Wszystkie zegarki Gerlacha są składane ręcznie
Orzeł, ORP Dzik, ORP Sokół oraz generał Sosabowski (zegarek skonstruowany dla żołnierzy z 6. brygady powietrznodesantowej noszącej imię generała) upamiętniają polskich żołnierzy walczących na Zachodzie. Jest też model kosmonauta (nawiązujący do polskiego (!) zegarka Unitra Warel, który zabrał ze sobą w kosmos Mirosław Hermaszewski) i Otago (tak nazywał się żaglowiec dowodzony przez Józefa Conrada Korzeniowskiego), są m/s Batory, husaria i dragon.
Przez sześć lat fundacja wypuściła na rynek ponad 40 modeli! Ile sztuk sprzedała, to pilnie strzeżona tajemnica, ale prezes zapewnia, że znacznie powyżej 10 tys. sztuk.
– Wszystkie modele, zarówno pod względem technicznym, jak i graficznym, są naszego autorstwa – zapewnia
Sercem zegarka jest mechanizm, z niemiecka nazywany werkiem. Słynne szwajcarskie manufaktury zegarmistrzowskie szczycą się tym, że montują mechanizmy własnej konstrukcji. Jednak nawet tak renomowane marki jak IWC czy Girard-Perregaux, do niektórych modeli wkładają obce mechanizmy. – Kupujemy werki: Seiko, Miyota i Seagull, największego światowego producenta mechanizmów automatycznych i zapewniam, że nie są one gorsze niż ETA, która już kilkakrotnie ogłaszała, że odetnie niezależnych producentów od dostaw swoich mechanizmów. Tymczasem żaden ze wspomnianych azjatyckich koncernów, z którymi kooperujemy, nigdy, niczego, nikomu nie narzucał – twierdzi szef fundacji.
Po zakończeniu montażu, który odbywa się w Szczecinie i Zielonej Górze (zespół nie przekracza 10 osób), zegarek testowany jest przez 48 godzin (modele automatyczne kręcą się w rotomatach), potem jest regulowany, tak żeby dobowe odchylenie chodu nie wynosiło więcej niż 10 sekund i sprawdzana jest jego szczelność.
Większość modeli legitymuje się wodoszczelnością 100 m, co oznacza, że można z nim pływać, a Sokół, Dzik i Foka nawet 200 m, co pozwala na nurkowanie z akwalungiem. – Przystępując do projektowania pierwszych polskich zegarków dla nurków (Sokół i Dzik), mogliśmy oczywiście, tak jak to zrobiło wielu światowych producentów, wzorować się na Roleksie i przyłożyć jedynie na zegarku nasze logo, ale my woleliśmy nawiązać stylistycznie do pochodzącej jeszcze z lat sześćdziesiątych radzieckiej Wostok Amfibii, której przez dziesięciolecia używali polscy nurkowie, samemu je zaprojektować i złożyć z elementów specjalnie wyprodukowanych dla tych modeli – mówi prezes.
Zegarki Gerlacha można kupić w sklepie internetowym lub w pięciu salonach zegarmistrzowskich, dwóch w Warszawie i dwóch w Rzeszowie oraz w jednym w Szczecinie. Jednak, jak zapewnia szef, zdecydowana większość produkcji trafia za granicę za pośrednictwem sklepu internetowego, przede wszystkim do Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Kanady, Francji i Wielkiej Brytanii. – Przez lata w Polsce obowiązywała zasada, że zagraniczne jest lepsze niż nasze – dodaje Zegarek. – Dlatego wiele polskich firm z przeróżnych branż przyjmowało obco brzmiące nazwy. Producenci zegarków z wielu krajów świata składają je w Szwajcarii, żeby tylko umieścić na nich napis Swiss made. My nikogo nie udajemy, od początku z dumą podkreślaliśmy, że nasze wyroby są wyprodukowane w Polsce, i to powoli procentuje.
Zegarki Gerlacha nie odstraszają ceną. Najtańsze modele kosztują trochę poniżej tysiąca złotych, najdroższe niewiele ponad dwa tysiące.
– Cena, jakość, wyróżniający nas design, to wszystko sprawia, że nie mamy problemów ze sprzedażą – twierdzi Krzysztof Zegarek. – Nie musimy też specjalnie się reklamować, gdyż zdecydowana większość klientów ma po kilka naszych zegarków. Gdy kupili pierwszy, to po jakimś czasie do nas wracają, sięgając po kolejne modele. Polski rynek jest bardzo perspektywiczny. W Hiszpanii, która liczy 48 milionów obywateli, sprzedaje się 10 razy więcej zegarków niż u nas. Jaki z tego wniosek? W naszej branży może być tylko lepiej. Dlatego w tym roku szykujemy wyjątkowo dużo premier, a w przyszłym – modele upamiętniające 100-lecie niepodległości. Zdjęcia: archiwum firmy