Na czym będą wisieć komuniści?
OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Plany Prawa i Sprawiedliwości stają się coraz bardziej pokrzyżowane. Z krzyżem niby PiSowi bardzo po drodze, ale chyba nie w tym przypadku, bo może to być ich krzyż na drogę.
Realizacja hasła „a na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” może pozostać na papierze (bezdrzewnym) z powodu coraz dotkliwszego braku drzew. Do karczowanej przez rząd w trudzie i pocie Puszczy Białowieskiej dołączyły Bory Tucholskie, które zwaliły się same i niedługo nie będzie już na czym wieszać komunistów, których jakoś – w odróżnieniu od drzew – nie ubywa. Jeśli już nie można w żadnym innym, to chociaż w tym celu pozostawiono by jakieś drzewa i komuniści jeszcze by się do czegoś chociaż przysłużyli. Ochronie przyrody.
Wszyscy widzieli, jak w parę chwil i z Borów Tucholskich, i z bardzo rozgałęzionej Rady Ministrów zostały same kikuty. Drzewa w takim stanie uważane są już za martwe i do wycięcia, ale Rada Ministrów dalej rośnie.
To, że z centrum jechano na miejsce katastrofy cztery dni, internet skwitował memami: „ Rytel – odległość z Warszawy: rowerem 16 godzin, helikopterem 4 dni”.
„ Im dalej od nawałnicy, tym lepiej rząd sobie z nią radzi” – zauważa Polityka. Przybycie delegacji rządowej po czterech dniach lokalna gazeta opisała tak: „ wizyta oficjeli została rozpoczęta obserwowaniem zniszczeń gospodarstwa państwa Frelke we wsi Nowa Klonia”.
Tym sposobem w sposób naturalny winni byli tylko na miejscu, bo znikąd nikt inny tam nie dotarł.
Jak zauważył Stanisław Tym: „ za straszliwą nawałnicę winę ponoszą władze samorządowe województwa pomorskiego i jego mieszkańcy”. Tyma musi czytywać minister Błaszczak, bo naśladuje jego rozumowanie: powiedział w telewizji, że tam, gdzie nie było takiego kataklizmu, współpraca rządu z innymi samorządami układała się dobrze.
Stanisław Tym zwraca uwagę na prowokacyjny termin nawałnicy: „ urządzono sobie huraganowy kataklizm tuż przed świętem Wojska Polskiego; to był szczyt nieodpowiedzialności”.
Istotnie, święto wojska było z tego wszystkiego najgorsze. „ Antoni Macierewicz razem z wojskami obrony terytorialnej zajęci byli Wniebowzięciem Najświętszej Marii Panny” – pisze Polityka, a Wprost nie pozostawia wątpliwości: to „ święto cudu nad Wisłą doprowadziło do katastrofy”.
Wydawało się zawsze, że katastrofa jest wtedy, kiedy nie ma cudu, ale w nowych warunkach cud jest zawsze, nawet – a zwłaszcza wtedy – kiedy jest katastrofa.
Tym razem polegał on na tym, że po Warszawie maszerować musiało 1,5 tysiąca żołnierzy, a do ratowania Rytla już po święcie wystarczyło 60.
„ Gdyby ktoś chciał napadać na Polskę, to najlepiej w wieczór przed świętem narodowo-kościelnym” – podpowiada Polityka obcym siłom. Obce wojska mają coraz więcej pola do popisu, bo świąt takich mnoży się coraz więcej. Weźmy choćby ewolucję święta Trzech Króli: od żadnego króla niedawno temu powiększyło się już do Święta Sześciu Króli, jak za Ryszardem Petru wszyscy je nazywają. Wzrost ten jest najzupełniej uzasadniony, jako że dawna, ograniczona liczba króli musiała wystarczać nam poprzednio, ale z pewnością nie dziś – w dobie państwowo-religijnego wzmożenia. Nie wiadomo zresztą, czy na sześciu się skończy, bo jeśli opozycja daje sześciu, to władza chyba musi to przebić.
Ciekawa jest powtarzalność historii: za czasów Gomułki też był dzień, w którym Polska była bezbronna i w który można było nas napaść, a wszyscy o tym wiedzieli. Przywódca zalewał się bowiem tradycyjnie w sylwestra, po wygłoszeniu noworocznego toastu i 1 stycznia każdego roku był nieprzytomny. W kraju rządzonym decyzjami jednego człowieka oznacza to bezbronność i paraliż, niezależnie, czy wywołany zalaniem się szampanem sowieckim czy winem mszalnym.
