Do licytacji nie doszło
Bank nie chce wrócić do rat. W mieszkaniu, które ma iść pod młotek, obok dłużniczki przebywa także kobieta na wózku inwalidzkim i chora na serce trzynastolatka. W sądzie okręgowym leży pozew o unieważnienie Bankowego Tytułu Egzekucyjnego, skarga na czynność komornika. A jednak stoimy tutaj na korytarzu sądowym i płoszymy sępy. Jest ich tym razem siedem. Wpłaciły po ponad 30 tys. zł kaucji i chcą skorzystać z atrakcyjnej ceny. Poznaję te twarze, zawsze te same. To handlarze. Tacy kupują, żeby wyrzucić lokatorów i odsprzedać z zyskiem. Nie chcą z nami rozmawiać, więc łazimy za nimi, otaczamy ich i mówimy, że to nie w porządku, że ta kobieta jest niepełnosprawna, i ta dziewczynka... i że tak się nie godzi, że użyjemy wszelkich środków prawnych, aby nie dać ich wyrzucić. Wreszcie jeden z licytantów wzywa policję. Patrol przychodzi i, nie zauważywszy niczego niezgodnego z prawem, szybko się oddala.
Sędzia odczytuje treść długiej skargi na czynność komornika. Jest tam wiele o względach humanitarnych, o sprawiedliwości społecznej. Uznaje jednak, że nie można wstrzymać licytacji. Wtedy komornik utrąca jedną z amatorek „tanich okazji”, bo wprawdzie wpłaciła wadium w wysokości 34 tys. zł, ale nie dopłaciła 60 groszy. Kobieta jest wściekła. Kolejni potencjalni nabywcy mieszkania z trzema lokatorkami wycofują się, składając oświadczenia pełne oburzenia. Jeden z nich oświadcza, że nie jest „sępem”, tylko inwestorem. Inny znów prosi sąd, aby zwrócił się do ustawodawcy o uchwalenie takiego prawa, które uniemożliwia opóźnianie opróżnienia lokalu po licytacji. Jeden z wyczytanych kupców nawet nie wszedł na salę. Kiedy tylko zaczęliśmy rozmowy na korytarzu, wyszedł z sądu, mówiąc, że on nie chce mieć z tym nic wspólnego. Kiedy kolejny licytant skarży się na zastraszanie, proszę o głos. Wyjaśniam sądowi, że wezwana policja nie stwierdziła żadnych naruszeń prawa, że my tylko zapowiadaliśmy, iż podejmiemy wszelkie kroki prawne, które utrudnią szybki obrót nabytym na licytacji lokalem. Sędzia zauważa, że zgromadzona na sali publiczność (30 osób w koszulkach organizacyjnych) zachowuje się spokojnie. Wyraźnie widać, że nikt w tym sądzie – od ochroniarzy, po policjantów, sędziego, a nawet komornika – nie żywi sympatii dla sępów, które ostatecznie zostały spłoszone. Wycofały się i do licytacji nie doszło.
Czy ciążę lwicy można przegapić?
Andrzej Pabich, dyrektor Zoo Safari, gdzie doszło do dramatu: – Można i sytuacja z niedzieli jest na to najlepszym dowodem. Nikt w Polsce i Europie nie ma tak dobrych wyników, jeżeli chodzi o rozmnażanie lwów i tygrysów. A mimo to u nas zdarzyło się to nieszczęście.
Prof. Andrzej Elżanowski, zoolog, specjalista ds. dobrostanu zwierząt: – Wszystko można przegapić, jeżeli się nie uważa...
Michał Targowski, dyrektor zoo w Gdańsku-Oliwie: – W świecie zwierząt wszystko jest możliwe. Mogę jedynie powiedzieć, że u nas raczej do takiej sytuacji by nie doszło.
Andrzej Kruszewicz, dyrektor warszawskiego zoo: – Tak, jest to możliwe. Lwice do ostatnich dni przed porodem muszą polować. Dlatego ich organizmy są skonstruowane tak, żeby w jak najmniejszym stopniu ciąża wpływała na aktywność samic.
(...) Dlaczego małe lwiątka zostały zaatakowane?
Andrzej Pabich: – Dla reszty stada to było coś ciekawego – oto w wybiegu pojawiły się trzy małe stworzonka. Zainteresowane lwy zaczęły się nimi bawić – jak to koty. W normalnej sytuacji matka powinna chronić swoje dzieci przed innymi członkami stada. W tej sytuacji nie miała takiej możliwości.
Prof. Andrzej Elżanowski: – Te lwy się chyba bawiły ślepymi kociętami, które nagle pojawiły się na wybiegu. Matka nie miała gdzie się schować na czas porodu. W warunkach naturalnych lwica opuszcza grupę i przyprowadza dopiero dwumiesięczne młode.
Michał Targowski: – Atak dorosłych lwów na nowo narodzone kocięta nie jest niczym niespotykanym. Dlatego porody przeprowadza się w sposób kontrolowany. Dopiero po kilku tygodniach młode są dopuszczane do kontaktu z dorosłymi osobnikami. Każdorazowo jest to jednak dla nas stresujące doświadczenie, na które długo się przygotowujemy. Mamy do dyspozycji m.in. strumienie wody i urządzenia hukowe – dzięki nim interweniujemy, jeżeli dojdzie do agresji ze strony dorosłych lwów.
Andrzej Kruszewicz: – Lwica izoluje się przed narodzinami. Tu nie miała gdzie pójść. Jej dzieci były narażone na interakcje ze strony innych dorosłych osobników. Na dodatek młoda matka nie miała na tyle rozwiniętego instynktu macierzyńskiego, żeby bronić dzieci.
Dlaczego nie uśpiono od razu innych lwów, kiedy doszło do niebezpiecznej sytuacji?
Andrzej Pabich: – W momencie zdarzenia na terenie ogrodu było kilka tysięcy ludzi. Bezpieczeństwo naszych gości było i zawsze będzie priorytetem. Nikt nie odważyłby się na strzelanie do zwierząt na tak dużej przestrzeni – ryzyko było zbyt duże. Poza tym strzelenie do jednego z lwów mogłoby doprowadzić do wybuchu paniki u innych osobników. A to tylko pogorszyłoby sytuację.
Prof. Andrzej Elżanowski: – Z tego, co wiem, w tym Zoo Safari, żyjącym z pokazywania lwów, nie było gotowości do użycia strzelby Palmera (strzelba do usypiania zwierząt – red.). Czekali bezradnie 2,5 godziny na weterynarza. To jest skandaliczne zaniedbanie.
– To nie jest takie hop-siup. Przed podaniem środka trzeba najpierw dokładnie obliczyć ilość środka usypiającego. Jeżeli dawka będzie za mała – środek zadziała bardzo późno. Jeżeli za duża – uśpiony lew może już nigdy się nie wybudzić. W tej sytuacji sprawa nie była oczywista. Ryzyko dla dorosłych osobników było na tyle duże, że zdecydowano się je chronić – nawet kosztem nowo narodzonych lwiątek. To brutalne, ale w naturze bardzo częste zjawisko.
Andrzej Kruszewicz: – To nie jest ani łatwy, ani szybki proces. Przed każdym strzałem należy dokładnie przygotować środek. Nie można trzymać takiej broni (do usypiania – red.) w ciągłej gotowości. W sytuacji stresowej – takiej, jaka miała miejsce w Borysewie – mogłoby dojść do nieszczęścia. Immobilon – jeden ze specyfików stosowanych w takich sytuacjach – może być śmiertelnie groźny dla człowieka, jeżeli jego kropla spadnie na skórę. Potrafię sobie wyobrazić, że przygotowywanie go w nerwach mogłoby doprowadzić do tragedii...
(...) Co zmieniłoby się, gdyby pracownicy zoo wcześniej dowiedzieli się o ciąży lwicy?
Andrzej Pabich: – Moglibyśmy się przygotować do porodu – tak jak z powodzeniem robiliśmy to wcześniej.
Prof. Andrzej Elżanowski: – Z pewnością samica powinna zostać odseparowana. Mam nadzieję, że tak byłoby też i w tym ogrodzie.
Michał Targowski: – Samica miałaby szansę na zajęcie się młodymi, bo najpewniej rodziłaby w spokojnym i bezpiecznym miejscu.
Andrzej Kruszewicz: – Lwica urodziłaby w samotności. Szansa na przeżycie lwiątek byłaby nieproporcjonalnie wyższa.
(...) Czy to, co wydarzyło się w Borysewie, źle świadczy o kadrze w ogrodzie?
Andrzej Pabich: – Nie. Podkreślam to z całą mocą. Prof. Andrzej Elżanowski: – Cała ta sytuacja źle świadczy o właścicielu tego zoo i jego pracownikach. Dowodzi kompletnego braku przygotowania na sytuację kryzysową, co w przypadku hodowania największych lądowych ssaków drapieżnych świadczy o braku odpowiedzialności. Jest dowodem na to, że należy jak najszybciej uregulować, kto i w jakich warunkach powinien hodować dzikie zwierzęta. Czas skończyć z wolną amerykanką. Obecnie niemal każdy może mieć u siebie dzikie zwierzęta i może to robić bez żadnej kontroli. Uważam, że tylko ogrody stowarzyszone w Europejskim Stowarzyszeniu Ogrodów Zoologicznych i Akwariów powinny mieć zgodę na hodowlę dzikich zwierząt.
Michał Targowski: – Nie chcę oceniać. Jednocześnie zaznaczam, że u nas raczej by do takiej sytuacji nie doszło.
Andrzej Kruszewicz: – Nie. Tu po prostu lwy przechytrzyły ludzi. Tak czasem bywa. BŻ/I/JB
(TVN24.pl, 13 VI) (Skróty pochodzą od redakcji „Angory”)