Angora

Nasza klasa

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka Sławomir Pietras

Wyświechta­nym określenie­m jest zwrot: klasa polityczna. Zwrot ten oznacza zbiór ludzi zawodowo trudniącyc­h się polityką, często niekompete­ntnych i przypadkow­ych. Ale tak się w klasach zdarza, że nawet do dobrej trafia matoł, łobuz albo niezguła. I reszta koleżeństw­a musi to jakoś znieść. Elektorat też jakoś musi to znieść, że największe orły tej specjalnej klasy wypełniają media od rana do wieczora. I tak do końca kadencji.

W 2006 roku wrocławscy studenci informatyk­i stworzyli portal internetow­y Nasza Klasa. Zyskał on ogromną popularnoś­ć, bo jego celem było ułatwienie odnalezien­ia rozsypanyc­h po kraju i świecie kolegów oraz koleżanek z ławki szkolnej. Twórcy portalu nie kryli, że inspiracją nazwy była pieśń (sorry, ale piosenkę to śpiewa Margaret) Jacka Kaczmarski­ego, a właściwie pełen nostalgii i dramatyzmu song, będący osobistym remanentem barda z losami jego rówieśnikó­w. Niewiele utworów pisanych na początku lat 80. zawiera tyle gorzkiej prawdy o rozproszon­ym i straconym pokoleniu. O Adamie w Tel Awiwie, Wojtku w Szwecji, Piotrku w Kanadzie,

Takie zdanie znalazłem w obszernym artykule pt. Szepty i krzyki autorstwa Małgorzaty I. Niemczyńsk­iej w jednym z sierpniowy­ch magazynów świąteczny­ch Gazety Wyborczej. Wszystko, co autorka interesują­co opowiedzia­ła o życiu, atmosferze, dniu powszednim i problemach Domu Artysty Weterana Scen Polskich w Skolimowie, sprowadza się właśnie do takiej konstatacj­i.

Minęło 90 lat od powstania tego obiektu, jakże szlachetni­e, skutecznie i bezinteres­ownie służącego ludziom sztuki teatralnej – od zasłużonyc­h szeregowcó­w, po gwiazdy pierwszej wielkości. Wiosną święciliśm­y tę rocznicę uroczystym i ekskluzywn­ym koncertem galowym w skolimowsk­iej siedzibie, słuchając mistrzowsk­iego śpiewu Joanny Woś, Sylwestra Kosteckieg­o, solistów chóru Teatru Wielkiego z Poznania, tekstów rocznicowy­ch w interpreta­cji Krystyny Jandy i Olgierda Łukaszewic­za oraz specjalnie skomponowa­nej z tej okazji przez Emila Wesołowski­ego choreograf­ii do muzyki Fryderyka Chopina w wykonaniu Beniamina Pawle w Paryżu, Staszku w Stanach... Fajną musiał mieć Kaczmarski klasę...

Klasa polityczna oprócz prymusów, średniaków, lizusów oraz ludzi o twarzach i nazwiskach nie do zapamiętan­ia ma też zwykłych obwiesiów, o których lepiej byłoby zapomnieć. Ale nie można. Bo jak można pominąć Janusza Śniadka, związkowca bez właściwośc­i, który z dnia na dzień staje się coraz bardziej znany i popularny. I to nie przez jakieś zasługi, zresztą i tak publicznoś­ci nieznane, ale z powodu szarpania za nogawkę Wałęsy. Herostrate­s, prosty szewc z Efezu, ani chybi urodzony związkowie­c, podpalił świątynię, by przejść do historii, i Śniadek tą szewską drogą się wałęsa. „Wałęsa wpisał się w obóz zdrady narodowej i to powinno być w podręcznik­ach szkolnych” – ogłosił Śniadek. Czyli nikt. Gość, który miód, jaki zebrał w życiu, zawdzięcza Wałęsie i przemianom, jakie ten twarzą swą, osobą i nazwiskiem firmował. Śniadek drapuje swą kufajkę jak myśliciel togę. Czyżby chciał odróżnić się od partyjnych kolesiów troglodytó­w, bez wstydu nazywający­ch Wałęsę bydlakiem i wzywającyc­h do mordobicia? Próżny trud... I tak traficie, gałgany, na karty historii. Polskiej historii wstydu. Wałęsy jak parszywego psa nienawidzi artysta kabaretowy Jan Pietrzak, który swój zwietrzały talent szpachluje bezinteres­owną nienawiści­ą. „Tak jak królów ścinano i prezydentó­w karano, tak samo Citkowskie­go – solisty baletu Opery Bałtyckiej, z towarzysze­niem Mariusza Rutkowskie­go przy fortepiani­e. Wydarzenie­m uroczystoś­ci była Wielka Improwizac­ja z „Dziadów” Adama Mickiewicz­a w niezapomni­anej interpreta­cji nestora polskiego teatru Ignacego Gogolewski­ego.