Za progiem czai się już następne niebezpieczeństwo grożące naszemu zamierzamy nic zmieniać w naszym związku!”.
W pierwszej chwili poirytowała mnie taka odpowiedź, ale gdy przeczytałem, dlaczego w takim tonie wyraziła swój sprzeciw wobec moich sugestii, zrozumiałem.
Kobieta uzasadniła swój sprzeciw wiarą i przekonaniem religijnym jej i życiowego towarzysza także.
Nie mogli zawrzeć związku małżeńskiego w Kościele katolickim (w formule sakramentu z osobą innego wyznania), gdyż to równałoby się z wykluczeniem jej ukochanego z Kościoła prawosławnego, a w przypadku ślubu w cerkwi, to ona musiałaby przejść na prawosławie.
Oboje pragnęli zachować swoją wiarę i przez lata starali się być dobrymi członkami swoich religijnych wspólnot: ona kościoła, a on cerkwi.
Pewnego razu jeden z kapłanów poinformował ją, że znalazł „sposób”, aby mogła otrzymać rozgrzeszenie.
Zaprosił oboje do biura parafialnego i podsunął im do podpisu zobowiązanie, iż od tej pory ich związek będzie „białym” (czyli, że deklarują trwałą rezygnację z cielesnych zbliżeń). krajowi: nie tylko święto, ale każda niedziela. Jak podaje Wprost akcję ratowniczą w Borach Tucholskich utrudniło już to, że „ ponieważ było święto wojska – sklepy były zamknięte”. Nawet jak się dotarło do sklepu, potrzebnego sprzętu nie można było kupić, a niedługo na tym ma przecież polegać każda niedziela.
W Borach Tucholskich wszystko było tak zamknięte, że nie można było uświadczyć nawet Drelicha, wojewody pomorskiego z ramienia PiS, którego zjadliwy portret kreśli Kataryna w – sprzyjającym przecież władzy – tygodniku Do Rzeczy. Cytujemy, żeby się nie zmarnowało.
„ Jeśli pan wojewoda nie jest już byłym wojewodą, to znaczy, że rząd zatracił nie tylko słuch społeczny, ale i instynkt samozachowawczy. Od biedy można zrozumieć, że partyjny nominat bez kwalifikacji i kompetencji nie poradził sobie z klęską, problem w tym, że on nawet nie spróbował (...). Powinien wylecieć jeszcze przed weekendem”.
Nawet sądziliśmy, czy aby nie za bardzo Kataryna znęca się nad tym Drelichem, ale właśnie wygłosił on oświadczenie, że jego słowa, iż „ do zbierania gałęzi i zamiatania liści nie będziemy wzywać wojska” to jest fake news, czyli nieprawda. Kto nim to więc powiedział? Z tym wojewodą to tam mają na Pomorzu: jak się wypowiada, to nie wiadomo, kto to jest.
Czy następne wydarzenia losowe wystraszą się PiS-u? Już tylko na to można liczyć. To jest przecież prawdziwa nawałnica, która urywa głowy.
Zszokowana kobieta odpowiedziała: „Codziennie modlę się o to, aby Dobry Bóg przywrócił mojemu ukochanemu zdrowie, a wtedy pierwsza będę pragnęła cielesnego spełnienia z nim, bo go kochałam, kocham i zawsze będę kochała, więc nie mogę tego podpisać!”.
Innym razem pobożny zakonnik odesłał nieboraków do sądu biskupiego, który winien rozeznać ich problem.
I tak ten swoisty „gordyjski węzeł” trzyma ich w swoich pętach po dziś dzień!
A mnie się wydaje, że jedynym koniecznym rozwiązaniem dla nich jest to, aby trafili na mądrego kapłana, który ucieszyłby się co najmniej dwoma powodami, dla których zasługują na pełnię praw w kościele i w cerkwi:
Pierwszym jest ich wierność swojej wierze, a drugim miłość wzajemna, pielęgnowana przez lata.
Każde (także kościelne) prawo winno pomagać człowiekowi być: dobrym, prawym, uczciwym wobec Boga i ludzi; a takim się staje, gdy kieruje się miłością! (kryspinkrystek@onet.eu)