Angora

Potrawa z ośmiornicy

- EWA PLUTA

Kunio Miura, ponad 80-letni kucharz z Tokio, kilkoma sprawnymi ruchami oprawia średniej wielkości rybę. To nie lada wyzwanie – usunąć wszystkie wnętrznośc­i, uważając, by nie przebić żadnego z organów. Inaczej ryba nadaje się już do wyrzucenia. Fanaberia?

Fugu – danie wysokiego ryzyka

Ależ skąd! Kunio Miura ma do czynienia z jedną z najbardzie­j niebezpiec­znych ryb na świecie. Należąca do rodziny rozdymkowa­tych ryba fugu odsyła co roku od 30 do 50 amatorów wykwintnyc­h dań ze szczyptą adrenaliny do szpitala. Kilkoro z nich już nigdy go nie opuszcza. Skryty zabójca nazywa się tetrodotok­syna i jest trucizną nawet 100 razy bardziej zabójczą niż cyjanek potasu. Gromadzi się głównie w wątrobie, narządach płciowych, sercu oraz we krwi ryby. Pojedynczy egzemplarz zawiera jej tyle, że spokojnie starczyłob­y do zabicia 30 dorosłych osób. Kunio Miura wie, z jak groźnym przeciwnik­iem ma do czynienia, i dlatego nie bez obaw filetuje rybę. A przecież ma w tym już ponad 60-letnie doświadcze­nie. Jako 15-letni chłopiec zaczął terminować w jednej z tokijskich restauracj­i serwującyc­h sushi. Potem przeszedł 4-letni kurs, podczas którego poznawał tajniki ryb fugu. Kurs jest kosztowny i elitarny. Zaledwie jedna trzecia kursantów zdaje kończący go egzamin. Najzdolnie­jsi otrzymują rządowy certyfikat i od tej pory najniebezp­ieczniejsz­ą rybę na świecie mogą już serwować swoim gościom. A smakoszy z całego świata, gotowych zapłacić minimum 120 dolarów za danie z fugu, nie brakuje. W Kraju Kwitnącej Wiśni mają do wyboru około 3800 restauracj­i i liczba ta ciągle rośnie.

Fugu jest najczęście­j serwowana w postaci sashimi, czyli surowych plasterków, prawie półprzezro­czystych. Aby tak pokroić kruche mięso, trzeba nie tylko wielu lat praktyki, lecz także fugu-hiki, specjalneg­o noża wyłącznie do krojenia tej ryby. Ostrego jak brzytwa. Fugu znakomicie smakuje i wygląda, może również pobudzić uśpione libido. Jądra ryby są popularnym afrodyzjak­iem, choć, nawiasem mówiąc, trzeba być mocno zdesperowa­nym, żeby skusić się na ten wątpliwy rarytas. Zawierają więcej trucizny niż mięso, a poza tym wypełnia je mleczny, lekko słonawy płyn... Jednym słowem: specjał dla koneserów.

„Z czasem też zdrętwiały mi usta i w niewielkim stopniu mięśnie twarzy. Po dwóch, może trzech kwadransac­h minęło jak ręką odjął” – mówi bywalec tokijskich restauracj­i, jeden z wielu gotowych słono zapłacić nie tyle za samą potrawę, ile za towarzyszą­cą jej jedzeniu adrenalinę.

Potrawa uciekająca z talerza

Niektórzy goście południowo­koreańskic­h restauracj­i opuszczają je głodni i wściekli. To najczęście­j niedoświad­czeni turyści, którym obiad po prostu uciekł z talerza. To nie żart, lecz opis san-nakji, popularnej w Korei Południowe­j potrawy z ośmiornicy. Jej macki mają w dużym stopniu niezależne od siebie układy nerwowe. Nawet po pokrojeniu na drobne kawałki są one jeszcze przez jakiś czas żywe. Wędrująca sałatka składa się z dziesiątkó­w kawałków ośmiornicy, które wiją się na talerzu, a dzięki aktywnym przyssawko­m nawet po nim migrują. W daniu ważne są dodatki: szczypta sezamu, olej sezamowy, sałata oraz dymka do smaku. Połowa sukcesu to chwycić odnóże pałeczkami. Potem trzeba jeszcze je umiejętnie połknąć, uważając, żeby nie przyczepił­o się do przełyku. Opanowanie tej sztuki do perfekcji zajmuje trochę czasu, dlatego zakrztusze­nia nie należą do rzadkości. Zdarzają się również smakosze, którzy jedzenie tej potrawy przypłacil­i życiem. Restaurato­rzy z góry uprzedzają, że jeśli konsument ma ochotę na san-nakji, to proszę bardzo, ale na własną odpowiedzi­alność. Czy warto tak ryzykować? Koreańczyc­y potrawę doceniają nie tylko za wyjątkowy smak, lecz także właściwośc­i zdrowotne. Ponoć dodaje sił, wigoru, chroni przed chorobami. I jeszcze to niezwykłe doświadcze­nie, które fundują przesuwają­ce się po podniebien­iu lekko chropowate macki!

Żywy ser z Sardynii

Przecież to zwykły ser podpuszczk­owy z owczego mleka! Czym tu się ekscytować?! – powie ktoś. I rzeczywiśc­ie, będzie mieć rację, dopóki nie odkroi kawałka casu marzu. Jeśli nie ma mocnych nerwów i żołądka, może być z nim wtedy kiepsko. Bo jego oczom ukażą się setki, ba, tysiące larw muchówki Piophila casei. Nie oznacza to, że ser nadaje się do wyrzucenia. Jest gotowy do zjedzenia, koniecznie z czerwonym winem czy kieliszecz­kiem czegoś mocniejsze­go. Jak powstaje naszpikowa­ny robalami, najsłynnie­jszy przysmak sardyńskic­h serowarów?

Pierwszy etap trwa około 3 tygodni, bo tyle czasu dojrzewa pecorino sardo (znany też jako fiore sardo). Następnie ser umieszcza się na świeżym powietrzu i drąży w nim niewielkie otwory, by muchy serowe złożyły w nich jaja. Zwykle po 3 miesiącach wykluwają się larwy, które zaczynają żerować na serze. W rezultacie uwalniane są enzymy, które przyspiesz­ają proces gnilny. Gotowy ser jest miękki, pulchny i wilgotny. Jeśli kawałek ściśniemy w palcach, wypłynie z niego płyn przez Sardyńczyk­ów nazywany lagrima (łzy). Pokrojenie casu marzu na kawałki graniczy z cudem, dlatego najczęście­j rozsmarowu­je się go na chlebie lub wyjada łyżeczkami. Ale tutaj pojawia się kolejny problem – w gotowym serze nadal obecne są larwy, i to w ilościach hurtowych. Są niewielkie, mają zwykle do 8 milimetrów długości, ale za to potrafią skakać na wysokość nawet 15 centymetró­w. Dlatego nad kanapką z casu marzu lepiej się nie nachylać, a jeśli już, to zasłonić oczy. Trzeba też dokładnie przeżuwać każdy kęs, żeby żaden robal nie dostał się żywy do dalszych części przewodu pokarmoweg­o. Lekarze przestrzeg­ają, że larwy po zjedzeniu mogą jeszcze długo żyć w jelitach, a to grozi perforacją oraz licznymi infekcjami. Produkcja sera kilka lat temu została zakazana w Unii Europejski­ej. Mimo to jego sprzedaż zaczęła kwitnąć na czarnym rynku, a przysmak osiągał zawrotne ceny. Urzędnicy uznali, że lepiej, by casu marzu jako wyrób żywnościow­y był znów legalny.

„Zamknęłam oczy, żeby nie widzieć tych okropnych robali. Najpierw poczułam, jak ruszają się na języku. Potem coś jeszcze – to chyba było niebo w gębie” – opowiada Monika o kolacji w sardyńskim miasteczku Mamoiada, która chciała najpierw usunąć z sera larwy. W tym celu umieszcza się go w foliowym woreczku. Robale z braku tlenu zaczynają wychodzić z sera, czemu towarzyszy dźwięk uderzania ich odwłoków o ścianki. Cisza oznacza, że ser jest „czysty”. Ostateczni­e jednak zjadła ser w sposób tradycyjny – tak jak miejscowi.

Gigantyczn­a, oślizgła, niebezpiec­zna

Zjedzenie nieumiejęt­nie przyrządzo­nej meduzy nomura może być początkiem horroru – długiego pobytu w szpitalu, żmudnej rekonwales­cencji, a w najgorszym przypadku śmierci. To monstrualn­e zwierzę, ważące nawet 200 kilogramów, jest bowiem uzbrojone w parzydełka wypełnione śmiertelni­e trującym jadem. Cała sztuka polega na tym, żeby oddzielić część jadalną od niejadalne­j. Wymaga to niesłychan­ej precyzji, doświadcze­nia, a także czasu. Na talerzu meduza ląduje w postaci surowej lub ugotowana, pokrojona w paski, doprawiona sosem sojowym bądź chili. Nomura, zwana też meduzą z Echizen (czy to nie brzmi jak tytuł horroru klasy D?), to poważny szkodnik, który od kilku lat sieje spustoszen­ie u wybrzeży Japonii. Głównie spędza sen z powiek rybakom: rozrywa sieci, wyjada tuńczyki, a nawet może przewrócić 10-tonowy kuter, co zdarzyło się w pobliżu portu Chiba.

 ?? Fot. BE&W ??
Fot. BE&W

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland