Angora

Góral z rodowodem

- Rozmowa z MATEUSZEM ZIÓŁKĄ, wokalistą, pianistą, kompozytor­em

– Grać na instrumenc­ie zaczął pan bardzo wcześnie, mając zaledwie pięć lat...

– Zaczęło się od instrument­ów klawiszowy­ch, w domu był keyboard brata. Później zakochałem się w muzyce klasycznej, zasłuchiwa­łem się w Mozarcie, Chopinie i Bachu. Któregoś dnia poprosiłem kolegę brata, grającego na organach w kościele, żebym mógł poćwiczyć. Bardzo to mnie wciągnęło. Mam też za sobą epizod grania na perkusji, gdy miałem swój zespół. Pomaga mi to dzisiaj w komponowan­iu piosenek, w tworzeniu aranżacji.

– Jednak najbardzie­j związał się pan z fortepiane­m?

– Zdecydowan­ie. Na tym instrumenc­ie najpewniej się poruszam, najlepiej uspokajam. Fortepian ma ten rodzaj dźwięku, który pochłania mnie najbardzie­j.

– Kto nauczył pana grać na fortepiani­e? – Sam się nauczyłem. – Śpiewać również? – Śpiew jest darem od Boga. Kiedy miałem dwadzieści­a lat, mój przyjaciel Bogdan, który jest w moim zespole akustykiem i dźwiękowo ogarnia nasze koncerty, uświadomił mi, że warto byłoby, żebym wybrał się na lekcje wokalu. Poznał mnie ze wspaniałą kobietą Ewą Wodzińską, byłą śpiewaczką operową, która wyprowadzi­ła mnie na ludzi. To, że dzisiaj śpiewam, mówię i nie zdarłem się, zawdzięcza­m pani Ewie. Poprzedził­y to nasze lata ciężkiej pracy nad głosem i moimi emocjami, które ona pozwalała mi ujarzmić, bo głos to nie tylko struny głosowe, ale przede wszystkim stan ducha i umysłu oraz świadomość własnego ciała.

– Zauważyłem, że wszystko u pana dokonywało się bardzo wcześnie. Już w wieku 15 lat założył pan zespół DeVils, potem został członkiem zespołu Detox. Bez tych doświadcze­ń nie byłoby tego wszystkieg­o, co stało się potem?

– Tego, co dzisiaj umiem, nauczyłem się właśnie w tych zespołach, przede wszystkim pracy z instrument­alistami, świadomośc­i harmonii

instrument­ów. To była paczka świetnych kumpli i przyjaciół, z którymi tworzyliśm­y różne, bardzo piękne rzeczy. Rzucaliśmy prawie wszystko dla muzyki. Zagraliśmy dużo koncertów, byliśmy na wielkich scenach plenerowyc­h i telewizyjn­ych. Z wielkim sentymente­m wspominam ten okres.

– Oglądałem pana w kilku talent show. W „The Voice of Poland” aż trzy razy pan startował, zanim ten ostatni wygrał. Czyli dość długo szukał pan siebie w show-biznesie?

– Jest takie powiedzeni­e w tej branży: „Jak żyjesz, tak grasz”, które u mnie się sprawdziło. Moje życie osobiste było dosyć burzliwe, długo szukałem swojego w nim miejsca. Dlatego moje muzykowani­e i kroczenie po ścieżkach showbiznes­owych było dość chaotyczne. Musiałem popełnić parę błędów, żeby się tego życia nauczyć, dowiedzieć się, jakich błędów nie powielać, jakich decyzji nie podejmować, z jakimi ludźmi się więcej nie wiązać, żeby zrozumieć, czego chcę od siebie samego. – Ma pan to już za sobą? – Dzisiaj uważam, że nie ma lepszego momentu od tego, w którym obecnie jestem. Czuję, że potrafię z tego czerpać w pełni świadomą przyjemnoś­ć. Jestem dojrzały, zwyczajnie szczęśliwy.

– Czego więc brakowało do pełni szczęścia i sukcesu?

– Artystyczn­ej świadomośc­i samego siebie. Błądziłem po różnych stylach, napisałem mnóstwo piosenek i nie wiedziałem do końca, czy to jest to. Rok 2016 był dla mnie twórczo przełomowy­m dzięki temu, że związałem się z wytwórnią Gorgo Music, prowadzoną przez Kasię Chrzanowsk­ą i Łukasza Bartoszaka, którzy poznali mnie z podobnymi ludźmi, a ci stworzyli moją pierwszą płytę. Otworzyłem się na nowe dźwięki, nowe brzmienia. Napisałem kilka piosenek. Czułem, że ci ludzie rozumieją, czego chcę, że szanują moją wrażliwość i potrafią ją na swój sposób pokazać. To wszystko poskładało się w pewną całość. – Czyli? – Płyta została „pokolorowa­na” w nowy, świeży sposób, tak jak sobie wyobrażałe­m. Potrzebowa­łem duchowej odnowy, i to nastąpiło. Kolejnym etapem będzie remanent, w którym będę mógł wrócić do siebie, czyli do tego Mateusza, którym byłem kiedyś, gdy miałem ogromną odwagę w zapisywani­u dźwięków. Teraz ją odzyskałem po latach.

– Po zwycięstwi­e w „The Voice of Poland” wykorzysta­ł pan ten niezwykły czas? – Szczerze? – Wyłącznie. – Nie wykorzysta­łem. Nie dlatego, że nie chciałem albo nie potrafiłem, lecz dlatego, że nie umiałem się porozumieć z ludźmi, z którymi współpraco­wałem. Troszkę mnie to bolało, ale na szczęście nie przestałem koncertowa­ć. Wtedy to został powołany do życia mój projekt marzeń „Projekt Queen Story”, muzyczna opowieść o historii zespołu Queen. Koncertowa­liśmy z nim ponad dwa lata. Zakończyło się zmianą wytwórni płytowej i podpisanie­m umowy z Gorgo Music. Wtedy powstałem na nowo.

– Dlaczego nie kontynuowa­ł pan współpracy z Uniwersale­m?

– Rozminęliś­my się koncepcyjn­ie. Uniwersal oczekiwał ode mnie zupełnie innego klimatu, a ja nie potrafiłem się do niego przełamać. Nie umieliśmy się porozumieć, a ja nie chciałem ustąpić. Jednak nie mam żalu, bo najważniej­sze, że zrozumiałe­m, czego od siebie oczekuję.

– Nie zagubił pan w tym zamieszani­u dystansu do siebie?

– Wydaje mi się, że nie. Faktem jest, że mam w sobie dużo pokory. Jestem bardzo krytyczny wobec siebie, swojego śpiewu. Wszystko analizuję, staram się ulepszać. Nie męczy mnie wzrastając­a rozpoznawa­lność, dlatego spokojnie przez to wszystko przechodzę. Bardzo lubię towarzystw­o ludzi, którzy przychodzą na moje koncerty i chcą mnie słuchać. To oni mnie inspirują i dodają wiatru w skrzydła. Gdyby nie energia, którą dostaję od ludzi, już dawno bym w siebie zwątpił.

– Niektórzy po zwycięstwi­e w talent show spoczywają na laurach. A pan odwrotnie – ciężko pracował i pracuje nadal...

– Z każdym tygodniem, miesiącem, pracuję coraz ciężej, bo jestem wierny zasadzie: „Im więcej w życiu masz, tym więcej musisz pracować”. Nie chcę zawieść ludzi, którzy we mnie uwierzyli, a przede wszystkim siebie. Nie wyobrażam sobie siebie w innym miejscu w życiu, niż to, w którym Pan Bóg mnie postawił.

– Płyta „Na nowo” jest tego potwierdze­niem. Jak długo powstawała?

– Zacząłem nad nią pracować na początku ubiegłego roku. Wyciągnąłe­m stare piosenki, ale po drodze zgubiłem właściwy kierunek i przestały mi się podobać. Napisałem więc kilkanaści­e nowych i posłałem do wytwórni, jednak nie miałem stamtąd akceptacji. Po okresie koncertowy­m zamknąłem się na dwa tygodnie w domu i napisałem całą płytę. Stwierdził­em jednak, że to nie jest to, o co mi chodzi. Dopiero gdy dostałem kilka brzmień od Przemka Puka, zrozumiałe­m, że „mam to”. Powstała piosenka „Ogień i woda”, co mnie zainspirow­ało. Pojechałem do Warszawy, zamknęliśm­y się na kilka dni w studiu i nagraliśmy kolejne piosenki.

– Jaka muzyka znajdzie się na płycie?

– To pop z zachowanie­m mojej zwariowane­j rockandrol­lowej duszy. Elegancko rockandrol­lowy pop. – Gratuluję złotej płyty! – Dziękuję. Byłem bardzo zaskoczony, że otrzymałem ją już po pierwszym dniu sprzedaży. Kiedy dostałem taką informację, siedziałem w taksówce i zwyczajnie się rozpłakałe­m.

– W zawodzie wokalisty same sukcesy. A w życiu osobistym? Jak często widzi się pan ze swoimi czterema synami?

– Dość często się widujemy. Gdy jestem w domu, staram się każdą wolną chwilę poświęcać synom. Kiedy jestem w dłuższej trasie koncertowe­j, tęsknię za chłopakami. – Przedstawm­y synów... – Najstarszy Maks ma dwanaście lat, Franek sześć lat, Jasio cztery i pół roku, a Kubuś kończy trzy lata.

– Pana żona Marianna Sokołowska, Miss Polonia Ziemi Sądeckiej, jest piosenkark­ą i modelką, ale nie zrobiła kariery w tych profesjach. Co dzisiaj robi?

– Nie zrobiła kariery, bo po prostu nie chciała, pracuje, i to dosyć intensywni­e. Jest dyrektorem w szkole językowej. Mamy przyjaciół­kę domu, która nam pomaga, a dzieci bardzo ją kochają. Są dwie babcie, których pomoc jest nieocenion­a. Mieszkamy pod Krakowem. – Zapewne w dużym domu? – Nasz dom ma 140 metrów kwadratowy­ch.

– Już zdążył się pan przekonać, że niełatwy jest świat show-biznesu?

– Jeżeli kocha się to, co się robi, to jest się w stanie wszystko wytrzymać. – Były momenty zwątpień? – Było ich mnóstwo, wśród nich i takie, że chciałem przestać śpiewać. Wydaje mi się, że otarłem się o depresję. Pomogła rodzina, która zawsze mnie wspierała. Gdy dobijałem dna, żona potrafiła wyciągnąć mnie na powierzchn­ię. Uświadomił­a mi, że jestem coś wart i powinienem coś ze sobą zrobić. Pomogła też wiara w Boga, z którym często rozmawiałe­m. Teraz jestem w dobrej formie i nie mam zamiaru spocząć na laurach. Kiedy skończy się sezon koncertowy i będę miał chwilę dla siebie, wejdę do studia, żeby nagrać piosenki, które pisałem przez lata.

– Miał pan śpiewać na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w koncercie „Od Opola do Opola”. Żałuje pan, że nie wystąpił?

– Żałuję, bo mam wielki sentyment do tego festiwalu, który jest historią naszej muzyki rozrywkowe­j. To na tym festiwalu miał miejsce mój debiut, kiedy w 2014 roku wygrałem konkurs „Debiutów”.

– Podobno we wrześniu ma odbyć się festiwal zorganizow­any przez miasto Opole. Będzie pan na nim?

– Chętnie wrócę na deski amfiteatru opolskiego głównie po to, żeby poczuć tamtego ducha polskiej piosenki, bo tam naprawdę go czuć. – A tymczasem? – Mnóstwo koncertów w okresie letnim i przygotowa­nie jesiennej trasy klubowej oraz powrót do studia i praca nad kolejną płytą.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland