Nasza klasa
Wyświechtanym określeniem jest zwrot: klasa polityczna. Zwrot ten oznacza zbiór ludzi zawodowo trudniących się polityką, często niekompetentnych i przypadkowych. Ale tak się w klasach zdarza, że nawet do dobrej trafia matoł, łobuz albo niezguła. I reszta koleżeństwa musi to jakoś znieść. Elektorat też jakoś musi to znieść, że największe orły tej specjalnej klasy wypełniają media od rana do wieczora. I tak do końca kadencji.
W 2006 roku wrocławscy studenci informatyki stworzyli portal internetowy Nasza Klasa. Zyskał on ogromną popularność, bo jego celem było ułatwienie odnalezienia rozsypanych po kraju i świecie kolegów oraz koleżanek z ławki szkolnej. Twórcy portalu nie kryli, że inspiracją nazwy była pieśń (sorry, ale piosenkę to śpiewa Margaret) Jacka Kaczmarskiego, a właściwie pełen nostalgii i dramatyzmu song, będący osobistym remanentem barda z losami jego rówieśników. Niewiele utworów pisanych na początku lat 80. zawiera tyle gorzkiej prawdy o rozproszonym i straconym pokoleniu. O Adamie w Tel Awiwie, Wojtku w Szwecji, Piotrku w Kanadzie,
Takie zdanie znalazłem w obszernym artykule pt. Szepty i krzyki autorstwa Małgorzaty I. Niemczyńskiej w jednym z sierpniowych magazynów świątecznych Gazety Wyborczej. Wszystko, co autorka interesująco opowiedziała o życiu, atmosferze, dniu powszednim i problemach Domu Artysty Weterana Scen Polskich w Skolimowie, sprowadza się właśnie do takiej konstatacji.
Minęło 90 lat od powstania tego obiektu, jakże szlachetnie, skutecznie i bezinteresownie służącego ludziom sztuki teatralnej – od zasłużonych szeregowców, po gwiazdy pierwszej wielkości. Wiosną święciliśmy tę rocznicę uroczystym i ekskluzywnym koncertem galowym w skolimowskiej siedzibie, słuchając mistrzowskiego śpiewu Joanny Woś, Sylwestra Kosteckiego, solistów chóru Teatru Wielkiego z Poznania, tekstów rocznicowych w interpretacji Krystyny Jandy i Olgierda Łukaszewicza oraz specjalnie skomponowanej z tej okazji przez Emila Wesołowskiego choreografii do muzyki Fryderyka Chopina w wykonaniu Beniamina Pawle w Paryżu, Staszku w Stanach... Fajną musiał mieć Kaczmarski klasę...
Klasa polityczna oprócz prymusów, średniaków, lizusów oraz ludzi o twarzach i nazwiskach nie do zapamiętania ma też zwykłych obwiesiów, o których lepiej byłoby zapomnieć. Ale nie można. Bo jak można pominąć Janusza Śniadka, związkowca bez właściwości, który z dnia na dzień staje się coraz bardziej znany i popularny. I to nie przez jakieś zasługi, zresztą i tak publiczności nieznane, ale z powodu szarpania za nogawkę Wałęsy. Herostrates, prosty szewc z Efezu, ani chybi urodzony związkowiec, podpalił świątynię, by przejść do historii, i Śniadek tą szewską drogą się wałęsa. „Wałęsa wpisał się w obóz zdrady narodowej i to powinno być w podręcznikach szkolnych” – ogłosił Śniadek. Czyli nikt. Gość, który miód, jaki zebrał w życiu, zawdzięcza Wałęsie i przemianom, jakie ten twarzą swą, osobą i nazwiskiem firmował. Śniadek drapuje swą kufajkę jak myśliciel togę. Czyżby chciał odróżnić się od partyjnych kolesiów troglodytów, bez wstydu nazywających Wałęsę bydlakiem i wzywających do mordobicia? Próżny trud... I tak traficie, gałgany, na karty historii. Polskiej historii wstydu. Wałęsy jak parszywego psa nienawidzi artysta kabaretowy Jan Pietrzak, który swój zwietrzały talent szpachluje bezinteresowną nienawiścią. „Tak jak królów ścinano i prezydentów karano, tak samo Citkowskiego – solisty baletu Opery Bałtyckiej, z towarzyszeniem Mariusza Rutkowskiego przy fortepianie. Wydarzeniem uroczystości była Wielka Improwizacja z „Dziadów” Adama Mickiewicza w niezapomnianej interpretacji nestora polskiego teatru Ignacego Gogolewskiego.
