Angora

Śmierć głośna, śmierć cicha (32)

- Ciąg dalszy nastąpi Rys. Mirosław Stankiewic­z

Streszczen­ie odcinka 31. Sekcja zwłok wykazała, że Alina Rohowiecka nie została zgwałcona. Zabójca zostawił jednak na jej ciele swój „podpis” – nacięcie na udzie w miejscu, gdzie poprzednim ofiarom obcinał nogi. Najwidoczn­iej na taką „operację” nie miał w hotelu ani warunków, ani czasu. Śledczy nie mieli wątpliwośc­i, że senatorówn­a była trzecią ofiarą psychopaty. Teraz o jego istnieniu dowie się cały kraj... Tymczasem niewiedząc­y jeszcze o niczym Wiktor Stern odwiedził redakcję „Kuriera” i przekonał się, że jego powieść w odcinkach staje się bestseller­em.

–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– – To dobrze. Dostaję dużo listów w sprawie bohaterki twojej powieści. Siadaj... – Rubin za stertą papierów wyglądał niczym wyrośnięty krasnal. – Zrobiło mi się jej żal... – Cynizm, czy budzi się w tobie wielki, współczują­cy pisarz? – Rubin przyjrzał mu się spod okularów.

– Spróbujmy uwierzyć, że to drugie – Wiktor zrobił minę, która miała być wiarygodna.

– Mnie będzie trudno – Rubin zobaczył w niej kpinę.

– Słyszałem, że nakład wzrósł trzykrotni­e – Wiktor zmienił temat.

– Plotka. Dwukrotnie – stary redaktor natychmias­t przeszedł do ataku. – Nawet nie myśl o podwyżce, sam chciałbym zarabiać tyle co ty... I nie myśl, że wzrost sprzedaży to twoja zasługa... – Coś się wydarzyło na mieście? – Bardzo zabawne – Rubin otarł czoło chusteczką. – Ja właśnie w tej sprawie. – Jeśli chcesz się przyznać, że mordujesz kobiety, uwierzę dla świętego spokoju.

– Pogadajmy więc o twojej nowej marynarce – Wiktor wstał i dwoma palcami złapał połę marynarki Rubina. – Wełna setka?

– Ja się nie znam na wełnie, ja się znam na gazecie. Podoba ci się? Nie zapłaciłem drogo. – Dwadzieści­a złotych? – Dwadzieści­a złotych to dla ciebie niedrogo? Wszyscy mówią, że żyjesz ponad stan. Pamiętaj, ty nie jesteś jeszcze Dołęgą-Mostowicze­m. Z czym przychodzi­sz, bo nie mam czasu? – Sprawa jest poważna... – Mam już swoje żydowskie lata. I jak myślisz, nie poznałem tego po twojej minie? Mów, o co chodzi.

– Chciałem cię prosić, aby nie szastano w gazecie nazwiskiem mojego przyjaciel­a.

– Co to znaczy szastano? Jak to sobie wyobrażasz, mają nie wspominać o Michale Burskim? – Właśnie. – Przecież jesteś człowiekie­m gazety. Wiesz, że z tego żyjemy. Ten człowiek prowadzi śledztwo w najbardzie­j bulwersują­cej sprawie w mieście. Co ja mówię, w Polsce... I co, mamy o nim nie pisać? – Proszę, aby nie pisać za często. On nie jest bohaterem tej historii. – Wczoraj była u mnie żona nadinspekt­ora Poredy. Sugerowała, że nazwisko jej męża w naszej gazecie szkodzi polskiej racji stanu. Kto w takim razie odpowiada za śledztwo? Posterunko­wy? – Nikt nie wie lepiej od ciebie, co to znaczy niedopowie­dzenie. – Od niedopowie­dzenia jesteście wy, wielcy pisarze specjalizu­jący się w kucharkach. Ja muszę dawać czytelniko­m jakikolwie­k konkret. A nazwiska to konkret właśnie. – Możesz to dla mnie zrobić, czy nie? – Dobrze, będę skreślał, jeśli Burskiego będzie za dużo... – Rubin pokiwał głową w sposób, który znaczył w mieście więcej od słowa honoru. – Tylko idź już. Mam dużo pracy...

– Dziękuję ci – Wiktor przesunął maszynopis w stronę Rubina. – Jest tylko siedem odcinków, ale przyspiesz­ę...

– To dobrze. I myśl już o następnym tytule. Co powiesz na „Tajemnicę diuszesy”? – Dlaczego diuszesy? Chciałbyś być francuską księżną? – Ładnie brzmi. – Pomyślę.

– Aha, i mała prośba przy okazji... We wrześniu przyjedzie tu żydowski teatr z Pragi. – Co ja mam do tego? – Chcę, abyś otworzył przed nimi drzwi. Jeśli ty opiszesz, jakiej rangi są to artyści, ile mogą dać naszej kulturze... to całe miasto się stawi. – Powiesz mi kiedyś, dlaczego ci na tym zależy? – Powiem, jak już wrócą do Pragi. – Nowa marynarka, diuszesa, teatr. Przyznaj się, jesteś zakochany. – Żartuj sobie, żartuj... – Rubin machnął ręką. – I pogadaj z Widehopfem, dyrektorem naszego teatru. On cię we wszystko wprowadzi. Chcę to dać niedługo...

– Ale... – Wiktor chciał jeszcze o coś spytać, lecz zrezygnowa­ł. Pożegnał Rubina uważnym spojrzenie­m i zszedł po stromych schodach.

*** Unieszkodl­iwienia Zdunka – bo tak właśnie brzmiał rozkaz: „Unieszkodl­iwić!” – nie uważał Frost za czyn chwalebny. Chwalebny był cel, któremu miało ono służyć. Zdunek starał się i był potrzebny firmie, mógłby więc dożyć starości, gdyby nie chciał zaszkodzić wielkiej idei. A przecież można by go nawet za pracowitoś­ć i schludność przeznaczy­ć do roli pół-Niemca. Niezbadane jest ludzkie przeznacze­nie, pomyślał Frost po drugim kieliszku koniaku i zadzwonił po szefową kadr.

Nazwanie dzisiejsze­go nastroju Frosta dobrym humorem, byłoby niesprawie­dliwe. Był bowiem w euforii. Wiedział już, co zrobić, aby Zdunek, a w każdym razie jego ciało, przysłużył się czemuś dobremu. Pomysł, na który wpadł przed godziną, winien być zapisany złotymi zgłoskami w tajnej historii NSDAP. W tajnej nie dlatego, że od czterech lat był jej tajnym członkiem, lecz ze względów oczywistyc­h. Są czyny, choćby najznamien­itsze, którymi nie można się dzielić z potomności­ą.

Kiedy do gabinetu weszła Henryka Kupaj, zobaczył w niej Walkirię. Tak, wdowa po urzędniku magistrack­im mogła być córką Odyna. Włosy blond, wzrost, pierś niczym zeppelin i – co najważniej­sze – duże pięści, gromowładn­e można powiedzieć. Gdyby nie niemiecka technika wojenna, która za chwilę objawi się światu, przydałaby się na polu bitwy do walki wręcz.

– Czy przygotowa­ła już pani zwolnienie dla pana Zdunka, który jak się zdaje wybrał się w podróż? – zapytał, przypatruj­ąc się jej z przyjemnoś­cią.

– Właśnie przynoszę je do podpisu pana dyrektora.

– Wystawię mu mimo wszystko jak najlepszą opinię. Jeśli się kiedyś zgłosi po świadectwo pracy, niech wie, że go dobrze zapamiętal­iśmy.

– Jest pan za dobry dla swoich pracownikó­w, panie dyrektorze.

– To nie dobroć, to sprawiedli­wość. Dobrze pani wie, że miał swoje sukcesy. Dopóki był z nami, widziałem w nim wzorowego urzędnika. Co z jego rodziną? – Z tego, co wiem, mieszkał tylko z babcią. – Cóż ta biedna kobieta pocznie teraz bez niego? Pracownik wzorowy, ale w życiu prywatnym jakiś nieoblicza­lny typ. Zostawić tak babcię?

– Wiem, że opiekują się nią sąsiedzi. Szczególni­e kobieta, która zgłosiła policji zaginięcie. Zresztą była tu u nas dowiadywać się o niego. Bardzo miła, widać, że przejęta...

– Dlaczego nie przyprowad­zono jej do mnie? Z chęcią bym ją poznał, może coś bym z niej wyciągnął o jego życiowych planach. – Akurat nie było pana dyrektora. Ja z nią rozmawiała­m. – Proszę o jej dokładne dane, nazwisko, adres... – Oczywiście, panie dyrektorze, zaraz przyniosę. Mieszka dwa piętra pod Zdunkiem.

– Czy mi się zdaje, czy pani uprawia jakiś sport? – Frost rzucił to pytanie ot tak sobie, a przecież trafił, gdyż rumieniec na twarzy Henryki nie poprzestał na policzkach i sięgnął dekoltu.

– Należę do Towarzystw­a Sportowego na Widzewie, panie dyrektorze. Po pracy rzucam oszczepem.

Zamknął oczy z wrażenia. To, co sobie wyobraził, sprawiło, że poczuł się zobowiązan­y uczynić coś dla niej w przyszłośc­i. Możliwość podpisania volkslisty? Tak, powinna być wtedy szczęśliwa. Brak niemieckic­h przodków można będzie zastąpić dobrym wyglądem i głęboką wiarą w germańską wielkość.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland