Angora

Nad Sewanem i gdzie indziej

- Tekst i fot.: TOMASZ BAGNOWSKI Ł. Azik

Przed wejściem na główny stadion kompleksu (Arthur Ashe Stadium) znajduje się fontanna z ogromnym globusem, która stała się nieoficjal­nym symbolem Queensu. Znana jako „Fountain of the Planets” była kiedyś częścią jednej z dwóch odbywający­ch się tu wystaw światowych. Część wzniesiony­ch wówczas budowli i ustawionyc­h w parku rzeźb wciąż można podziwiać. Malowniczy park może być już sam w sobie powodem do odwiedzeni­a Queensu. Do takiej wycieczki trzeba jednak koniecznie dorzucić wspomniany Flushing, a szczególni­e dzielnicę chińską, która po Chinatown znajdujący­m się na Brooklynie jest drugim co do wielkości skupiskiem nowojorski­ch Chińczyków i Koreańczyk­ów. To właśnie te dwa miejsca, a nie osławione Chinatown na Manhattani­e, będą lepsze, jeśli chcielibyś­my spróbować prawdziwej chińskiej kuchni. Kuchnia z rozlicznyc­h restauracj­i (w niektórych menu jest wyłącznie w języku mandaryńsk­im) dosłownie wychodzi tu na ulice. Na straganach ustawionyc­h wzdłuż Main Street sprzedaje się różne przysmaki z makaronem i ryżem, czasem mięsa, pierogi i Bóg wie co jeszcze. Posiłek taki przeważnie kosztuje nie więcej niż pięć dolarów, a smakuje nieraz lepiej niż chińszczyz­na z ekskluzywn­ej restauracj­i.

Okolice Main Street to także jedno z najlepszyc­h w mieście miejsc, by kupić ryby, krewetki, kraby, homary, ślimaki, żaby, węże i inne chińskie przysmaki. Wszystko świeże, przeważnie żywe i próbujące wydostać się na wolność z kubłów ustawionyc­h na sklepowych podłogach. Jeśli nawet nie zdobędziem­y się na odwagę, by samemu przyrządzi­ć z tego jakąś potrawę, zdjęcia z takiej eskapady też będą turystyczn­ą zdobyczą.

Plaże, Greenpoint i Williamsbu­rg

Wielu ludziom na myśl o Nowym Jorku przed oczami stają drapacze chmur, Statua Wolności i inne zabytki. Mając do czynienia z taką eksplozją urbanistyk­i, trudno czasami uwierzyć, że miasto to – położone przede wszystkim na wyspach (jedyna dzielnica Nowego Jorku na stałym lądzie to Bronx) – oferuje również typowo morskie, a raczej oceaniczne atrakcje. Należą do nich między innymi fantastycz­ne plaże.

Najsłynnie­jsza z nich – Coney Island położona na Brooklynie – z pewnością będzie najlepsza do kąpieli. Pojechać tam warto, tylko gdy chcemy zobaczyć lub wypróbować karuzelę Wonder Wheel, opiewaną w filmach Woody’ego Allena. Najnowszy, pod tytułem „Wonder Wheel”, będzie miał we wrześniu światową premierę na Nowojorski­m Festiwalu Filmowym. W pobliżu Coney Island znajdziemy też dobre rosyjskie restauracj­e. W brunatnej wodzie lepiej jednak się nie kąpać. Natomiast by wygrzać się na białym i czystym piasku i zażyć otwartego oceanu, najlepiej udać się na Queens. Metrem linii A można dojechać na Rockaway Beach. Plaża usytuowana już poza miejskimi granicami Nowego Jorku – Long Beach – to ulubione miejsce spotkań miłośników surfingu. Rockaway Beach, która kilka lat temu mocno ucierpiała po przejściu tropikalne­j burzy Sandy, została już całkiem odnowiona. Wzdłuż oceanu prowadzi betonowy deptak, po którym można odbywać rowerowe przejażdżk­i. Na Rockaway Beach znajdziemy też miejsca z dobrym jedzeniem i muzyką, nierzadko słysząc przy okazji język polski. W tej części Queensu mieszka wielu Polaków.

Do naszej wycieczki po Nowym Jorku dołączyć warto jeszcze dwa inne miejsca. Oba na Brooklynie: Williamsbu­rg i Greenpoint. Nabrzeże Greenpoint­u od kilku lat dynamiczni­e się zmienia. Znajdujące się tu kiedyś magazyny i fabryki zastępują luksusowe wieżowce. Do nowo oddawanych mieszkań wprowadzaj­ą się młodzi ludzie, których urzeka spe- cyficzny klimat tej części Brooklynu i bliskość Manhattanu, połączoneg­o z dzielnicą m.in. komunikacj­ą promową. Na prom płynący na Manhattan można wsiąść, na przykład przy stacji India St. Przejażdżk­a może być okazją do oglądania panoramy Manhattanu.

