Damianowi musi się udać
Rok temu dzięki wspólnemu wysiłkowi dwudziestki młodych biegaczy Damian dostał nowy, lekki wózek inwalidzki. Za kilka dni razem z nimi... pobiegnie dla ciężko chorej koleżanki. cza m.in., że Patrycja ma olbrzymie kłopoty ze snem, bo jej organizm nie wytwarza melatoniny. To także huśtawki nastroju (zespół SMS nazywany jest często „chorobą dwóch twarzy”), epilepsja, wady kości, serca, trudności z mową i słuchem, obniżony próg bólu oraz opóźnienie intelektualne. Patrycja zaczęła mówić, gdy miała pięć lat, a rozwój umysłowy dziewczynki utrzymuje się dziś na poziomie zdrowej dwu-, trzylatki. Skutecznego lekarstwa nie ma, jedynym dostępnym jest żmudna, wszechstronna rehabilitacja, która daje szansę na w miarę normalne życie z paskudną chorobą. – I właśnie dlatego biegniemy dla niej. Chcemy zebrać pieniądze na porządny turnus rehabilitacyjny – uśmiechnięty chłopak na wózku nazywa się Damian Czyżewski i zdążył już opowiedzieć mi, choć choroba zacina mu język, historię Patrycji i swoją.
Ma 22 lata i nie chodzi od urodzenia – porażenie mózgowe najsilniej zaatakowało nogi chłopca. Najwięk- sza radość ostatnich lat to dla niego... właśnie mieszkanie w obskurnej bałuckiej kamienicy: kuchnia i całe dwa pokoje – jeden z telewizorem dla mamy i ciężko pracującego na utrzymanie rodziny taty, drugi – z komputerem Damiana i piętrowymi łóżkami dla niego i czwórki rodzeństwa: dwóch młodszych braci i dwóch sióstr – najmłodsza Andżelika ma zaledwie cztery lata. Wcześniej było mieszkanie w Śródmieściu i jeden pokój dla wszystkich, do tego mieszkali z nimi wujek i dziadek: – Każdy chciał żyć po swojemu, a tak się nie da. Tu jesteśmy sami sobie – tłumaczy prosto Damian. Dbają o to miejsce, a wchodząc do mieszkania, wchodzimy z paskudnej klatki schodowej do innego świata, czystego i przytulnego.
– Przecież jesteś tu trochę jak w więzieniu. Drugie, wysokie piętro i wózkiem nijak nie wydostaniesz się na zewnątrz... – nie ustępuję, ale uśmiech nie znika z twarzy Damiana: – Przyzwyczaiłem się. Tak samo było w poprzednim mieszkaniu. Czekam do wieczora, aż z pracy wróci tata, on mi pomaga i wtedy latam po dworze. Mama wraca wcześniej, ale to drobna kobitka i nie dałaby rady, a dwójka starszych braci mieszka już gdzie indziej z własnymi rodzinami. Ale to nic, teraz mam inny cel, pomagam innym – mówi, poważniejąc na chwilę. nie! I ciągle ci sami ludzie przychodzą, choć część odchodzi – już jest po drugiej stronie. Oj, wymieniłabym ich wielu, 36-latków, 39-latków – jest mi ich żal, że tak skończyli i tak szybko przeszli na drugą stronę.
Siostra często i dużo myśli o nich, także nocami – boli ją, że może nie umiała zaradzić temu, że nie znaleźli domu, nie podźwignęli się ze swojej biedy. – Dawałam im zupę, ale nie umiałam nakarmić ich największego głodu, jakim jest głód miłości. Chciałabym jakoś zaspokoić ten ich głód, ale to jest niemożliwe – martwi się siostra. – Mogę najwyżej w jakimś zakresie – talerzem zupy czy miłym słowem albo rozmową. W końcu człowiek, który dzieli swój ból, jest połowę lżejszy. No ale ja nie zawsze mam czas czy możność porozmawiania. I tego mi najbardziej brakuje. I im.
Wspomina Wojtka. Kiedy przyszedł pierwszy raz na zupę, był agresywny, obcy, poraniony i zaniedbany. – Jak masz na imię? – spytałam. – A on: Od kiedy to my na ty jesteśmy?! Ja jestem pan! I długo nie wracał. Teraz przychodzi i jest zupełnie inny, życzliwy. A teraz powiesz mi swoje imię? – zaczepiłam go. Powiedział. A niedawno zauważyłam, jak się uśmiecha – i to zawsze jest dla mnie najcenniejsze. *Imiona podopiecznych zmienione. zostały