcze inne prawa – prawa człowieka i obywatela. O łódzkim czyścicielu kamienic – czytaj str. 28 – 29
Mieszkańcy dowiedzieli się, że władze chcą uznać ich osiedle za obszar zdegradowany. – Nie jesteśmy żadną patologią – oburzają się.
– To bezmyślność biurokratyczna. Odrobina inteligencji i wrażliwości wystarczyłaby, by użyć innych słów, nikogo nieraniących i nieobraźliwych – uważa prof. Jerzy Kopania, etyk. – To tak, jakby lekarz oznajmił: „ma pan ropień i trzeba to wyczyścić”. To inaczej brzmi niż: „pan gnije i cuchnie”.
Tak prof. Kopania komentuje to, co wydarzyło się we wtorek w Wasilkowie. W tamtejszym magistracie doszło do wielkiej awantury. Zaczęło się od ulotki, którą ktoś rozniósł po osiedlu przy ul. Emilii Plater w Wasilkowie.
– Czyta pani! – podsunęła nam ją Wiesława Łupińska, emerytka. Rozejrzała się wokół i wyjęła z koperty kartkę. I przejęta dodała: – Muszę ją wysłać do dzieci, niech działają.
Ktoś napisał w ulotce, że burmistrz gminy Wasilków rozpoczął procedurę wyznaczenia obszaru zdegradowanego... m.in. wokół ul. Emilii Plater i ul. Nadrzecznej w Wasilkowie. Obszar zdegradowany to „obszar w stanie kryzysowym z powodu bezrobocia, ubóstwa, przestępczości, niskiego poziomu edukacji, niewystarczającego poziomu uczestnictwa w życiu publicznym i kulturalnym (...)”.
Ludzi te słowa mocno dotknęły. Tak mocno wzięli sobie do serca słowo „zdegradowany”, że zrobili w urzędzie awanturę.
– Chcą z nas patologię zrobić. Dziadów i pijaków! Obszar zdegradowany! No ludzie, jaka my jesteśmy degradacja? – denerwował się Tadeusz Kruczkowski, jeden z mieszkańców.
– Chcą nas tak obrazić, że u nas menele mieszkają. Są jakieś slamsy, czy coś jeszcze. Że jesteśmy narkomani, niewykształceni. Na naszym osiedlu przeważnie mieszkają emeryci, którzy całe życie przepracowali i teraz ich do takiego stopnia poniżyć? – jedna z kobiet aż trzęsła się ze złości.
– Cały Wasilków będzie zdegradowany – wtrąciła inna z grupy rozzłoszczonych kobiet.
– To masakra. Przecież burmistrz pochodzi z Wasilkowa. A on po prostu dopadł do władzy. A teraz mówi, że ja jestem patologią – oburzała się Beata Sochoń.
– Nie pozwolimy na to, by nas zniweczył. Wszędzie jest patologia, na całym świecie. Tego się nie wypleni – krzyczała donośnym głosem kobieta.
Jednak wśród zbuntowanych ludzi są i tacy, którzy za bardzo nie wiedzieli, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.
– Nic nie rozumiem, ale domyślam się, że ktoś chce zrobić jakieś machlojki. To nic dobrego nie będzie. Źle się dzieje, a burmistrz robi coś po cichu – uważa Stanisława Kudaszewicz.
Gmina jest w trakcie przygotowywania programu rewitalizacji. Dostała na to 100 tysięcy zł. – Trzeba określić, jaki teren może się nadawać do specjalnego dowartościowania – tłumaczy nam Mirosław Bielawski, burmistrz Wasilkowa. Programem rewitalizacji terenów zdegradowanych może być objętych 20 procent gminy, w tym właśnie osiedle przy ul. Emilii Plater.
I właśnie to było omawiane na komisji ładu przestrzennego i infrastruktury technicznej. Ponad setka rozzłoszczonych ludzi wpadła na obrady... Bo nie czują się zdegradowani. I nie są żadną patologią.
Agnieszka Olender z organizacji, która przygotowuje program rewitalizacji w gminie Wasilków, odważnie stanęła na środku sali. Otoczył ją krąg zbuntowanych. Spokojnie tłumaczyła, że rewitalizacja dzieje się w całym kraju. I że to nie taka wcale nowa rzecz. Bo nawet w Białymstoku też była rewitalizacja, kiedy odnowiono rynek Kościuszki. A ta rewitalizacja to oznacza, że będzie się lepiej żyło. No i będą pieniądze z Unii na różne inwestycje.