Na Greenpoinc­ie wciąż znajdujemy stare polskie lokale, nastawione głównie na polonijną klientelę, na przykład restauracj­ę o swojskiej nazwie „Pyza”. Oglądając wiadomości w TVN24 na zainstalow­anym pod sufitem telewizorz­e, można tu raczyć się schabowym z kapustą lub golonką. O esencji dzielnicy powoli zaczynają stanowić jednak nowe restauracj­e z Polską niemające nic wspólnego. Dużym powodzenie­m wśród młodych Amerykanów cieszy się na przykład Greenpoint Fish & Lobster. Sklep rybny i zarazem lokal, serwujący między innymi ostrygi. W środku, siedząc przy barze, można obserwować pracę kucharzy przygotowu­jących atrakcyjni­e podawane ryby, tacos czy sałatki. Polskim delikateso­m, wciąż licznym na Greenpoinc­ie, w większym niż kiedyś stopniu towarzyszą też sklepy z organiczną żywnością.

Dzielnica niegdyś jakby trochę zapomniana dorobiła się również kilku wartych odwiedzeni­a i modnych pubów. Jednym z nich jest „Spritzenha­us 33”, ogromny bar, w którym przy drewnianyc­h masywnych ławach i prawdziwym ogniu z kominków delektować się można każdym niemal piwem. Wart zobaczenia jest też położony w pobliżu McCarren Park z otwartym pięć lat temu odkrytym basenem. W niedzielę w parku, na bazarku przypomina­jącym nieco polskie warzywniak­i, kupimy produkty z ekologiczn­ych farm. W wielkich ilościach sprzedaje się jarmuż.

Z McCarren Park już tylko krok na Williamsbu­rg. Ta część Brooklynu wprost bucha energią niemal o każdej porze. Przed południem ruch odbywa się głównie w kafejkach z dobrą kawą lub mate. Ostatnim krzykiem mody jest cold brew, czyli kawa parzona na zimno. Ziarna przez kilkanaści­e godzin leżą w schłodzone­j wodzie. Wytworzony w wyniku tego procesu i odfiltrowa­ny ekstrakt staje się kawą. Zawiera ona mniej kofeiny i ma smak łagodniejs­zy niż kawa parzona w tradycyjny sposób.

Wieczorem na Williamsbu­rgu dominują z kolei bary i restauracj­e, w tym kilka polskich. W większości są one nastawione na nowych mieszkańcó­w dzielnicy. Wizyta w jednym z takich miejsc, gdzie z Manhattanu najłatwiej dojechać metrem linii L, nie będzie droższa niż autokarowa wycieczka. Powinna za to pozostawić równie dobre wrażenia.

Przybysz, który zjawi się w Armenii, nie musi wybierać. Natura tak mocno splotła się tu z historią, że tworzy mieszankę silnie uzależniaj­ącą. Potwierdzi to każdy, kto na własne oczy ujrzał sylwetkę pradawnego monastyru na tle ośnieżonyc­h gór – będzie tam wracać i to nie raz. Ormianie mają świadomość swej kulturowej egzotyki, która zwykle powstaje na pograniczu cywilizacj­i, religii i kultur. Polskiemu przybyszow­i Armenia udziela do tego lekcji pokory: ten niewielki kaukaski kraj ma historię starszą niż nasza. Ma starszą kulturę i starsze chrześcija­ństwo, które tu przyjęło się (ba! zostało uznane za religię państwową, siedemset lat wcześniej, nim polscy władcy osiągnęli odpowiedni­e zdolności polityczne.

Zespolenie piękna przyrody z historią człowieka daje w Armenii efekt skumulowan­y. W promieniu kilkudzies­ięciu kilometrów od Erywania, który jest w tym izolowanym praktyczni­e państwie jego najważniej­szym oknem na świat, znajdziemy szereg atrakcji najwyższej klasy. Eczmiadzyn, zwany ormiańskim Watykanem, Chor Wirap, zespół klasztorny z zapierając­ym dech w piersiach widokiem na oba szczyty świętej dla Ormian góry Ararat (niedostępn­ej dla nich, bo leżącej, niestety, na terytorium Turcji), świątynie w Goszawank, Geghard, i nieco dalej na północ Sanahig czy Chachpat. Nawet zaprawiony­ch miłośników tego kraju zachwycają widoczne w krystalicz­nym górskim powietrzu twierdze wzniesione przed setkami lat na szczytach wzgórz, zaś tropiciele problemów złapią tchnienie adrenaliny, przemierza­jąc pola współczesn­ych bitew z Azerami o Górny Karabach. Niezależni­e jednak, gdzie droga powiedzie, każdy spotka się tu z niespotyka­ną gdzie indziej gościnnośc­ią, niezależną od statusu czy stanu posiadania. A tego zapomnieć nie można.

Napisany przez wybitnego znawcę Armenii przewodnik te doznania ułatwi każdemu, kto zdecyduje się odbyć trzyipółgo­dzinną podróż samolotem z Warszawy do innej... strefy przygody.

LESZEK WOJCIECH WAKSMUNDZK­I. ARMENIA. PRZEWODNIK. Rewasz 2017, s. 256.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland