Książki i solidarność
Ani słowa o związkach zawodowych, ani słowa o polityce, ani słowa nawet o podwyżkach, które od dawna słusznie nam się należą. Zajmować się będziemy wyłącznie książkami i losem ich właścicieli. pachniała bibuła, jak walczyło się o Blaszany bębenek Grassa, jak smakowały... Ach, mniejsza o to!
Niestety, prawda jest taka, że starzy (to znaczy nasi rówieśnicy) nie lubią czytać z ekranu laptopa, tabletu czy nawet elektronicznego czytnika. Doskonale ich rozumiem, bo po kilku godzinach pracy przed monitorem nie chcę oglądać telewizji ani szukać w sieci najrozmaitszych atrakcji. Marzę jedynie o tym, by zasiąść z książką w fotelu i czytać w spokoju, słysząc jedynie szelest przewracanych kartek. Zdaje mi się, że takich radości dzisiejsi młodzi ludzie nie doświadczają. Może to rozrywka dla zgrzybiałych starców (na szczęście mistrz Gombrowicz zapewnia nas, że pierwsze oznaki starości pojawiają się w wieku trzydziestu pięciu lat!).
Myślę, że wcale nie brakuje młodych ludzi interesujących się książkami. Nie ufam statystykom, nie porównuję elektronicznej teraźniejszości z minionymi latami niedostatków i niedoborów. Każdy czas jest przecież inny i każde pokolenie nieco inaczej porusza się w otaczającej rzeczywistości. Umiejętność trafnego wyboru, respekt dla hierarchii wartości, znajomość reguł gry, w której wszyscy zmuszeni jesteśmy uczestniczyć, należą niestety do naszych podstawowych obowiązków. Inaczej będziemy błąkać się po świecie w poszukiwaniu własnego miejsca, poddawani nieustannym manipulacjom.
Tracenie czasu na „bestsellery”
Podczas gdy media alarmują, że spada liczba przeczytanych książek, mnie doprowadza do rozpaczy raczej jakość rządzących na rynku bestsellerów. Obserwuję, jak młodzi ludzie pochłaniają bez sensu i bez celu obszerne czytadła, których fabułę zapomną najdalej po dwóch tygodniach! Spotkałem (nawet wśród studentów!) czytelników, którzy nie pamiętali tytułu ani autora dopiero co przeczytanej książki. Potrafili odtworzyć jakiś mglisty zarys akcji, nic więcej. Jaka szkoda, że stracili czas, który można było wykorzystać znacznie lepiej, skoro już został poświęcony na lekturę!
Takie wrażenie dezorientacji odnajduję również w licznych publikacjach internetowych, które miały nam zastąpić istniejące kiedyś czasopisma literackie. Oczywiście, to bardzo dobrze, że młodzi ludzie odczuwają potrzebę wypowiedzi, że chcą się podzielić z innymi swoją opinią na temat nowości wydawniczych. Nawet w sieci zdarzają się prawdziwe perełki, choć najczęściej spotyka nas zawód. Przede wszystkim młodzi kandydaci na internetowych krytyków literackich nie znają na ogół kontekstu, w jakim książka powstała. Nie interesuje ich w ogóle, czy mają do czynienia z powieścią wiktoriańską, czy prozą iberoamerykańską. Rzadko kiedy wiedzą coś na temat losów autora, historii gatunku, tajemnic warsztatu pisarskiego. Na ogół ich wywody kończą się bezceremonialną konkluzją „mi się podobało” albo „mi się nie podobało”.
W tak skromnym bagażu intelektualnym zwracają uwagę dwie bardzo charakterystyczne skłonności: kompletny brak poczucia humoru i obojętność dla literatury posługującej