Frajerzy i blagierzy
Wydarzenia ostatnie, które odmieniły oblicze ziemi, tej ziemi, dowiodły, że istnieje młoda Polska, która jest w stanie skrzyknąć się w mediach społecznościowych i gremialnie pokazać władzy siłę społecznego oporu. Pierwszy raz zdarzyło się to, gdy poszło o obronę wolności internetu; drugi raz zdarzyło się, gdy Jarosław Kaczyński dał się w Sejmie poznać nieparlamentarnym zachowaniem „jako pan, który nic nie kuma, bo nazbyt niewolą go własne przekonania. W batalii o sądownictwo na największego frajera wyszedł Jarosław Kaczyński”. Tak napisał Marek Beylin w „Wyborczej”.
Faktem jest, że to Kaczyński, nieprzytomnie lżąc opozycję, niechcący nacisnął zły guzik niczym amerykański żołnierz, który przypadkowo zdetonował rakietę, przeznaczoną dla bazy w Redzikowie. Jednak żołnierz od razu skumał, w czym rzecz, zaś Kaczyński do dziś nie skumał, że to dzięki niemu Polska się obudziła.
PiS nie jest partią solistów, jest chórem mieszanym z dyktatorem zapiewajłą, który, jak kiedyś słyszeliśmy, głos ma przykry. Ale zgodnie z chóralną dyscypliną ozwały się partyjne tenory i basy. Frajerzy i blagierzy. „Układem, który histerycznie się broni” nazwał
Dyrektor muzyczny Covent Garden Antonio Papano i brytyjski reżyser operowy Keith Warner na przełomie czerwca i lipca dali w Londynie serię spektakli Otella Verdiego, w którym dekoracje zaprojektował Borys Kudliczka. Znalezienie się w gronie tak znakomitych realizatorów jest bez wątpienia nobilitacją naszego artysty, aczkolwiek z interesującego kształtu tego spektaklu wiało chłodem i dystansem. Ocieplała go wspaniała interpretacja muzyczna, doskonała gra orkiestry, monumentalne brzmienie chóru oraz charyzmatyczna sztuka dyrygencka Antonia Papano. Nazwisko jego na afiszu widnieje przed dyrektorem teatru, pisane jest większą czcionką i poprzedzone tytułem Sir.
Natomiast główną atrakcją przedstawienia i przyczyną niekończących się owacji była obsada solistów. Już zapowiedź debiutu Jonasa Kaufmanna w partii Otella wzbudzała sensację. Aby zaśpiewać arcydramatyczną partię Otella, trzeba mieć albo wrodzone protestujących przeciw łamaniu Konstytucji Ryszard Terlecki, posępny jak Edward Nożycoręki szef klubu parlamentarnego partii. Zawtórował mu gniewnie senator Waldemar Bonkowski, precyzując opis: „To stare upiory bolszewickie, ubeckie wdowy i pożyteczni idioci”. Tyle Bonkowski zobaczył i tyle zrozumiał, nieciekawy gość po prawomocnym wyroku za próbę oszustwa, którego partia wyniosła do Senatu... Jeszcze dalej posunął się dr hab. Artur Górak z Lublina, którego masowe manifestacje Polaków tak zezłościły, że napisał: „Ja bym to kazał strzelać do tego bydła”. Potem niby przepraszał, ale jego frajerstwo tłumaczy najbardziej posada, gdyż Artur pracuje jako uniwersytecki archiwista, co zdaje się wiele wyjaśniać.
Sędzią blagierem okazał się niezrównany minister spraw wewnętrznych Błaszczak, który śpiewające i skandujące tłumy na Krakowskim Przedmieściu określił jako przygodnych spacerowiczów korzystających z letniego wieczoru, którzy tylko przystanęli, by zobaczyć, co to się dzieje przed Pałacem Prezydenckim. To piknik, wywodził z namaszczeniem Mariusz, ale on już taki jest. Tylko cudownie nawrócony prokurator Piotrowicz źle wieszczył: „Widziałem na manifestacjach twarze, które niechlubnie zapisały się już w historii”. Czyżby przejrzał się w lusterku? A może zgadał się z Antonim Macierewiczem – wszak ten też dojrzał „w zapleczu tych właściwości głosowe, tak jak przed laty Mario del Monaco, Franco Corelli czy Jon Vickers, albo w drodze ewolucji repertuarowej należy wykształcić odpowiedni wolumen tenorowy, tak jak uczynił to Placido Domingo.
Również tak postąpił Jonas Kaufmann, w czym zawarta jest sugestia, że nie dysponuje tenorem bohaterskim, ale za to posługuje się techniką wokalną, dzięki której można było podziwiać zarówno jego piękne piano, jak i wielce dramatyczne forte.
W partii Desdemony towarzyszyła mu najlepsza obecnie śpiewaczka włoska Maria Agresta. Począwszy od roku 2011 z sezonu na sezon szczupleje (Micaela) pięknieje (Norma), coraz wdzięczniej porusza się po scenie (Mimi), oraz przypomina postaciowo i wokalnie Renatę Tebaldi, która była Desdemoną niedościgłą. Tercet verdiowskich protagonistów uzupełniał brawurowy Marco Vratogna w roli Jagona.
Po kilkunastu dniach Tosca oglądana w rzymskich Termach Caracalli była zaprzeczeniem wyśrubowanego londyńskiego poziomu włoskiej sztuki operowej. Przypomnijmy, że jej wątek kryminalny rozgrywa się w roku 1800 właśnie w Rzymie, w realiach historycznych wydarzeń ludzi ze służb komunistycznych i specjalnych, którzy kontynuują działania na rzecz reżimu pana Putina”. Nie ma wątpliwości, że zaprzańcy pracują za przysłowiowego dolara, co w Rosji jest niemało i wystarcza na jednego Mistrala.
Setki tysięcy ludzi w Polsce zwróciło się do prezydenta Dudy, by zawetował ustawy o sądownictwie. Duda zawetował dwie z trzech, mimo że i ta przezeń podpisana, zdaniem konstytucjonalistów, nie spełnia europejskich standardów. Ale podwójne weto Dudy było dla jego partii równie niemiłe jak podwójny nelson. Duda na oczach narodu zerwał się z żyrandola, przegryzł smycz i pierwszy raz... posmakował wolności. Nie zrobił tego z miłości do Konstytucji. Miał już dość upokarzającej poniewierki i imperialnych zapędów Ziobry.
Decyzja prezydenta zachwyciła manifestantów, a wzbudziła hejt w jego butnym dotąd zapleczu. Marek Suski, umysłowość wierna partii jak rzeka, ale nieprzesadnie głęboka, porównał weto, konstytucyjny przywilej głowy państwa, do biernej postawy Rosjan, którzy w sierpniu 1944 roku stanęli z bronią u nogi i dali wykrwawić się Warszawie. Rosyjską zarazę zdiagnozował też natychmiast wybitny analityk ds. bezpieczeństwa państwa (sic!) dr Targalski, uznając polskiego prezydenta za wydmuszkę rosyjskich służb.
Szczyt blagierstwa osiągnęła sędzia Julia Przyłębska, która, antycypując i miejscach do dziś odwiedzanych przez licznych turystów melomanów. Kościół Sant’Andrea della Valle, Pallazzo Farnese (obecnie w rękach prywatnych) i Castel Sant’ Angelo, to miejsca zaledwie zamarkowane na prawie pustej scenie. Reżyser, a zarazem scenograf i projektant kostiumów, nestor włoskich realizatorów operowych Pier Luigi Pizzi, potraktował tę produkcję jako swoistą wakacyjną chałturę.
Ze sceny płyną słowa librecistów (Giocosa i Illica) według dramatu Sardou napisanego dla Sary Bernhardt, a na scenie tytułowa bohaterka paraduje w letniej współczesnej sukience i dopiero w akcie drugim pojawia się po koncercie u królowej w długiej kreacji wieczorowej, zresztą bardzo pięknej. Finałowe Te Deum z pierwsego aktu imponuje rozmachem i liczebnym przepychem, ale obecność w kondukcie ponad 50 biskupów, sześciu kardynałów i tłumu hierarchów niższej rangi, to zaiste przesada, jak na niewielki rzymski kościółek i zwołaną w ostatniej chwili procesję.
Oprawcy z orszaku Scarpii pozdrawiają się faszystowskimi gestami, poszczególne postacie zachowują się wbrew śpiewanym tekstom tak, abyśmy (dla p. Suskiego: „przewidując, co może nastąpić”) skierowanie trefnych ustaw do Trybunału Konstytucyjnego, nawet ich nie czytając, orzekła, że są w porzo. Gniew bolszewicki objawił niejaki Jaki, jęcząc, że zawsze się znajdzie jakiś taki, w którym gaśnie szał rewolucyjny i wymięka, przez co Polska się nie zmienia. Do końca nie wierzył w prezydenckie weto najbardziej zainteresowany blagier Ziobro – tak zadufany, jakby to on namaścił Dudę na prezydenta. „Włóżcie państwo między bajki opowieści o wecie” – pouczał w przeddzień dziennikarzy pan Zbyszek z zimnym uśmieszkiem skacowanego fryzjera.
Blagierem jajcarzem okazał się Wąsik Maciej, gruba fisza w służbach tajnych. Wąsik odkrył oto w tle manifestacji iście kopernikańską manipulację mediów. W TVN ujrzał obrazki z Łodzi, potem z Poznania. Na pierwszym było ciemno, na drugich jasno. Telewizja kłamie, orzekł przyboczny łowcy szpiegów, małego pana Kamińskiego... Dopiero pogodynka Wąsikowi wyjaśniła, że to skutek okrążania Słońca przez Ziemię.
Najsprytniejszym blagierem okazał się jednak wicepremier Jarosław Gowin. Jako koalicjant PiS-u zagłosował za ustawami o sądownictwie (choć radości przy tym nie okazał!), aliści gdy Duda dwie z nich zawetował, Gowin wyraził satysfakcję, czym pokazał, że doskonale rozumie ludową prawdę o świeczce, Bogu, diable i ogarku. henryk.martenka@angora.com.pl mogli uwierzyć, że Tosca rozgrywa się sto kilkadziesiąt lat później, niż chciał tego Puccini i jego libreciści. I to w Rzymie, mieście, którego monumenty tak wspaniałe odmalował kompozytor swą wstrząsającą muzyką.
Na szczęście wszystko ratowała wspaniale grająca orkiestra pod dyrekcją Donata Renzettiego i wykonawczyni partii tytułowej Tatiana Serian – śpiewaczka fascynująca urodą, dramatyzmem, muzykalnością i pięknym głosem. Partię barona Scarpii zaśpiewał rzymski baryton Roberto Frontali, wokalnie, aparycyjnie i aktorsko przypominający w tej roli samego Tito Gobbiego. Cavaradossim był Giorgio Berrugi, tenor postawny, z głosem miejscami interesującym.
Opuszczając pod rozgwieżdżonym niebem Termy Caracalli, zazdrościłem Wiecznemu Miastu wiecznej pogody na takie operowe chałtury. U nas podczas każdych wakacji powinny one rozbrzmiewać w Operze Leśnej, na Zamku w Szczecinie, pod Krokwią, w Kotlinie Kłodzkiej, Kołobrzegu, Toruniu, Sandomierzu, nad Wisłą, Odrą, Wartą i jeziorami.
Cóż z tego, że byłoby zawsze wielu widzów, skoro Pan Bóg prawie nigdy nie daje u nas koniecznego sztuce operowej klimatu, nawet w plenerze.