Ekskluzywność tego przedsięwzięcia polega również na tym, że tylko niewielu z zaproszonych gości mogło uczestniczyć w naszym wieczorze. Jesienią zamierzamy program ten powtórzyć na którejś z warszawskich scen, znacznie poszerzony i wzbogacony, aby zebrać możliwie najwięcej funduszy na pokrycie kosztów utrzymania placówki, dzięki której artyści mogą być pewni, że „tu starość jest wspaniała”.
Od kilku miesięcy działam na stanowisku prezesa Fundacji Skolimowskiej. Obowiązki te powierzył mi Zarząd Główny ZASP-u w przekonaniu, że pomocne mi będzie wieloletnie doświadczenie w kierowaniu teatrami, znajomość wielorakich problemów środowiska artystycznego, zainicjowanie przed laty powstania i kierowanie pracami Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów, wreszcie wykształcenie prawnicze, niezbędne w zmaganiu się ze skomplikowaną materią administracyjno-finansową. trzeba Wałęsę ukarać” – mamle bardzo starszy pan, kłamiąc zasadzie, że się z wiekiem łagodnieje. „Wałęsa to pospolity cham!” – basuje Pietrzakowi jakiś Kołodziej. Aliści prawdą jest, że rzadko kogo Bóg ukarał tak dotkliwie, jak Wałęsę, darząc łaską wolności Śniadków, Pietrzaków i innych Kołodziejów.
Mariusz Błaszczak był dotąd w naszej klasie postrzegany jako poczciwy niezguła. Sztywny, stojący z boku, lękający się przyjąć piłkę na głowę z obawy, by mu dynia nie odleciała. Wyniesiony na ministerialny stolec nabrał odwagi. To mu się spodobało, więc nabrał odwagi jeszcze więcej. I gada, gada, gada... Nieraz się wydaje, że Błaszczak wie, co myśli, dopiero wtedy, gdy usłyszy, co mówi. Jego niegdysiejsza partyjna koleżanka Joanna Kluzik-Rostkowska żachnęła się: „To minister najbardziej totalny w swej głupocie” – podsumowała p. Mariusza. Ludwik Dorn, który Błaszczaka zna od pierwszego wejścia do klasy, twierdzi, że to „chodzący deficyt intelektualny”. Kluczową oceną postawy władz wobec kataklizmu na Pomorzu są słowa onego Mariusza, że na Pomorzu walka ze skutkami żywiołu przebiega źle, bo dobrej władzy przeszkadza totalna opozycja. Co robić, Mariusz taki jest... Paradna za to jest Mariuszowa deklaracja, że rząd – który dumnie (wreszcie polski!!!) wstał z kolan i zlewa ciepłym, porannym moczem rozwiązłą Europę – zwróci się do Funduszu Solidarności Unii Europejskiej o... finansowe wsparcie na usuwanie szkód.
Prowadząc ze mną pertraktacje w tej sprawie, prezes ZASP-u Olgierd Łukaszewicz nie brał pod uwagę najważniejszej w tym przypadku motywacji, która skłoniła mnie do przyjęcia tej propozycji. Od wczesnej młodości, od pierwszych kroków w zawodzie dyrektora instytucji artystycznych związany byłem z ideą, codziennością, klimatem, kolorytem i nieodpartym urokiem życia w tym niezwykłym przybytku sztuki adresowanym do seniorów.
Zawdzięczałem akceptację mojej obecności w Skolimowie szeregom wybitnych postaci sztuki teatralnej, którzy mnie tu wprowadzili i zaproponowali wiele działań o charakterze pracy społecznej w czasie wspólnych wakacji, pobytów świątecznych, okazjonalnych wizyt i różnych czynności dla dobra Domu Artysty Weterana.
Jako prezes Fundacji Skolimowskiej rozpocząłem coraz intensywniejsze działania. Kontynuuję to wszystko we współpracy z Zarządem, w skład którego wchodzą: Anna Solnicka-Heller (dyrektor Domu), Tomasz Grochoczyński (pedagog i skarbnik ZASP-u), Małgorzata Zawadzka (aktorka) i ustępujący właśnie Ryszard Rembiszewski (prezenter telewizyjny), którego zastąpi Sylwester Kostecki (śpiewak operowy).
Najgorsi w klasie są jednak ci, co mają dobre oceny, duże ambicje, ale żadnych skrupułów. Najwybitniejszym takim gałganem w naszej klasie politycznej jest Radek Sikorski. Gość z potencjałem, wypchnięty za burtę „politycznej nawy”, który dzięki opublikowanym taśmom z podsłuchów w knajpach dał się poznać jako zimny drań. Nie chodzi o jego poglądy (o ile jakieś w ogóle ma), ale egoizm, nielojalność i sądy o partyjnych kolegach, np. o Schetynie; fakt: postaci mało udanej, ale stojącej na czele partii, której twarzą jest też Sikorski. Czym zasłużył na epitety? Że to pozbawiony kreatywności lwowski żulik o knajackim stylu. Trudno też zaakceptować opinię o rektorach polskich uczelni, zwanych przez Radka, który chełpi się oksfordzkim dyplomem i fuchą na Harvardzie, kutasami i nierobami nierozumiejącymi, jak się robi naukę. Sikorski nie uderzył się w pierś za chamstwo. Zaskarżył tego, co go nagrał...
Niezguły w klasie łatwo zidentyfikować. Nikt z nimi nie trzymał, bawić się z nimi to obciach, a nauczyciele chowali ich po kątach przed wizytacją. Zresztą w czerwcu okazywało się, że nie zdali do kolejnej klasy i gdzieś przepadali. Nawet na Naszej Klasie byli nie do odnalezienia. Rozpoznawaliśmy ich przypadkiem, z oczami otwartymi ze zdziwienia, podczas jakiejś transmisji z Sejmu, gdzie – jak się okazywało – trudnią się ustawodawstwem. henryk.martenka@angora.com.pl
Nad naszymi poczynaniami czuwa Rada Fundacji w składzie: Olgierd Łukaszewicz (przewodniczący), Waldemar Dąbrowski (dyrektor Opery Narodowej), Andrzej Seweryn (dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie) i Magdalena Zawadzka (wybitna aktorka, żona Gustawa Holoubka, patrona naszej Fundacji).
Gdyby ktoś zapytał, co nam obecnie najbardziej spędza sen z powiek, jeśli chodzi o sprawy do załatwienia dla dobra środowiska seniorów polskiego życia artystycznego, odpowiedziałbym wprost: decyzja Urzędu Miasta Warszawy w sprawie zrównania kosztów pobytu poszczególnych artystów weteranów z kosztami, jakie obowiązują w tzw. Domu Matysiaków. Sprawa jest więc w ręku funkcjonariuszy Ratusza, a tak naprawdę w gestii pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, którą w imieniu polskich artystów teatru, opery, filmu i telewizji proszę o przychylność, obiecując wdzięczność, szacunek i zbawienie wieczne.
Często otrzymuję pytania, czy moja działalność fundacyjna nie przeszkodzi w dalszym pisaniu felietonów? Nie – wręcz przeciwnie. Znajdę w nich więcej miejsca na rzeczywiste problemy środowisk artystycznych – od debiutantów po nestorów – nie zapominając, gdzie starość jest wspaniała!