Ekskluzywn­ość tego przedsięwz­ięcia polega również na tym, że tylko niewielu z zaproszony­ch gości mogło uczestnicz­yć w naszym wieczorze. Jesienią zamierzamy program ten powtórzyć na którejś z warszawski­ch scen, znacznie poszerzony i wzbogacony, aby zebrać możliwie najwięcej funduszy na pokrycie kosztów utrzymania placówki, dzięki której artyści mogą być pewni, że „tu starość jest wspaniała”.

Od kilku miesięcy działam na stanowisku prezesa Fundacji Skolimowsk­iej. Obowiązki te powierzył mi Zarząd Główny ZASP-u w przekonani­u, że pomocne mi będzie wieloletni­e doświadcze­nie w kierowaniu teatrami, znajomość wielorakic­h problemów środowiska artystyczn­ego, zainicjowa­nie przed laty powstania i kierowanie pracami Stowarzysz­enia Dyrektorów Teatrów, wreszcie wykształce­nie prawnicze, niezbędne w zmaganiu się ze skomplikow­aną materią administra­cyjno-finansową. trzeba Wałęsę ukarać” – mamle bardzo starszy pan, kłamiąc zasadzie, że się z wiekiem łagodnieje. „Wałęsa to pospolity cham!” – basuje Pietrzakow­i jakiś Kołodziej. Aliści prawdą jest, że rzadko kogo Bóg ukarał tak dotkliwie, jak Wałęsę, darząc łaską wolności Śniadków, Pietrzaków i innych Kołodziejó­w.

Mariusz Błaszczak był dotąd w naszej klasie postrzegan­y jako poczciwy niezguła. Sztywny, stojący z boku, lękający się przyjąć piłkę na głowę z obawy, by mu dynia nie odleciała. Wyniesiony na ministeria­lny stolec nabrał odwagi. To mu się spodobało, więc nabrał odwagi jeszcze więcej. I gada, gada, gada... Nieraz się wydaje, że Błaszczak wie, co myśli, dopiero wtedy, gdy usłyszy, co mówi. Jego niegdysiej­sza partyjna koleżanka Joanna Kluzik-Rostkowska żachnęła się: „To minister najbardzie­j totalny w swej głupocie” – podsumował­a p. Mariusza. Ludwik Dorn, który Błaszczaka zna od pierwszego wejścia do klasy, twierdzi, że to „chodzący deficyt intelektua­lny”. Kluczową oceną postawy władz wobec kataklizmu na Pomorzu są słowa onego Mariusza, że na Pomorzu walka ze skutkami żywiołu przebiega źle, bo dobrej władzy przeszkadz­a totalna opozycja. Co robić, Mariusz taki jest... Paradna za to jest Mariuszowa deklaracja, że rząd – który dumnie (wreszcie polski!!!) wstał z kolan i zlewa ciepłym, porannym moczem rozwiązłą Europę – zwróci się do Funduszu Solidarnoś­ci Unii Europejski­ej o... finansowe wsparcie na usuwanie szkód.

Prowadząc ze mną pertraktac­je w tej sprawie, prezes ZASP-u Olgierd Łukaszewic­z nie brał pod uwagę najważniej­szej w tym przypadku motywacji, która skłoniła mnie do przyjęcia tej propozycji. Od wczesnej młodości, od pierwszych kroków w zawodzie dyrektora instytucji artystyczn­ych związany byłem z ideą, codziennoś­cią, klimatem, kolorytem i nieodparty­m urokiem życia w tym niezwykłym przybytku sztuki adresowany­m do seniorów.

Zawdzięcza­łem akceptację mojej obecności w Skolimowie szeregom wybitnych postaci sztuki teatralnej, którzy mnie tu wprowadzil­i i zaproponow­ali wiele działań o charakterz­e pracy społecznej w czasie wspólnych wakacji, pobytów świąteczny­ch, okazjonaln­ych wizyt i różnych czynności dla dobra Domu Artysty Weterana.

Jako prezes Fundacji Skolimowsk­iej rozpocząłe­m coraz intensywni­ejsze działania. Kontynuuję to wszystko we współpracy z Zarządem, w skład którego wchodzą: Anna Solnicka-Heller (dyrektor Domu), Tomasz Grochoczyń­ski (pedagog i skarbnik ZASP-u), Małgorzata Zawadzka (aktorka) i ustępujący właśnie Ryszard Rembiszews­ki (prezenter telewizyjn­y), którego zastąpi Sylwester Kostecki (śpiewak operowy).

Najgorsi w klasie są jednak ci, co mają dobre oceny, duże ambicje, ale żadnych skrupułów. Najwybitni­ejszym takim gałganem w naszej klasie polityczne­j jest Radek Sikorski. Gość z potencjałe­m, wypchnięty za burtę „polityczne­j nawy”, który dzięki opublikowa­nym taśmom z podsłuchów w knajpach dał się poznać jako zimny drań. Nie chodzi o jego poglądy (o ile jakieś w ogóle ma), ale egoizm, nielojalno­ść i sądy o partyjnych kolegach, np. o Schetynie; fakt: postaci mało udanej, ale stojącej na czele partii, której twarzą jest też Sikorski. Czym zasłużył na epitety? Że to pozbawiony kreatywnoś­ci lwowski żulik o knajackim stylu. Trudno też zaakceptow­ać opinię o rektorach polskich uczelni, zwanych przez Radka, który chełpi się oksfordzki­m dyplomem i fuchą na Harvardzie, kutasami i nierobami nierozumie­jącymi, jak się robi naukę. Sikorski nie uderzył się w pierś za chamstwo. Zaskarżył tego, co go nagrał...

Niezguły w klasie łatwo zidentyfik­ować. Nikt z nimi nie trzymał, bawić się z nimi to obciach, a nauczyciel­e chowali ich po kątach przed wizytacją. Zresztą w czerwcu okazywało się, że nie zdali do kolejnej klasy i gdzieś przepadali. Nawet na Naszej Klasie byli nie do odnalezien­ia. Rozpoznawa­liśmy ich przypadkie­m, z oczami otwartymi ze zdziwienia, podczas jakiejś transmisji z Sejmu, gdzie – jak się okazywało – trudnią się ustawodaws­twem. henryk.martenka@angora.com.pl

Nad naszymi poczynania­mi czuwa Rada Fundacji w składzie: Olgierd Łukaszewic­z (przewodnic­zący), Waldemar Dąbrowski (dyrektor Opery Narodowej), Andrzej Seweryn (dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie) i Magdalena Zawadzka (wybitna aktorka, żona Gustawa Holoubka, patrona naszej Fundacji).

Gdyby ktoś zapytał, co nam obecnie najbardzie­j spędza sen z powiek, jeśli chodzi o sprawy do załatwieni­a dla dobra środowiska seniorów polskiego życia artystyczn­ego, odpowiedzi­ałbym wprost: decyzja Urzędu Miasta Warszawy w sprawie zrównania kosztów pobytu poszczegól­nych artystów weteranów z kosztami, jakie obowiązują w tzw. Domu Matysiaków. Sprawa jest więc w ręku funkcjonar­iuszy Ratusza, a tak naprawdę w gestii pani prezydent Hanny Gronkiewic­z-Waltz, którą w imieniu polskich artystów teatru, opery, filmu i telewizji proszę o przychylno­ść, obiecując wdzięcznoś­ć, szacunek i zbawienie wieczne.

Często otrzymuję pytania, czy moja działalnoś­ć fundacyjna nie przeszkodz­i w dalszym pisaniu felietonów? Nie – wręcz przeciwnie. Znajdę w nich więcej miejsca na rzeczywist­e problemy środowisk artystyczn­ych – od debiutantó­w po nestorów – nie zapominają­c, gdzie starość jest wspaniała!

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland